Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

81-latka potrącona na przejściu dla pieszych. Zmarła w domu. Jedna z wersji - ...wtargnęła pod samochód

Jakub Pikulik 95 722 57 72 [email protected]
Tak wygląda przejście dla pieszych, na którym doszło do wypadku. - Kierowcy wjeżdżają na nie rozpędzeni. Jadą i nie patrzą. To nie pierwsze takie zdarzenie w tym miejscu - mówili nam przechodnie.
Tak wygląda przejście dla pieszych, na którym doszło do wypadku. - Kierowcy wjeżdżają na nie rozpędzeni. Jadą i nie patrzą. To nie pierwsze takie zdarzenie w tym miejscu - mówili nam przechodnie. Jakub Pikulik
81-latka została potrącona na przejściu dla pieszych. Tułała się po szpitalach. Zmarła w domu. Rodzina boi się, że sprawca wypadku uniknie odpowiedzialności. Co na to policja?

Pani Eugenia miała 81 lat. Chorowała, jak każdy w tym wieku. Miała osteoporozę, cierpiała na miażdżycę. Mimo to była sprawna. Choć o lasce i powoli, to jednak chodziła. Ale 15 stycznia doszło do tragedii. Na przejściu dla pieszych na ul. Sikorskiego kobieta została potrącona przez samochód. Sprawcą był kierowca renault mastera. To duże, dostawcze auto. Staruszka w starciu z takim olbrzymem nie miała szans. Trafiła do szpitala z pogruchotaną miednicą, połamanym kręgosłupem, roztrzaskanym nosem i ogólnymi potłuczeniami.

Do wypadku doszło około godziny 17. Pani Eugenia trafiła do szpitala w Kostrzynie. I zaczęła się gehenna. Z Kostrzyna, po godzinie 21, została przewieziona do Gorzowa. Na oddział została przyjęta kilka minut po pierwszej w nocy. - W tym czasie strasznie cierpiała - mówi Elżbieta Pelczar, córka pani Eugenii. 27 stycznia kobietę wypisano do domu. Tu spędziła półtora dnia. 28 stycznia zaczęła bardzo ciężko oddychać, dlatego córka wezwała karetkę, która zawiozła staruszkę najpierw do Kostrzyna, stąd dalej do Gorzowa. W szpitalu wojewódzkim po przeprowadzeniu badań nie przyjęto jej na oddział. Pani Eugenia trafiła więc z powrotem do Kostrzyna. W tutejszym szpitalu przyjęto ją na chirurgię, gdzie była od 29 stycznia do 6 lutego.

Po powrocie do domu rodzina na własną rękę musiała rehabilitować 81-latkę. - Nikt nie powiedział nam, jak mamy to robić. Nikt nie pokazał, jak pielęgnować taką osobę. Wszystkiego musieliśmy się dowiedzieć z internetu - mówi pani Elż¬bieta. 22 lutego rozegrał się kolejny akt dramatu. Pani Eugenii zaczęły bardzo puchnąć nogi. Kobieta znowu trafiła do kostrzyńskiego szpitala, gdzie była do 26 lutego. Podjęto decyzję o przeniesieniu jej do Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego. Ale mogła tam trafić dopiero 17 marca. Tego dnia nie dożyła. Pani Eugenia zmarła w swoim domu 10 marca. Była godzina 7 rano. - Zadzwoniłam po pogotowie. Teraz już wiem, że zrobiłam błąd, bo powiedziałam, że potrzebuję lekarza, żeby stwierdzić zgon - mówi córka zmarłej kobiety. Pogotowie odesłało ją do lekarza rodzinnego, ten znowu na pogotowie, pogotowie do lekarza, a ten znowu na pogotowie. Minęły dwie godziny.

Ostatecznie, po interwencji u dyrekcji kostrzyńskiej lecznicy, to lekarz pogotowia stwierdził zgon. Formalnie powinien to zrobić lekarz rodzinny. - Powiedział nam, że może przyjść po 13, jak obsłuży wszystkich pacjentów... - załamuje ręce pani Elżbieta. Pokazuje zdjęcia swojej matki, gdy była zdrowa i tuż przed śmiercią. Przez dwa miesiące pani Eugenia zmieniła się nie do poznania. Mocno schudła, osiwiała, cierpienie miała wypisane na twarzy. - Strasznie cierpiała. Bolało ją przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. To były dla niej dwa miesiące koszmaru - mówi córka.

Zobacz też: Wyrok w sprawie śmiertelnego potrącenia Michała Mordowskiego
Ale to nie koniec traumy. Adwokat rodziny powiedział, że jedną z wersji przebiegu wypadku jest ta, w której 81-letnia, chodząca o lasce staruszka miała wtargnąć na przejście dla pieszych i być współwinną wypadku. - Tymczasem mama, gdy jeszcze żyła, wyraźnie mówiła, że rozglądała się przed wejściem na jezdnię. Widziała samochód, ale był daleko, dopiero wyjeżdżał zza zakrętu pod wiaduktem (to miejsce oddalone o ponad 100 metrów od przejścia dla pieszych - dop. red.). Poza tym ona zawsze była bardzo uważna. Zawsze dokładnie się rozglądała - mówi pani Elżbieta. Rodzina postanowiła, że będzie walczyć o sprawiedliwość. Bliscy pani Eugenii twierdzą, że na miejscu wypadku była kobieta, która widziała całe zajście. Tymczasem policjanci nie mają jej zeznań. - Gdy byłam na miejscu kilkanaście minut po wypadku, rozmawiałam z tą kobietą. Mówiła mi, że wszystko widziała. Nie pytałam jak się nazywa, bo byłam przekonana, że zrobili to już policjanci. Niestety, nie zrobili - mówi pani Elżbieta. Dodaje, że mundurowi nie zatrzymali samochodu, który potrącił jej matkę, a kierowca do dziś jest na wolności.

Jak sprawę komentuje policja? - Trwa postępowanie i absolutnie nic nie jest jeszcze przesądzone. Sprawą zajmuje się policja i prokuratura. Zebrano dokładną dokumentację miejsca zdarzenia. Została przeprowadzona sekcja zwłok. Czekamy na opinię lekarza. To ona zdecyduje, czy śmierć kobiety będzie powiązana z tym zdarzeniem, czy nie. To z kolei zdecyduje o ewentualnych zarzutach, jakie może usłyszeć kierowca - wyjaśnia Sławomir Konieczny, rzecznik prasowy lubuskiej policji. Dodaje, że mundurowi roz¬mawiali z wszystkimi osobami, które były na miejscu zdarzenia. - Nikt nie widział tego wypadku. Wszyscy twierdzili, że widzieli go już po fakcie - tłumaczy rzecznik. Dodaje jednak, że jeśli świadek zdarzenia zgłosi się nawet teraz, to zostanie przesłuchany i jego zeznanie może się okazać kluczowe w całej sprawie.

Rodzina prosi osobę, która widziała wypadek, o kontakt. Można to zrobić pod redakcyjnynym numerem telefonu: 95 722 57 72.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska