Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyrwali się z ukraińskiego piekła. "Teraz albo nigdy"

Leszek Kalinowski 68 324 88 74 [email protected]
Anna i Mikołaj poznali się 15 lat temu w Słowiańsku. Od 10 lat są małżeństwem, Makar chodzi do trzeciej klasy.
Anna i Mikołaj poznali się 15 lat temu w Słowiańsku. Od 10 lat są małżeństwem, Makar chodzi do trzeciej klasy. Mariusz Kapała
Ze Słowiańska uciekli w ostatniej chwili. Ich rodzicom już się nie udało. Dość mieli życia w niepewności i strachu. Nie mogli ryzykować. Mają przecież synka. A kolejne dziecko w drodze...

Anna i Mikołaj Nieczytajłowie żyli sobie szczęśliwie w Słowiańsku w obwodzie donieckim. Prowadzili firmę z usługami informatycznymi i graficznymi. I wychowywali Makara. Byli na wakacjach we Francji. Cieszyli się szkolnymi sukcesami synka. Często spotykali się z rodzicami... Nic nie wskazywało na to, że ich życie diametralnie się zmieni. Że będą zmuszeni uciekać. Bo wojna. Bo śmierć czyhała z każdej strony. Bo niepewne jutro. Bo...

I wszystko im wolno

- Separatyści nie cofną się przed niczym. Dostają pieniądze i wykonują rozkazy. Wszystkie - mówi Mikołaj. - Widziałem na własne oczy. Żołnierze z Rosji, Czeczenii. Przecież nie walczą tu o swój kraj.
Koleżanka zatrzymała się na stacji benzynowej. Zabrali jej samochód. Zadzwoniła po męża. Kiedy przyjechał, żeby interweniować, zabrali go ze sobą. Żądali okupu. Torturowali przez dwa tygodnie, dopóki rodzina, znajomi się nie złożyli i nie zapłacili. Samochodu nigdy nie odzyskali...

- Była u nas firma czesko-ukraińska. Separatyści zarekwirowali wszystkie auta pracowników. Wynieśli z budynku co tylko się dało. Zostały fragmenty kabli i gołe ściany - opowiada Mikołaj. - Wchodzili do sklepów i zabierali towar, uważając, że to ich. I wszystko im wolno.
Denerwowało też to, że rosyjscy dziennikarze ciągle manipulowali informacją.
- Przyjechali dwoma wozami. Sami je zniszczyli, porozrzucali dolary, a potem w telewizji oglądam zdjęcia z komentarzem, że to zrobili Ukraińcy - podkreśla Mikołaj. - A przecież widziałem dokładnie, jak było. Prowokacja za prowokacją. Sami strzelali, a dziennikarze nagrywali wtedy, gdy Ukraińcy zaczynali się bronić. Komentarz w telewizji? To Ukraińcy strzelają do tych, co mówią po rosyjsku.
Bzdura! Na Ukrainie, zwłaszcza wschodniej, dwa języki przenikały się każdego dnia. Nikt nie robił z tego powodu problemu. To było naturalne. Na uczelni, w banku pytano: Wykład po rosyjsku czy po ukraińsku? W jakim języku przygotować umowę?
- My zawsze mówiliśmy po rosyjsku - zaznacza Mikołaj. - Podziału nie wyznacza używany język. Choć tak to jest sprzedawane...

Powiedz, jak jest naprawdę?

Mieli wielu przyjaciół. Część wyjechała do Rosji. Część została w Słowiańsku. Grupa młodych ludzi przestała stanowić jedną paczkę. Poglądy prorosyjskie czy proukraińskie przecięły więź, która tworzyła się latami.
Atmosfera robiła się nie do zniesienia. Na ulicach pojawiały się posterunki. Ciągłe kontrole dawały się we znaki. W obawie o życie, zwłaszcza dziecka, postanowili opuścić miasto. To się stało w jednej chwili. Teraz albo nigdy - pomyśleli. Niedługo po ich wyjeździe nikt nie opuścił już Słowiańska.
- Nie udało się to rodzicom. Dopiero później, okrężną drogą, przez pola i lasy, wydostali się z miasta i dołączyli do nas - wspomina Anna. - Do Lwowa, bo tam wyjechaliśmy.

Wydawało się im, że to bezpieczne miasto. I takie proeuropejskie. Nie znali tu nikogo. Zaczynali życie od nowa. Najważniejsze było to, że są razem. Cali i zdrowi. A jak dołączyli rodzice, to szczęście było podwójne.
Tu też prowadzili firmę. Zlecenia były i z Rosji. Klienci pisali maile: Widziałem w telewizji to i tamto. Powiedz, jak jest naprawdę? Odpowiadał. I sam zastanawiał się, co dalej. Ludzie Janukowycza nie zrezygnują tak łatwo. Pracował z nimi. Nie oddadzą władzy za żadne skarby. Nie są przywykli do odmowy, porażki.
We Lwowie spędzili dziewięć miesięcy. Rodzice wrócili do Słowiańska. Mieszkanie Ani i Mikołaja wynajmują uciekinierom z Doniecka. Tam jest niebezpiecznie. Mieszkańcy chcą przeczekać, aż będzie spokojniej.

Nikt nie chciał wynająć

Młodzi Nieczytajłowie nie chcą słyszeć o powrocie do Słowiańska. Zbyt dużo kosztował ich wyjazd. Ciągle jest tam zbyt niebezpiecznie. Nie chcą też przypominać sobie strzałów, poległych... Chcą spokojnie żyć.
Będąc we Lwowie, zastanawiali się, co dalej. Odpowiedzi szukali wszędzie. Także w internecie. Natknęli się na stronę o Zielonej Górze. Prowadzoną przez Ukraińca Mstyslava Brovkę. Po rosyjsku.

- Mąż założył tę stronę kilka lat temu, by dzielić się swoimi doświadczeniami. Podpowiadać, gdzie warto wybrać się na urlop itd. Nie przypuszczał, że ona może zmienić komuś życie - przyznaje Irina Brovko. - Z czasem coraz więcej Ukraińców wchodziło na nią, zadawało mężowi pytania, jak się żyje w Polsce, jak załatwić dokumenty i różne formalności. W miesiącu przychodziło ponad 30 maili.
Zajrzała na tę stronę także rodzina Nieczytajłów. Zielona Góra? Gdzie to jest? Na zachodzie. Przypomnieli sobie słowa Polaków, z którymi rozmawiali kiedyś podczas delegacji w Warszawie.
- Mówili, że prawdziwa Polska jest na zachodzie kraju. Że warto tam pojechać - opowiadają Ukraińcy. - A Zielona Góra podobna do Słowiańska. Liczy tyle samo mieszkańców. Spakowali się i ruszyli w dalszą podróż.

Znajomi usiłowali wynająć im mieszkanie. Przeglądali ogłoszenia i dzwonili, dzwonili, dzwonili, kreśląc kolejne adresy. Ponad 50 mieszkań. Nikt nie chciał wynająć, gdy usłyszał, że chodzi o Ukraińców.
- Absolutnie nie mamy o to żalu. Rozumiemy obawy. Że nie będziemy płacić. Że jesteśmy nielegalnie - wylicza Anna. - Różni są Ukraińcy. Jak i inne narody.
W końcu udało się znaleźć odpowiednie mieszkanie. Na osiedlu Zastalowskim. Jeszcze przed wyjazdem zdołali zarejestrować firmę. Zapisać Makara do szkoły.
- Bardzo miło nas tam przyjęto. Nauczycielka rozumiała po rosyjsku. Nie było problemu z porozumieniem - dodaje Anna. - Makarowi SP-11 bardzo się spodobała.

Zielona jak nadzieja

Rozpoczynają nowy etap życia. Są pełni optymizmu. Teraz musi już być dobrze. Gdy pytamy, jak można im pomóc, odpowiadają: - Nie mamy wielkich wymagań. Chcemy spokojnie żyć! Mamy dwie ręce, głowę. Damy radę, by zarobić na chleb i wodę.
Irina Brovko rozumie tę postawę. Kiedy pięć lat temu przyjechała z mężem do Zielonej Góry, też chciała wszystko robić sama.
- Bo co to za przyjemność, gdy ktoś da coś na tacy? Lepiej samemu dojść do wszystkiego, być samodzielnym - stwierdza. Dlatego początkowo porozumiewała się po angielsku. Ale to nie wystarczało. Namówiła koleżankę na lekcje. Szybko poznała język polski. A mąż? To za jego sprawą znaleźli się w Zielonej Górze. Jako informatyk pracował w charkowskiej filii ADB. Potem zaproponowano mu przeniesienie do Polski, do głównej siedziby.

- Owszem, jak było trzeba się poradzić, to zawsze mogłam zadzwonić do innych ukraińskich rodzin, które pracują w ADB, ale nie nadużywałam tego - przyznaje Irina, którą to Zielona Góra wybrała, a nie ona Zieloną Górę. Inaczej niż w przypadku Anny i Mikołaja. Teraz Irina wprowadza ich w nowy świat. I wierzy, że doskonale sobie poradzą w Winnym Grodzie. Zwłaszcza że już w kwietniu rodzina się powiększy.

Anna i Mikołaj poznali się 15 lat temu w Słowiańsku. Od 10 lat są małżeństwem, Makar chodzi do trzeciej klasy. Normalna rodzina, która chce normalnie żyć. I zapomnieć o nienormalnych walkach na wschodzie ojczyzny.
- Wszyscy chcą, by Ukraina pozostała w swoich granicach. Wszyscy chcą spokoju. Niezależnie, czy mówią po rosyjsku, czy ukraińsku - podkreśla Mikołaj.
Czy kiedyś wrócą do Słowiańska? Dziś mówią, że nie. Chyba tylko po to, by odwiedzić rodziców. Oni chcieliby zamknąć rozdział pod nazwą Słowiańsk. Chcieliby rozpocząć nowy pod tytułem: Zielona Góra. Zielona jak nadzieja. Na lepsze jutro.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska