- Niczego nie ukradłem, a oskarżyli mnie o kradzież 25 samochodów - mówił starszy mężczyzna z okolic Zielonej Góry. Razem z nim do aresztu trafili jego dwaj synowie. Jeden z ich mówił, że przyznał się do kradzieży samochodów tylko po to, by wyjść z celi. - Nie miałem innego wyjścia. Z aresztu w Poznaniu przewieźli mnie do Lubska, tam się przyznałem - stwierdził na sądowym korytarzu.
Na ławie oskarżonych zasiadły łącznie 22 osoby, cztery dowieziono z aresztu. Było ich tak dużo, że zajęli większość ławek. Wśród oskarżonych jest spedytor-logistyk, prowadzący własną działalność gospodarczą, pracownik lasów, firmy produkującej słodycze oraz osoby bezrobotne. Niemal wszyscy mają na utrzymaniu dzieci i żony bądź konkubiny. Część leczyła się psychiatrycznie. Nikt z nich nie ma majątku, chociaż pod sąd część z nich podjechała drogimi samochodami. Nie znają się, tak mówili na sądowym korytarzu. Po chwili część krzyczała "trzymaj się Wiesiu", kiedy w kajdankach wprowadzano jednego z oskarżonych. Na sali mrugali do siebie, śmiali się.
Nikt z nich nie ma majątku, chociaż pod sąd część z nich podjechała drogimi samochodami
Sąd w środę 18 lutego nie otworzył przewodu. Nie było takiej możliwości, bo część oskarżonych nie stawiła się w sądzie. Proces został odroczony do kwietnia. Czterech mężczyzn wróciło do cel, reszta do domów. 3 osoby są nadal poszukiwane.
Proces to finał śledztwa, które prowadziła zielonogórska prokuratura okręgowa z prokuratorami z Brandenburgii. Chodzi o kradzież ponad 150 samochodów wartych w sumie 5 mln zł. Auta były kradzione głównie w Niemczech. Po przewiezieniu do Polski większość samochodów została rozebrana i sprzedana na części. Część trafiła do sprzedaży na zalegalizowanych papierach i przebitych numerach.
- Grupa była doskonale zorganizowana, tak dobrze przygotowaną hierarchię spotyka się rzadko - mówi dr Alfred Staszak, szef zielonogórskiej prokuratury okręgowej. W szajce panował jasny podział obowiązków. Byli szefowie oraz osoby odpowiedzialne za kradzieże aut. Inni obserwowali samochody, które miały zostać ukradzione. Jeszcze inne osoby przewoziły je do dziupli w okolicach Zielonej Góry. Tam kolejni członkowie szajki rozbierali je na części, a inni sprzedawali. Prokuratorom nie udało się jeszcze rozszyfrować drogi sprzedaży części z kradzionych aut.
Zlikwidowana grupa to jedna z większych tego typu szajek. - Jeżeli w Brandenburgii rocznie ginie około 350 samochodów, to zlikwidowanie szajki, która ma na koncie kradzież 150 aut jest znaczącym sukcesem - mówi prokurator Staszak.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?