Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pocisk, król nocy, pies i inne wypadki Stali Gorzów

Redakcja
Cztery gwiazdy Stali Gorzów podczas meczu w 2001 roku. Od lewej: Tony Rickardsson, Hans Andersen, Jason Crump i Andreas Jonsson. Pierwszy i ostatni jeździli już wówczas dla Torunia.
Cztery gwiazdy Stali Gorzów podczas meczu w 2001 roku. Od lewej: Tony Rickardsson, Hans Andersen, Jason Crump i Andreas Jonsson. Pierwszy i ostatni jeździli już wówczas dla Torunia. Kazimierz Ligocki
Przez Stal Gorzów przewinęło się w ciągu 24 lat wielu obcokrajowców. Pamiętamy ich z akcji na torze, ale i z niecodziennych przygód i zdarzeń.

Kto chce być mistrzem świata - musi jeździć w gorzowskim klubie - to hasło zyskało na wartości zwłaszcza po złotym medalu Tomasza Golloba w 2010 roku. Ale i wcześniej w żółto-niebieskich barwach jeździli późniejsi czempioni, choć głównie zagraniczni. Jednak Billy Hamill, Tony Rickardsson czy też Gary Havelock utkwili w pamięci fanów żużla nad Wartą nie tylko z racji znakomitych akcji, które dały sukces Staleczce, ale także zaskakujących "przypadków-wypadków".

Pierwszym obcokrajowcem, który wciąż dobrze kojarzy się naszym kibicom, został Antal Kocso. Dziś Węgry to prawie żużlowa pustynia, ale na początku lat 90. Madziarzy potrafili skutecznie walczyć z czołówką z zachodniej Europy. Jednym z nich był właśnie sympatyczny wąsacz. To właśnie sumiasty czarny zarost pod nosem był znakiem rozpoznawalnym Antala. Ale nie tylko.
Kosco przywiózł do Gorzowa powiew profesjonalizmu. Jako pierwszy ze stalowców przyjeżdżał na zawody busem (dziś to standard), a nie zwykłą osobówką z przyczepką, na której stały motocykle. Węgier miał też tłumacza w osobie swojej żony, choć sam bez problemu dogadywał się po angielsku i niemiecku. Ponieważ najczęściej docierał do Polski z południa, musiał przejeżdżać przez nasze góry. Jeden jedyny raz Antal nie sprostał wyzwaniu i przegrał ze śnieżycą. Bez tak popularnych dziś zimowych opon był po prostu bez szans i utknął w drodze. Stal musiała radzić sobie bez niego.

Do historii Kocso przeszedł również ze wspaniałych szarż pod bandą. Jedną z takich wolt wykonał w 1992 roku w Zielonej Górze w lubuskich derbach. Gorzowianie rywalizowali wówczas o mistrzostwo Polski, więc walka szła na noże. W przedostatnim biegu Węgier dwoił się i troił, aby wyprzedzić prowadzącego lidera "Myszy" Andrzeja Huszczę. Dopiął swego dopiero na ostatnim wirażu. I to w jakich okolicznościach!

Jeżdżący w białym kombinezonie Madziar wręcz przykleił się do białej bandy i na kresce minął zielonogórzanina. Potem w parkingu z dumą pokazywał ślad na swojej ręce, a legenda Falubazu długo nie mogła wyjść z podziwu, jak on to zrobił...

Szalone mecze ma w swoim życiorysie także indywidualny mistrz świata z 1992 roku Gary Havelock. Tuż po zwycięskim finale we Wrocławiu Anglik ze słynnymi warkoczykami miał mecz nad Wartą. Do prezentacji wyjechał jak król - samochodem, który miał zamontowany... tron.
Sam zawodnik był ubrany w szaty władcy, a w ręce trzymał grawerowaną szablę. Ponoć ma ją do dziś. "Havvy" tak się chyba wzruszył tym przywitaniem, że w meczu nie wygrał żadnego biegu...

W 1995 roku wrócił jednak do Stali na białym koniu, zostając bohaterem spotkania z idącą na mistrza Spartą Wrocław. Po zawodach zdobywca prawie kompletu punktów cieszył się, wykonując rundy honorowe na motocyklu z klubową flagą, szampanem w dłoni i śliczną podprowadzającą.
Dał za to całkowitą plamę w Grudziądzu, gdzie na tzw. "kartoflisku" przegrywał nawet z outsiderami. Jako wymówkę zastosował jednak nie stan toru, a... debiutancki występ bez sprawnej maszyny startowej. Po jej awarii sędzia zarządził bowiem jazdę... na chorągiewkę, do czego Anglik nie mógł się przyzwyczaić przez cały mecz.

Kuriozalną wpadkę w spotkaniu Stali zanotował też inny czempion Billy Hamill. Raz w 1995 roku Amerykanin był cieniem samego siebie, zaliczył same defekty. Ówcześni działacze rwali sobie włosy z głów, a zagadka feralnego występu wyjaśniła się dopiero po ostatnim biegu. Popularny "Pocisk" jako jeden z pierwszych na świecie testował bowiem "poziomy silnik", czyli leżaka. Szkoda, że na próbę wybrał akurat pojedynek Stali z Unią Tarnów.
Z kolei innym razem nie dotarł na mecz (ten numer znają też doskonale fani z Zielonej Góry). Nieobecność tłumaczył tym, że kluczyki do busa, w którym miał spakowany cały sprzęt, zjadł mu... pies.

Niezłym "czarodziejem" był też Tony Rickardsson. Sześciokrotny indywidualny mistrz świata jeździł w Gorzowie w latach 1997-98 i mimo tak krótkiego okresu spędzonego z nami, zdążył załapać się na kilka niesamowitych anegdot.

Do Szweda przylgnęła łatka "króla nocy". Niektórzy kibice Stali są gotowi przysięgać, że widzieli go jak w przeddzień meczu do późnych godzin rannych szalał na parkiecie i... przy barze. Potem szedł spać, a popołudniu i tak najczęściej był najlepszym zawodnikiem meczu. Oficjalna wersja jest jednak taka, że i owszem, "Ricki" nie wylewał za kołnierz, ale zabawę kończył najpóźniej o 20.00 w sobotę. Pił (niedużo), bo tak znieczulał się na czekający go nazajutrz stres związany z występem na torze.

Rickardsson był duszą towarzystwa. Potrafił w klubowym ogródku Stali na drewnianym parkiecie zatańczyć break dance'a lub odegrać pantonimę. Nałogowo żuł też tytoń, a swoim motorom nadawał imiona.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska