Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

I tylko zawodu mu żal

Janczo Todorow
Zygmunt Strzelczak nadal kuje podkowy, pomaga mu wnuczek Krzysztof, bo jego synów ten zawód nie interesuje.
Zygmunt Strzelczak nadal kuje podkowy, pomaga mu wnuczek Krzysztof, bo jego synów ten zawód nie interesuje. Fot. Janczo Todorow
W swojej kuźni 77-letni Zygmunt Strzelczak ponad pół wieku walczy z żelazem, ale nie czuje zmęczenia.

-Roboty teraz jest mniej, bo koni mało, ale nie brakuje zajęcia. Bo innych kowali w okolicach nie ma. Sam zostałem na kilka powiatów. Szkoda, bo zawód zanika, nie ma chętnych wśród młodych - mówi z żalem pan Zygmunt.

Duża rodzina

Do Złotnika przyjechał zaraz po wojnie. A przedtem trafił do niewoli u niemieckiego gospodarza. Gospodarz miał dziesięć koni, a Zygmunt opiekował się nimi. Polubił zwierzęta, chodził z nimi do miejscowego kowala na podkucie, potem zaczął mu pomagać w pracy. Zdobywał szlify u niego przez rok, po wojnie zrobił papiery czeladnicze, a potem mistrzowskie z kowalstwa oraz wyrobu i naprawy urządzeń rolniczych.

Na początku lat 50. do Żar ściągnął go brat, który pracował u kowala w Bieniowie. Zygmunt poznał swoją przyszłą żonę Agnieszkę, z którą są razem już 56 lat. Dorobił się pięciu synów i jednej córki, 23 wnucząt i dwóch prawnuków.

Kuć i kuć

Na początku swoje żelastwa kuł w poniemieckim warsztacie w Złotniku. Po kilku latach zbudował większy, bliżej domu. - Pierwszy swój pług zrobiłem dla nadleśnictwa. A potem robiłem wszystko po kolei co było potrzebne - widły, motyki, pługi, lemiesze i podkowy. U mnie praktykę mieli uczniowie z rolniczaka. W swoim życiu wyuczyłem 15 kowali, ale jeden z nich nie zdał egzaminu. Gdyby zdał, to bym otrzymał złotą odznakę, a tak dostałem tylko srebrną - opowiada pan Zygmunt.

Po wojnie w Bieniowie zostały porzucone czołgi niemieckie. Było ok. 40 sztuk. - Wszystkie rozebraliśmy i przerobiliśmy na lemiesze do ciągników, każdy kawałek dał się przekuć. Dobra stal, ale ciężko się kuło - wspomina pan Zygmunt.

O podkowach i lemieszach może opowiadać pół dnia. Podkowy wykuwa się w sześciu rozmiarach, bo konie, tak jak ludzie, mają różnej wielkości kopyta. Najczęściej używa się rozmiaru nr 4. - Koń, który pracuje, musi być podkuty już w wieku dwóch lat, a podkowy trzeba zmieniać co dwa miesiące, bo się ścierają. Sportowe konie mają całkiem inne, ozdobne podkowy, cienkie, przybite krótkimi gwoździami - opowiada mistrz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska