Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hanię uratował przeszczep wątroby

Marta Dudka 68 324 88 43 [email protected]
Pani Gosia nie może się nacieszyć córką. - Choroba nie zmieniła Hani. To rezolutna i żywa dziewczynka. Wszędzie biega. Jeździ rowerem, na hulajnodze. Tańczy hip-hop - opowiada mama.
Pani Gosia nie może się nacieszyć córką. - Choroba nie zmieniła Hani. To rezolutna i żywa dziewczynka. Wszędzie biega. Jeździ rowerem, na hulajnodze. Tańczy hip-hop - opowiada mama. Mariusz Kapała
Od kiedy pani Małgorzata została dawcą wątroby dla swojej córki, promuje transplantologię. Przed tygodniem promowała ją podczas biegu w Wiśle. Wspólnie z naszym misterem Rafałem.

- Hania miała kilka miesięcy, gdy zaczęła robić się żółciutka, aż zrobiła się soczystą pomarańczką - tak chorobę córki wspomina Małgorzata Szymkowiak. - Urodziła się zupełnie zdrowa. Wiadomo, radość w rodzinie. Ukochana córeczka. Gdy coś zaczęło się z nią dziać, zrobiliśmy badania w Świebodzinie. Od razu trafiliśmy na oddział dziecięcy szpitala w Zielonej Górze. A później szybko do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Diagnoza zwaliła nas z nóg: niedrożność dróg żółciowych. Potrzebna nowa wątroba. Najpierw zbadali mnie na ochotnika, czy można wziąć narząd - opowiada z przejęciem pani Gosia, szukając wzrokiem męża. - Marcina też badali. Cud! Oboje jesteśmy zgodni z Hanią! Jaka to była radość!

Żona wzięła to na siebie

Nieczęsto się zdarza, że któryś z rodziców może być dawcą narządów dla własnego dziecka. - My mogliśmy wybierać między sobą. Żona wzięła to na siebie... - mówi pan Marcin, ale pani Małgorzata wchodzi mu w słowo: - Marcin jest silniejszy ode mnie. Jego potrzebowała Hania w tych dramatycznych chwilach. Lepiej, że to on był z córką. Mnie otworzyli i przez całą Warszawę wątrobę dla Hani wieźli. Bo ja w szpitalu na Banacha, a ona w Centrum Zdrowia Dziecka. Nawet nie pamiętam, jak później półprzytomna jechałam taksówką do córki.

- Czy było trudno? Bardzo. Dom, dwuletni synek Szymon, tu obiad trzeba ugotować, a zaraz lecieć na pociąg do Warszawy. Rok spędziliśmy w szpitalu. Przed przeszczepem i po. To wszystko trzymało się kupy dzięki mojej mamie - wspomina ze łzami w oczach pani Gosia. - Marcin był z Hanią w Warszawie, praktycznie tam mieszkał. Ja dojeżdżałam. Mama opiekowała się Szymkiem, zastępowała mu mnie... - pani Gosia chowa chusteczkę mokrą od łez i drżącym głosem mówi dalej: - Jak dobrze mieć takie wsparcie. Ale teraz uśmiechamy się, cieszymy z drugiej szansy na życie naszej córeczki.
Rodzice krążyli między Świebodzinem a Warszawą. - Życie na walizkach! Jak trzeba było, to samolotem się leciało. W Babimoście auto się zostawiało. Potem w autobus 525 - mama Hani wciąż pamięta ten numer.

To otworzyło mi oczy

Podczas tej trudnej walki z przeciwnościami, Szymkowiakowie byli otoczeni pomocą innych, którzy też zmagali się z podobnymi problemami. Wspólnota dawców i biorców jest bardzo silna. Pani Gosia i pan Marcin zaczęli sobie uświadamiać, ilu osobom można jeszcze pomóc.
- Przed chorobą Hani nie wiedziałem, że jest coś takiego jak oświadczenie woli - przyznaje pan Marcin. - To otworzyło mi oczy, że ludzie miesiącami czekają na swoją kolej. Małe dzieci i dorośli czekają na narządy, których w Polsce jest tak mało. Nie zabierajmy narządów do nieba, przecież one tam nie są nikomu potrzebne! - denerwuje się pan Marcin.

Dlatego teraz Szymkowiakowie angażują się w promocję transplantologii. Dołączają do stowarzyszeń, które uświadamiają, że jeden człowiek może uratować kilka istnień.
- W zeszły weekend startowałam w Wiśle w biegu Przemysława Salety, który promuje transplantologię. Na 50 drużyn zajęliśmy trzecie miejsce - opowiada z dumą pani Gosia, a pan Marcin dodaje: - To fajna akcja. Wiadomo, biegają gwiazdy, sami celebryci. Gosia była w drużynie z Rafałem Maślakiem! Atmosfera niesamowita. A jeździmy też na akcje do Łodzi. W zeszłym roku nasze dzieciaki biegły. Trzeba robić jak najwięcej, aby przekonać ludzi, że transplantologia jest dobra.

Nie wiadomo, co przyniesie jutro

Życie po przeszczepie nie jest łatwe. Szymkowiakowie to wiedzą, ale nie tracą optymizmu. Na wizyty kontrolne jeżdżą do Warszawy co pół roku. - W kwietniu mamy kolejny termin. Jesteśmy wyczuleni na każdą chorobę Hani. Przez leki, które bierze, aby nie było odrzutu, ma osłabioną odporność. Nie trzymamy jej pod kloszem, ale nie na wszystko pozwalamy - zaznacza pan Marcin.
- Hania musi brać tabletki o ósmej rano i wieczorem. Choroba jej nie zmieniła. To rezolutna i żywa dziewczynka - nie może się nacieszyć córką pani Gosia. - Roztrzepana! Wszędzie biega. Jeździ rowerem, na hulajnodze. Chodzi na dodatkowe zajęcia. Tańczy hip-hop. A my tylko czasami o nią się martwimy.
Pan Marcin: - Ale nie wybiegamy za bardzo do przodu. Nie ma co martwić się na zapas. Żyjemy z dnia na dzień. Bo nie wiadomo, co może przynieść jutro.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska