Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władysław Frasyniuk: - Nie wierzyłem, że oddadzą władzę…

Katarzyna Medwid
Władysław Frasyniuk. 54 lata, polski polityk, przedsiębiorca, działacz opozycji w PRL, były przewodniczący UW i Partii Demokratycznej, poseł na Sejm I, II i III kadencji. W 1974 ukończył Technikum Samochodowe we Wrocławiu, do 1980 pracował w przedsiębiorstwach transportowych. Od 1993 jest udziałowcem spółki zajmującej się spedycją, logistyką i transportem. Żonaty, ma czworo dzieci (Joannę, Dominikę, Martynę, Michała).Do NSZZ "Solidarność” wstąpił w 1980 roku. Od czerwca do października 1981 był członkiem Krajowej Komisji Porozumiewawczej, następnie do grudnia zasiadał w Komisji Krajowej związku. 30 czerwca 1981 został przewodniczącym zarządu Regionu Dolny Śląsk. W latach 1987-1990 przewodniczył Regionalnej Komisji Wykonawczej, do 1989 był członkiem Krajowej Komisji Wykonawczej, następnie przez rok należał do prezydium związku.
Władysław Frasyniuk. 54 lata, polski polityk, przedsiębiorca, działacz opozycji w PRL, były przewodniczący UW i Partii Demokratycznej, poseł na Sejm I, II i III kadencji. W 1974 ukończył Technikum Samochodowe we Wrocławiu, do 1980 pracował w przedsiębiorstwach transportowych. Od 1993 jest udziałowcem spółki zajmującej się spedycją, logistyką i transportem. Żonaty, ma czworo dzieci (Joannę, Dominikę, Martynę, Michała).Do NSZZ "Solidarność” wstąpił w 1980 roku. Od czerwca do października 1981 był członkiem Krajowej Komisji Porozumiewawczej, następnie do grudnia zasiadał w Komisji Krajowej związku. 30 czerwca 1981 został przewodniczącym zarządu Regionu Dolny Śląsk. W latach 1987-1990 przewodniczył Regionalnej Komisji Wykonawczej, do 1989 był członkiem Krajowej Komisji Wykonawczej, następnie przez rok należał do prezydium związku. fot. Paweł Janczaruk
Rozmowa z Władysławem Frasyniukiem, uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu w 1989 roku

- Pamięta pan ten moment, kiedy okazało się, że trzeba jechać do Magdalenki?-Takich momentów było kilka. Choćby telefon z Warszawy, że rozpoczynają się rozmowy. I szczerze przyznam, że nie pamiętam, kto wtedy do mnie zadzwonił. Ale pierwszy sygnał, że będzie coś takiego jak Magdalenka, był w 1986 roku - ostatnia amnestia. Ważna, bo osoby takie jak ja wychodziły nielegalnie z więzień. Ustawa nie obejmowała recydywistów. Powstała tak zwana specjalna lista Kiszczaka osób, których, mimo że nie obejmowała amnestia, zostały zwolnione. I to był wyraźny sygnał, że władza zaczęła szukać innych narzędzi, żeby - tak nam się wtedy wydawało obezwładnić opozycję.
Potem był rok 1988, kiedy miały miejsce dwie fale strajkowe, które były chyba tą kropką nad "i" obrad Okrągłego Stołu.

- I po tej fali rozpoczęły się przygotowania do obrad?- Hm, zapewne tak, ale ciągle jeszcze za mało wiemy o tamtym czasie. Pamiętajmy, że w PRL władza przyzwyczaiła się do tego, że z narodem rozmawiała przez Kościół. I moim zdaniem równolegle do postępującego od 1986 roku osłabienia represyjności, toczyły się rozmowy na linii rząd - Kościół zmierzające prostą drogą właśnie do Magdalenki.
Nie zapominajmy też o sytuacji zewnętrznej. W Związku Radzieckim władzę objął Gorbaczow i być może powiedział "chłopaki, zróbcie z tym coś". Choć przyznam, że w czasie pierwszej Magdalenki nie miałem cienia wątpliwości, że to próba podzielenia nas, rozegrania, obciążenia współpracą z władzą komunistyczną.

-Dlatego do internetu trafiły zdjęcia z obrad w Magdalence? Na jednej z antysemickich stron wszyscy ich uczestnicy zostali rozszyfrowani jako farbowani Polacy. No i te toasty. Słowem, jedli, pili i dokonywali kolejnego podziału Polski.-To jest dowód słabości państwa. Mój przyjaciel Janusz Pałubicki, kiedy był ministrem, usiłował dociec, kto jest właścicielem tych zdjęć i uznał, że to prywatne pamiątki Kiszczaka. Oczywisty błąd, wszystkie materiały, a było ich wiele, winny znaleźć się w archiwach państwowych. Bo prawda jest taka, że byliśmy na każdym etapie podsłuchiwani, fotografowani i filmowani. Od miejsc, gdzie przygotowywaliśmy się do Magdalenki, jak i w samej Magdalence, która przecież była ośrodkiem służb specjalnych.

-Ma pan na to dowody?- Kilka. Postawiliśmy warunek, że będziemy rozmawiać, jak przywrócą ludzi do pracy. Czekaliśmy na decyzję w Warszawie. I przyszedł jeden z biskupów. Któryś z naszych kolegów, świeckich z komisji episkopatu, powiedział, że Kiszczak się zgodził. Ludzie mają przynieść zwolnienia lekarskie. Wszystkim się humor poprawił, a ja wtedy powiedziałem "czy wyście wszyscy zwariowali?!". Nie można było się zgodzić na coś takiego, bo bezpieka miałaby w archiwach kwity na lekarza, który wystawił lewy dokument i na robociarza, który go przyniósł do kadr. Sytuacja była napięta, część moich kolegów uznała, że się czepiam, bo wszyscy znaliśmy realia PRL. Ale większość z nich nie przeszła przez kryminał i nie wiedziała, jak z takich drobnych rzeczy robi się akt oskarżenia, albo jest się szantażowanym. Doszło do ostrej wymiany zdań, nakrzyczałem na dostojnika kościelnego, zdaje się, że bardzo nieelegancko, ale w efekcie Wałęsa przeciął mówiąc "Władek ma rację". A potem już w Magdalence jeden z zaufanych doradców Kiszczaka podszedł do mnie i powiedział "no nie dał się pan na to złapać".

-Ale zbliża się godzina zero, wyjeżdżacie do Magdalenki i...- I powiedziałem "panowie, ja Kiszczakowi ręki nie podam". Byłem przekonany, że obfotografują nas ze wszystkich stron. Jak potem w kryminale tłumaczyć się złodziejom, że podaję rękę takiemu facetowi? Zrobiła się krótka dyskusja. Jeden z moich kolegów dołączył się do mnie. Ktoś inny mówił, że nie wypada, w końcu zaczynamy ze sobą rozmawiać. Ja zostałem przy swoim. I kiedy przyjechaliśmy do Magdalenki to się okazało, że oni o tym doskonale wiedzieli, bo zrobili taki szpaler z rosłych funkcjonariuszy służb, na końcu którego stał Kiszczak z wyciągniętą ręką i nie było go jak wyminąć. To był trudniejszy wariant. Ale trudno, idę, układam sobie w głowie krótkie wystąpienie, dlaczego mu tej ręki nie podam. Przede jest jeszcze kilka osób i nagle po jego prawej ręce robi się przestrzeń, przez którą mogę wyjść. Przeszedłem. Kolega, który mnie poparł, był za mną - jemu furtka się zamknęła niemal przed nosem i nie był w stanie tej ręki nie podać. I ten sam doradca Kiszczaka powiedział mi potem "z materiałów, jakie mieliśmy na pana z więzienia wynikało, że może pan mieć żyletkę w dłoni i zaatakować; ja obserwuję pana od pierwszego dnia, znam wszystkie raporty i to nie do pomyślenia, że pan tak dobrze wygląda". Wykreślone.

-Gra?-Strategia. Cały czas patrzyli co z kim mogą ugrać. Te rozmowy skończyły niczym, były swoistym rozpoznaniem, obwąchaniem się. Poprosili Wałęsę, żeby te rozmowy pozostały tajne. Przekazał nam, że jest prośba o dyskrecję. Więc mu powiedziałem, że nie ma mowy, bo jedyne co mamy to nasz autorytet, a w takiej sytuacji można z nami zrobić wszystko, pokazać w głównym wydaniu dziennika jako zdrajców. Odbyło się głosowanie. Przegrałem. Wróciłem zrozpaczony do Warszawy. Poszedłem do Adama Michnika. "Adam, czy oni zwariowali? Przecież zaczną nami grać tak, jak będę chcieli". Przyznał mi rację. I padło "robimy konferencję". "Ale o czym? Tam nic nie ustalono". Zrobiliśmy jednak tę konferencje. Rozmowy z władzą się zatrzymały. Jerzy Urban powiedział, że rozmawiać można z dżentelmenami, a nie z facetami, którzy wszystko roznoszą.

-Ale proszę przyznać, podzieliliście potem Polskę?Dla niektórych pewnie tak i nie wiem, co by się musiało wydarzyć, żeby mieli inne zdanie. Ale przede wszystkim w Magdalence toczyła się polityka i bylibyśmy zapewne w zupełnie innym miejscu dzisiaj, gdyby nie 1989 rok. Przyszliśmy do "Okrągłego Stołu" tak naprawdę z jednym postulatem, przywrócenia Solidarności. Wyszliśmy z mechanizmami, które zapewniły wolność i demokrację. Władzy się wydawało, że wprowadzają nas na głęboką wodę i toniemy, a my się rozpychaliśmy i szybko uczyliśmy się pływać.

- Z tych dla jednych słynnych, dla innych osławionych obrad znane są dwa zdjęcia z panem. Na jednym obok jest Aleksander Kwaśniewski. Na drugim, już przy Okrągłym Stole, siedzi pan między Lechem Wałęsą i Zbigniewem Bugajem. Na obu jest pan bardzo poważny. I na żadnym nie pije wódki i nie wznosi toastów. -Rzeczywiście, byłem tam właściwie cały czas spięty, bo ciągle miałem obawy, że władza nas rozegra. Dlatego też nie piłem wódki, nie wznosiłem toastów, nie fraternizowałem się. Pamiętam, jak bardzo od tych starszych ludzi władzy odstawał Kwaśniewski. Któregoś dnia przechylił się przez kogoś kto siedział między nami, wyciągnął rękę, przedstawił i powiedział "Władek, zapomnij o nich, za kilka lat to my będziemy rządzić. Poznajmy się, Olek jestem". Spojrzałem na niego i dość ostro wypaliłem " Wiem" - ale nie przeszedłem na "ty". Wtedy naprawdę nie wierzyłem, że dojdzie do wolnych wyborów, że komuniści oddadzą władzę, że aż tak zmieni się Polska…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska