Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Marcinkiewicz, wiceprezydent Gorzowa: - Pracuję na swoję imię. Nazwisko już mam

Wojciech Wyszogrodzki
Łukasz Marcinkiewicz
Łukasz Marcinkiewicz Jarosław Miłkowski
- Nikt mi tej pracy nie załatwił, ani ojciec, ani wujek - mówi Łukasz Marcinkiewicz, pierwszy zastępca prezydenta Wójcickiego.

- Sprawiedliwość 3,5, przyjazność 3,5, łatwość zaliczenia 2,25. Zna pan te liczby?
- To jakaś sonda, była na stronie ocena.pl.

- Tak w skali 1-6 studenci ocenili prowadzącego zajęcia z prawa konstytucyjnego na US mgr. Łukasza Marcinkiewicza. Chyba słabo…
- Oprócz tych ocen jest też badanie, które anonimowo robione jest na uczelni. Tam wypadam o wiele lepiej.

- Dodam, że w kryteriach jest też uroda - oceniona na 3,00.
- (śmiech) To i tak wysoko.

- Skończył pan katolicką podstawówkę przy Niemcewicza, potem był w III LO, ale przeniósł się do prowadzonego przez wujka Arkadiusza Katolickiego LO. Maturę pisemną zdał pan na 4 i 5 (historia) i był to najlepszy wynik w szkole. Od ojca dostał pan wtedy samochód…
- Nie do końca tak było z samochodem. Sam zbierałem, rodzice mi dołożyli. Muszę jednak powiedzieć, że specjalnie nie przykładałem się do nauki ani w liceum, ani na studiach. Dopiero później wziąłem się za siebie.

- Był pan rozpieszczany przez rodziców?
- Nie sądzę, w czasie studiów pracowałem. Na pewno nie było tak, że rodzice robili przelew, ja spokojnie sobie żyłem.

- Pański ojciec, Mirosław Marcinkiewicz, kierował m.in. kinem, które było waszym rodzinnym interesem. Czy - podobnie jak on za młodu - nielegalnie wchodził pan na filmy? A może mama w bufecie w Koperniku pilnowała?
- (śmiech) Nie pamiętam, bym wchodził nielegalnie, bo rzeczywiście mama była na miejscu. Nie ciągnęło mnie też do krwawych filmów sensacyjnych.

- Tata przyznał kiedyś, że cenzurował panu filmy…
- Cenzura miała miejsce w domu: absolutnie nie było możliwości, żebym oglądał kryminały czy inne niedozwolone filmy. To było dobre.

- Sportem ojca i wujków była siatkówka, a jak jest u pana?
- Chyba jestem troszkę inny. Jak pan widzi, moje fizyczne atrybuty odbiegają od standardów w mojej rodzinie, bo jestem jedną z niższych osób. (śmiech) Stąd pewnie nie poszedłem w sport, choć grywałem w siatkówkę, były też rodzinne sparingi. Wolę narciarstwo.

- O mało co dzisiejszej rozmowy by nie było - w szkołach średnich ojciec i wujkowie chcieli bowiem zostać księżmi…
- Ja nigdy nie czułem powołania, nie miałem takich pomysłów, choć był pewien epizod ministrancki.

- Ojciec z wujkami od zawsze byli w polityce. Kiedy miał pan 9 lat, w 1990 r., zostali gorzowskimi radnymi. Odczuł pan to w szkole?
- Chyba byłem zbyt młody i mało świadomy, trudno mi to teraz ocenić. Coś musiało jednak być, skoro rodzice przenieśli mnie do liceum katolickiego. Chyba wyszło mi to na dobre.

- A później były problemy z powodu nazwiska?
- Owszem, zdarzało się. Na tym nazwisku niektóre osoby starały się nawet wypłynąć, np. w Szczecinie jest polityk Michał Marcinkiewicz, który nie zaprzeczał, a wręcz potwierdzał, że jest z tych Marcinkiewiczów. Było to w czasie największej popularności Kazimierza Marcinkiewicza.

- Bycie Marcinkiewiczem pomaga?
- Nie korzystałem z nazwiska, choć mogłem. Staram się swoją pracą pracować na swoje imię, nie na nazwisko. Dlatego tak późno pojawiłem się w obiegu. Bardzo stroniłem od polityki. Poszedłem inną drogą, dużo pracowałem.

- To prawda, że pracę w Szczecinie u prezydenta Krzystka załatwiła panu prof. Teresa Lubińska, minister z rządu wujka Kazimierza?
- A to ciekawe, tego jeszcze nie słyszałem. Panią Lubińską znam tylko z mediów. Plotki bywają różne, na uczelni kiedyś mówiono, że mam piątkę dzieci.

- W radiu jeden polityków miał przekazać słowa Mirosława Marcinkiewicza, że syn złożył CV i tyle…
- Nie, no tak to się nie odbywa, musi być jakaś rozmowa. Musi pojawić się chemia, nić porozumienia. CV wysłałem później.

- Taka jest pańska wersja?
- Nie ma mojej wersji, jest wersja prawdziwa. Podejrzewam, że z Jackiem Wójcickim mogliśmy spotkać się w PWSZ jako studenci. Przed wyborami trochę rozmawialiśmy i coś zaiskrzyło. Od jakiegoś czasu myślałem o powrocie do Gorzowa. Kiedy więc po wyborach prezydent Wójcicki zapytał, czy jestem gotów, by się przeprowadzić, odpowiedziałem "czemu nie?". Cieszy mnie, że nikt mi tego nie załatwiał, nie zabiegał. Ani ojciec, ani wujek.

- Marek Surmacz komentując pańskie CV, mówi, że w krótkim czasie miał pan kilku pracodawców…
- Taka drobna złośliwostka, znam i lubię pana Marka. To pewnie miał być taki przytyk, bo identyfikujemy się z PO. Jestem osobą dosyć stabilną i po kilka ładnych lat pracuję w jednym miejscu. Niekiedy w kilku jednocześnie. Ostatnio była to PWSZ i urząd miasta w Szczecinie. Miałem bardzo dobrą pracę, komfortową wręcz, ale chcę zrobić coś nowego. W poszczególnych firmach spędziłem 3-5 lat. Mimo młodego wieku, trochę trudnych rzeczy już zrobiłem.

- Dlaczego panu tutaj się udało, a ojcu i wujom już nie? Najwyżej lokalnie doszedł Arkadiusz - był wiceprzewodniczącym rady miasta…
- Tak wyszło, panie redaktorze, tak wyszło. (śmiech) Ciągłość jest zachowana. Rzeczywiście we wszystkich kadencjach jakiś tam Marcinkiewicz był.

- Wujek Kazimierz i pan urodziliście się 20 grudnia - ta data przynosi szczęście?
- Może, kto wie…

- Razem świętujecie?
- Nie obchodzimy razem urodzin, ale wysyłam mu sms z życzeniami.

- Zadzwonił z gratulacjami?
- Nie dzwonił, ale spotkaliśmy się na męskiej rozmowie.

- Pańska siostra Agata pracuje za granicą, kuzyni też… Powinni się pakować, teraz w Gorzowie będzie więcej pracy?
- Sugeruje pan, że będę rodzinną spółdzielnią pracy? (śmiech) Rynek rośnie powoli. Sądzę, że pod koniec kadencji będzie to możliwe.

Zobacz też: Czytelnicy, lubuskie miasta i galerie handlowe walczą o zwycięstwo. Zobacz aktualny ranking

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska