Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bo chcieli pracować

KRZYSZTOF KOZIOŁEK 0 68 387 52 87 [email protected]
Trzech byłych pracowników Kauflandu chce od marketu zapłaty za godziny nadliczbowe. Jeden żąda 10 tys. zł, drugi 5 tys. Trzeci twierdzi, że ktoś podrobił podpis na karcie pracy.

Wszyscy trzej, 2 lutego, zostali zwolnieni za porozumieniem stron. A trzy tygodnie później złożyli pozew o zapłatę za nadgodziny. Konserwator Tadeusz Nawrocki wyliczył, że od września 2003 r. należy mu się z tego tytułu co najmniej 10 tys. zł. Drugi z pracowników - były kierownik działu - za 18 miesięcy pracy po godzinach chce 5 tys. zł. Trzeci, który pracował w markecie dwa miesiące, domaga się 600 zł. To on twierdzi, że ktoś podrobił podpis na jego grudniowej karcie pracy.

Bo chcieli pracować

T. Nawrocki miał umowę na 3/4 etatu, według niej powinien pracować 6 godzin 15 minut dziennie. - Ale nie było dnia, żebym robił tylko tyle. Średnio pracowałem po siedem-osiem godzin dziennie - mówił przed sądem. Dodatkowo średnio raz w tygodniu - poza godzinami pracy - był wzywany do napraw, które zajmowały mu dwie-cztery godziny. Do wyliczeń przyjął średnio, że wyrabiał 30 nadgodzin miesięcznie.
W rozmowie z reporterem "GL" byli pracownicy podkreślają, że na listach obecności wpisywali faktyczny czas pracy. - Ale przy comiesięcznym rozliczaniu szefostwo wywierało na nas presję, żeby przepisać listę na nowo bez nadgodzin. A jeśli nie, to na nasze miejsce czeka już masa chętnych. Przepisywaliśmy, innego wyjścia nie było. Człowiek chciał pracować - tłumaczą. Przepisywanie listy potwierdził jeden ze świadków, szefostwo placówki temu zaprzeczyło.
Pierwsza rozprawa zakończyła się po myśli byłych pracowników: sąd wydał wyrok zaoczny. Ale pracodawca się odwołał. Podczas kolejnej rozprawy żadna ze stron nie zgodziła się na ugodę.

Niech oceni sąd

Drugi z pracowników zeznał, że po pracy codziennie przez dwie godziny na kierownika działu szkoliła go była dyrektorka. Gdy miał pierwszą zmianę, zaczynał pracę o 3.30. Przyjmował towar i wywoził go do sklepu. Potem porządkował magazyn i robił odpisy zepsutego towaru za dzień poprzedni. Po pracy było szkolenie. Mężczyzna wycofał się jednak ze sprawy. - Nie mam już siły chodzić miesiącami do sądu - tłumaczy. Kolegom życzy powodzenia. - Gorąco kibicuję ich walce - podkreśla.
Jak całą sprawę komentuje market? Rzecznik Marcin Knapek nie udziela informacji ze względu na to, że sprawa toczy się przed sądem. Tłumaczy, że sporne kwestie oceni niezależny i niezawisły sąd.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska