Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żużlowe szkiełko: Inwestycja bez nadzoru

Rafał Darżynkiewicz
Rafał Darżynkiewicz
Rafał Darżynkiewicz Archiwum ,,GL"
Takiej sytuacji organizatorzy Grand Prix na Stadionie Narodowym nie mogli sobie wymarzyć. Założenie akcji "Żużel w Warszawie" miało przynieść nowe żużlowe otwarcie.

Miało być ogromne zainteresowanie i jest. O dyscyplinie miało być głośno i jest. Wszyscy mieli mówić o żużlu i wszyscy mówią. Efekt został osiągnięty czyli sukces! Podobno nie ważne co, byleby mówili, więc żużel nie może narzekać. Dzięki zawodom na czasowym torze, na największym stadionie w Polsce, wszyscy już wiedzą co to ten żużel.

No właśnie, a co to ten żużel? Definicja została zaprezentowana w sobotę w Warszawie. Żużel to taki sport, który gromadzi tłumy. Tłumy, które na trybunach zasiadają długo wcześniej niż rozpoczyna się rywalizacja. Potem zawodnicy się ścigają. Startują raz na taśmę, raz na światło. Jeśli na światło to można zostać wykluczonym za… dotknięcie taśmy.

Zawodnicy jadą cztery okrążenia, ale nie zawsze. Można przecież - kto wiedział, że jest taki przepis ręka do góry - jechać tylko trzy. Czasem ktoś się wywróci. W całej tej zabawie dominują przerwy. Po tej najdłuższej - w szkole nazywanej obiadową - jest koniec zawodów.

Potem, tak jak w najlepszym teatrze, wszyscy zawodnicy - aktorzy wyjeżdżają, by pozdrowić tłumy. Jak już pozdrowią to tak na koniec podrzucają tego, który zawodów nie wygrał. Wszystko? Nie, jest jeszcze epilog. Dekoracja zwycięzcy - taki musi być, bo przecież wszystko dzieje się po to, by wyłonić najlepszego - odbywa się w momencie, gdy ostatni kibic wyjdzie ze stadionu.

Taki to sport, a właściwie religia. Religia prowincji, która emocjonuje tysiące ludzi. Obraz to przerysowany i złośliwy, ale jeśli ktoś w sobotni wieczór rzeczywiście był właściwym adresatem wyświetlanego na telebimie hasła "Jesteś pierwszy raz na GP, tak to właśnie wygląda..." mógł wyjść ze Stadionu Narodowego z taką właśnie definicją. Kibic debiutant machnie ręką. Gorzej ze wszystkimi innymi czyli tymi, do których żużel miał trafić i zarobić. Pokażcie mi bowiem sponsora czy mecenasa, który da na taką dyscyplinę choćby grosz. To niemożliwe. Tak jak niemożliwe jest, by dziś w ramach środków samorządowych czy budżetu obywatelskiego - było bardzo blisko - zbudować w stolicy niewielki stadion żużlowy. Nikt nie zagłosuje. Szkoda mi inicjatorów takiego przedsięwzięcia. Im w sobotni wieczór wbito nóż w żużlowe serce.

Wszyscy wokół pytają kto jest winien. Ciekawy i skuteczny zabieg zastosowały żużlowe władze. Przeprosiły - to trzeba docenić - jednak całą winę zrzuciły na Ole Olsena i kibiców, którzy nie pożegnali Tomasza Golloba. Ta robota została wykonana dobrze, bo nie tylko żużlowa rodzina uwierzyła w tak napisany scenariusz. Tak było najłatwiej i poniekąd słusznie.

Ja nabrać się nie dam, bo winę Polskiego Związku Motorowego widzę ogromną. Nie mogę bowiem zrozumieć dlaczego inwestor płacący grubo ponad trzy miliony złotych (licencja i organizacja zawodów) nie zagwarantował sobie nadzoru nad zleconym projektem. To niepojęte. W związkowej centrali nie było nikogo, kto przyglądałby się robotom. Nie wyznaczono nikogo kto zwracałby uwagę na błędy i niedociągnięcia, a na tej podstawie przygotowywał plan awaryjny. Amatorszczyzna za wielkie pieniądze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska