Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja Lenka zmarła... I nikt nie jest winien?!

Małgorzata Trzcionkowska Janczo Todorow 68 377 02 20 [email protected]
Edyta Okoniewska: - Po Lence nie mamy innych dzieci ani nawet o nich nie myślimy. Czekamy jedynie na sprawiedliwość.
Edyta Okoniewska: - Po Lence nie mamy innych dzieci ani nawet o nich nie myślimy. Czekamy jedynie na sprawiedliwość. Janczo Todorow
- Staramy się nie rozmawiać o tym, co nas spotkało - mówi pani Edyta. - Ale każdy w rodzinie wciąż nosi w sobie ogromny ból.

O wielkiej tragedii rodziny Okoniewskich pisaliśmy w listopadzie 2013. Rodzice Lenki bardzo długo czekali na sprawiedliwość. A orzeczenie prokuratora wprawiło ich w osłupienie. - Okazało się, że nikt nie zawinił - podkreśla pani Edyta, mama zmarłej dziewczynki. - Odwołaliśmy się od tej decyzji. Jeśli to nie przyniesie efektów, to zwrócimy się o pomoc do sądu.

Umarła na sepsę

Choroba ośmiomiesięcznej Lenki zaczęła się od zwykłego przeziębienia. Rodzice byli z córeczką w ośrodku zdrowia w Świętoszowie, a gdy antybiotyki nie pomagały, pojechali na pogotowie do Żagania. Tam lekarka orzekła, że wysypka jest skutkiem uczulenia na antybiotyki. Dwa dni później dziecko dostało wysokiej gorączki. Rodzice dzwonili na pogotowie do Żagania i Bolesławca, ale odesłano ich do lekarza rodzinnego. Wobec tego znów wsiedli do auta i pojechali do Żagania. Tam zostali jednak odesłani do lekarza rodzinnego w swojej miejscowości. Dostali kolejne lekarstwa i na wszelki wypadek skierowanie do szpitala.

Gdy stan Lenki się pogorszył, przerażeni rodzice pognali samochodem do Szprotawy, na najbliższy oddział dziecięcy. Tam lekarze stwierdzili ogólne zakażenie organizmu, czyli sepsę. Karetka, przed którą mknął radiowóz na sygnale, zawiozła dziewczynkę do szpitala zakaźnego w Legnicy. Tam lekarze długo reanimowali córeczkę Okoniewskich. Niestety, nie udało się jej uratować. Zmarła w nocy z 6 na 7 listopada 2013.

Śledztwo umorzone

- 26 stycznia 2015 śledztwo w tej sprawie zostało umorzone z powodu braku znamion czynu zabronionego - informuje Zbigniew Fąfera, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. - Prokurator w swojej ocenie oparł się w dużej mierze na opinii biegłych z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, którzy w zachowaniu lekarzy szpitali w Żarach (w jego filii w Żaganiu byli Okoniewscy z Lenką - dop. red.), Szprotawie i Bolesławcu nie dopatrzyli się nieprawidłowości. Zastrzeżenia biegłych budziło jedynie użycie do przewozu dziecka niewłaściwej karetki - chodziło o rodzaj wyposażenia. Jednak biegli uznali, że to nie miało wpływu na śmierć dziecka.

Życie w milczeniu

Jak można się pozbierać po śmierci dziecka? Nie można. Każdy członek rodziny nosi w sobie ogromny ból i cierpienie, nad którymi nie sposób przejść do porządku dziennego. Ludzie oddalają się od siebie i nie potrafią rozmawiać o nieszczęściu, które ich dotknęło. Bo każde nieopatrzne słowo może znów otworzyć bezmiar rozpaczy, którą przeżyli półtora roku temu. Ona nie minęła, wciąż pulsuje pod skórą. - Po Lence nie mamy innych dzieci ani nawet o nich nie myślimy - przyznaje pani Edyta. - Czekamy jedynie na sprawiedliwość.

Nikt nie przeprosił

Edyta i Łukasz Okoniewscy nie doczekali się przeprosin ze strony lekarzy z przychodni, pogotowia czy szpitala. - Po śmierci córki przyjechał do nas dyrektor 105. Szpitala Wojskowego w Żarach - wspomina kobieta. - Ale słowo przepraszam nie padło. Zaznaczył, że jeśli sprawa wyjaśni się na niekorzyść szpitala, to będą nas przepraszać. Została umorzona, więc z tego wynika, że nie poczuwają się do tego.
- W toku postępowania prokuratorskiego szpital przekazał pełen materiał dowodowy, który mógł pomóc w sprawie - stwierdza Justyna Wróbel, rzecznik 105. Szpitala Wojskowego w Żarach. - Personel medyczny składał wyjaśnienia, podobnie jak pracownicy dolnośląskiego pogotowia. Nie wpłynęła do nas jeszcze żadna informacja dotycząca zakończenia postępowania.

Starcie z systemem

Okoniewscy nie potrafią zrozumieć, dlaczego nikt nie odpowie za śmierć ich dziecka. Mimo że chorowało ponad tydzień i w ciągu tych kilku dni pewnie można było je uratować. Starli się z systemem, w którym każda część machiny służby zdrowia kierowała się własnymi procedurami. Pogotowie z Bolesławca nie chciało przyjechać, bo według dyspozytora gorączka nie stanowiła zagrożenia dla życia. Gdy rodzice pojechali na pogotowie do Żagania, nikt nawet nie zszedł do cierpiącej Lenki, bo jeszcze nie było godziny 18.00. A przed 18.00 powinien zająć się nią lekarz rodzinny. Gdy po wielu perypetiach wreszcie trafiła do szpitala, na ratunek było już za późno.

Czy ta tragedia spowodowała jakieś zmiany w szpitalnych procedurach? - Szpital obowiązuje wiele procedur i przepisów prawnych, do których obligatoryjnie dostosować musi swój sposób postępowania. Regularnie prowadzone są szkolenia i kursy wewnętrzne, na których omawiane są różne sytuacje i sposoby postępowania - odpowiada wymijająco rzecznik Justyna Wróbel. - Zawsze szczególną uwagę zwracamy na postępowanie medyczne względem dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska