Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maturzyści rocznik 1965. Tacy sami, choć minęło 50 lat (wideo)

Leszek Kalinowski 68 324 88 74 [email protected]
W 1965 zdali maturę. Wtedy też  ruszył pierwszy nabór do WSInż.  Część skorzystała...
W 1965 zdali maturę. Wtedy też ruszył pierwszy nabór do WSInż. Część skorzystała... Paweł Nijaki
Zrywali się z lekcji do Cyganów albo do kościoła. Albo do kolejki po telewizor. Zielona Góra na zawsze pozostanie dla nas kultowym miastem - podkreślają.

- A pamiętacie, jak Zbyszek Tworowski wyskakiwał przez okno, gdy nie umiał czegoś z matematyki? - wspomina Radosława Grabowska (Pieniężna).
- Jasne, hooop i tyle go widzieliśmy... Na szczęście klasa była na parterze - odpowiadają.
Mówią o sobie dziewczyny, chłopaki... Choć maturę zdawali 50 lat temu. Wydaje się im, jakby to było wczoraj. Kiedy rozpoczynali naukę w VII LO, były trzy pierwsze klasy. W trakcie nauki jedną rozwiązano. Szkołę opuściły dwie klasy, które do dziś trzymają się ze sobą.

- Myśmy bardzo byli zżyci - podkreśla Bożena Rudkiewicz (Nasarzewska). Nie mogło być inaczej na zjeździe.
Jak wspominają maturę? Pamiętają, że byli... królikami eksperymentalnymi. Bo w 1965 roku egzaminy po raz pierwszy zdawało się po nowemu. Wybierało się przedmioty. Czego bali się najbardziej? Matematyki! A jakże?! No, ale przecież w klasie był Andrzej.
- To jest ojciec Justyny Pochanke - przedstawiają.
- No bo to, że jestem profesorem Politechniki Warszawskiej nie ma żadnego znaczenia - śmieje się. Zdążył się już przyzwyczaić do popularności córki. - Przyznaję, że nikt, kto siedział na maturze z matematyki wokół mnie, nie zdał źle egzaminu. Dla mnie najgorszy był polski. Żaden z trzech tematów mi nie podszedł. Ale dzięki pani prof. Sobolewskiej nawet dość dobrze udało się go zaliczyć.

Przeczytaj też:Fit na topie! Najpopularniejsze siłownie i kluby fitness oraz trenerzy personalni 2015

Wielu rozjechało się po Polsce i świecie: USA, Niemcy, Warszawa, Gdańsk, Szczecin, Dąbrowa Górnicza...
- Ale Zielona Góra zawsze pozostanie dla nas kultowym miejscem. Magicznym, do którego wraca się z łezką w oku - podkreśla dr Bolesław Borzycki z Gdańska. Ma biuro tłumaczeń i prowadzi szkolenia specjalistyczne, marynarzy, oficerów.

Byli jednymi z pierwszych dzieci, które rodziły się w powojennym Winnym Grodzie. Ich rodzice przywracali miastu życie.
- Przecież Sławki ojciec był znanym doktorem, który dziś ma swoją ulicę w mieście - dodaje B. Borzycki. - Doktor Pieniężny uratował mi życie, bo kiepsko było ze mną. Powiedziano wtedy moim rodzicom, że tylko do dra Pieniężnego...
Barbara Bogaczyk to córka Alfonsa Bogaczyka, pioniera zielonogórskiego drukarstwa i księgarstwa. To on założył Dom Słowa Polskiego (do dziś w tym miejscu funkcjonuje księgarnia - przy ul. Żeromskiego).
- Chodziłem do przedszkola przy ul. Kazimierza Wielkiego, prowadziły je siostry zakonne - wspomina B. Borzycki. - Przychodziliśmy na modlitwy do kościoła pw. św. Józefa (wtedy był katolicki, teraz jest ewangelicko-augsburski). Ostatnio byłem na spotkaniu z ewangelikami i ja im mówię, że jestem najstarszym, który w tym kościele modlił się w 1948 roku...
- A ja chodziłam do przedszkola do elżbietanek, teraz tam jest filharmonia. Mój ojciec wcielał się w rolę Mikołaja - śmieje się B. Rudkiewicz.
- Do szkoły chodziłam w obecnym budynku ODN. Dyrektorem była pani Grygoriew - dodaje R. Grabowska.

Andrzej Pochanke przypomina: - Pamiętacie armaty na placu Bohaterów?
- Jasne, były dwie armaty, obelisk i cmentarz żołnierzy radzieckich - odpowiadają chórem.
Wtedy dla nich to nie było poniemieckie miasto. Mówią, że kompletnie tego nie czuli. To była ich Zielona Góra.
- A wszyscy byliśmy sobie równi. Pieniądze nie miały żadnego znaczenia - mówią.
- Nie było rewii mody, zaprojektowałyśmy sobie szare kostiumy z zerówki - opowiada B. Rudkiewicz.
- Nie mów z zerówki, bo dziś nikt nie wie, co to jest - zauważa R. Grabowska.
- No to z takiego materiału. Kołnierzyki były niebieskie. Na co dzień. I białe - od święta - przypominają panie.

Wspominają nauczycieli...
Andrzej Pochanke: - W 10 klasie ojciec uzbierał pieniądze i postanowił kupić telewizor. Ustawił mnie w kolejce. I nie poszedłem do szkoły. Kiedy ojciec usłyszał od nauczyciela, że ma usprawiedliwić nieobecność syna, napisał: ,, Potrzebny był mi do stania w kolejce!''
R. Grabowska: - Prof. Sobole¬wska ze wszystkich wagarów nas tłumaczyła! Jak ktoś powiedział, że miał pranie albo węgiel zrzucał, to nie było problemów.
Przypominają też obrazek.

Bożena Nasarzewska i Henryka Klamecka (dziś - Bochniarz) wybrały się na wagary. To był hit, bo nie zrywały się z lekcji.
- Wzięłyśmy ze sobą recydywę, bo nie wiedziałyśmy co ze sobą robić. No dzień był piękny - wspominają. - Następnego dnia co tu wychowawczyni powiedzieć? Podchodzimy do niej skruszone - Byłyśmy na wagarach. A ona? - Mogłyście mnie wziąć ze sobą - odpowiedziała.
- A myśmy uciekały na wagary do lasku na Wyspiańskiego, do Cyganów. Do taboru, a ganiał nas wtedy prof. Sozonowicz - mówi Jolanta Naruszewicz, która 25 lat przepracowała w "GL", dziś mieszka w Berlinie.
- No tak, Cyganie na zimę tu zjeżdżali, rozkładali obozy - potwierdza A. Pochanke.
- Tradycją było, że 21 marca uciekała cała klasa - opowiada J. Naruszewicz. - Raz uciekłam do kościoła, do Zbawiciela. No i się nadziałam, bo prof. Kła-doczny od francuskiego był wierzący i akurat mnie w tym kościele dorwał. Matka musiała na następny dzień iść do dyrektora.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska