Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezes - długopis senatora?

Marcin Łada 68 324 88 14 [email protected]
Nigdy nie miałem nic przeciwko temu, żeby Robert był w strukturach klubu - mówi Marek Jankowski.
Nigdy nie miałem nic przeciwko temu, żeby Robert był w strukturach klubu - mówi Marek Jankowski. Mariusz Kapała
Marek Jankowski pracował w spółce ZKŻ SSA od 2009. W zarządzie do połowy listopada 2014. Albo odwołujemy prezesa i stawiamy mu zarzuty, albo przedstawiamy kogoś lepszego.

Prawie miesiąc poza żużlem, klubem, całym tym cyrkiem. Jak się pan odnajduje?
Moje zobowiązania wobec klubu były dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, obowiązki powierzone uchwałą rady nadzorczej, związane z zarządem i to w tym zakresie zostałem odwołany. Po drugie, mam także tę dawną umowę o pracę, która jeszcze przez chwilę będzie obowiązywać. Poza tym to jest nie do końca czas "bez żużla". Nie odciąłem się przecież od środowiska, w którym dotąd funkcjonowałem. Niekoniecznie w budynku przy Wrocławskiej 69 rozmawiamy o nowych żużlowych projektach. Już widzę, że ta dyscyplina może nie będzie podstawową zajęciem w moim zawodowym życiu, ale z dużym prawdopodobieństwem w nim pozostanie.

"Żużlowe propozycje"? Inny klub?
W innym kraju? Prędzej, niż w Polsce. W innym polskim klubie byłoby mi ciężko. Jak zaangażować się z całego serca w pracę w innym ośrodku, kiedy serce jest w Zielonej Górze? W tym momencie to trudne i jeśli już to na pewno nie teraz. Pewien projekt, we współpracy z Międzynarodową Federacją Motocyklową, powoli się finalizuje i może za kilka tygodni będziemy mogli o tym konkretniej porozmawiać.

Jak można określić pana relacje z zielonogórskim klubem? Kiedy kończy się umowa?
Chłodne, ale poprawne. Rozmawiamy bardzo rozsądnie i konkretnie na ten temat z Andrzejem Napierajem, prokurentem spółki. Ustanawiałem prokurę około półtora roku temu, czyli już w okresie kiedy jednoosobowo zarządzałem klubem. Poza sezonem wyjeżdżałem prywatnie, gdzieś do Azji i musiałem wyznaczyć kogoś, kto będzie mógł w imieniu spółki dokonywać czynności sądowych i pozasądowych. Ewentualny brak takiego człowieka w spółce przy jednoosobowym zarządzie jest niefrasobliwością. Musi to być człowiek godny zaufania, bo choć odpowiedzialność personalna jest znikoma to możliwości podejmowania decyzji ogromne. Prokurent w dłuższym okresie czasu nie zastąpi jednak zarządu, przy którego braku rodzi się zawsze pytanie, kto ponosi odpowiedzialność za spółkę? To niełatwe zagadnienie prawne. Kto dziś ponosi odpowiedzialność za decyzje w ZKŻ SSA ?

W jakiej kondycji zostawił pan Falubaz?
Całkiem niezłej. Nie grozi nam brak licencji lub licencja nadzorowana, nie mamy długów wobec zawodników, czy innych klubów. Po trzech kwartałach w bilansie spółki był zysk netto. Do momentu mego odwołania nie braliśmy żadnych kredytów ani pożyczek od osób prywatnych. Żadne tego typu zobowiązania nie pozostały z lat poprzednich. Rok 2014 był trudny, bo zaczynaliśmy go z bagażem długu z poprzedniego sezonu, który był związany z odwołaniem finału z toruńskim klubem. Mówimy o 600 tysiącach złotych i choć dla każdego nas prywatnie to bardzo poważna kwota, ale w przypadku klubu to około pięć procent budżetu. Jest to spory kłopot, ale nie jest to tragedia. Tym bardziej, że sprawa finału jest w sądzie i można się spodziewać, że te pieniądze powinna do nas wrócić.

W pana wypowiedziach o kulisach odwołania ze stanowiska pojawił się Robert Dowhan. To właśnie on, choć bez żadnych funkcji, miał pana poinformować o rozstaniu.
Nie mam i nigdy nie miałem nic przeciwko temu, żeby Robert był w strukturach klubu. Benefis benefisem, ale jeśli minęło kilka miesięcy, a on czuje, że chce znów pracować w klubie, że potrafi pomóc to niech robi to oficjalnie. Tak naprawdę wyłączył się z działalności spółki po wejściu do Senatu, bo te funkcje się wykluczały. Później działał już tylko w Stowarzyszeniu ZKŻ, które opuścił w czerwcu tego roku. Uważam, że jeśli faktycznie chce wrócić, musi być formalnie umocowany. W tej sytuacji chowanie głowy w piasek, udawanie, że jest to normalna sytuacja jest bez sensu. Są kluby, gdzie właściciel jest prezesem, ale zdarza się, że jest prokurentem lub na przykład zasiada w radzie nadzorczej. Wówczas prezes jest po prostu pracownikiem spółki, który ponosi odpowiedzialność wynikającą z kodeksu spółek handlowych.

Już za czasów pracy na stanowisku rzecznika otoczenie postrzegało pana, jako twórcę polityki informacyjnej klubu. Sądziliśmy nawet, że późniejsza funkcja w zarządzie jest wyrazem poparcia za wkład w kampanię wyborczą Roberta Dowhana. Skąd nagle takie rozbieżności?
Przecenia pan moją rolę, a już z pewnością nie mieszałbym tego z polityką. Nie myliłbym także dwóch rzeczy. Funkcja rzecznika prasowego czegokolwiek jest dosyć niewdzięczna. Reprezentując jakiś podmiot, należy reprezentować jego poglądy. Będąc rzecznikiem nie zawsze muszę wyrażać swoje stanowisko. Sztuką w całej tej robocie jest to, żeby nie kłamać i być w zgodzie z samym sobą, co myślę wychodziło mi nieźle. Kiedy zostałem prezesem nadal reprezentowałem klub, ale zarządzając jednoosobowo nie miałem konieczności wypowiadania opinii, co do których nie byłem przekonany.

Słyszałem opinię, że wasz układ musiał się rozlecieć, bo macie zbyt ambitne natury, by się dzielić władzą. Przy tym trudno oprzeć się wrażeniu, że nie chciał pan nieść odpowiedzialności za cudze decyzje.
Z pewnością ma pan dużo racji. Dziś mamy inne spojrzenie na funkcjonowanie klubu w środowisku, w polskim żużlu. Uważam, że musimy funkcjonować, jako element całości. W mojej ocenie Robert postrzega to tak, że żużel kręci się wokół Falubazu. Patrząc na to, co dzieje się w Polsce sądzę, że spoglądanie wyłącznie na siebie i liczenie się wyłącznie z najsilniejszymi nie jest dziś dobrym pomysłem. Patrzę na to wszystko sportowo-biznesowo, a zdecydowanie mniej politycznie.
Wspominał pan w wywiadzie, o "dwuznacznych etycznie" zobowiązaniach klubu. Proszę powiedzieć coś więcej.
Od początku listopada nie ma mnie w zarządzie klubu, ale nadal nie chcę wykonywać jakichkolwiek działań, które mogą spółce zaszkodzić. Rada nadzorcza ma wiedzę w tym zakresie. W tej sprawie nawet w formie pisemnej. Kwestią do przeanalizowania jest - kto może podejmować w spółce zobowiązania. U nas w spółce może to oczywiście robić prezes zarządu i upoważniony prokurent, ale kiedy robi to ktoś trzeci, czwarty - coś jest nie tak.

Nawiązuje pan do negocjacji z Piotrem Żytą, które odbyły się za pana plecami?
To był słaby moment, bo dowiedziałem się, że ktoś rozmawia z trenerem bez jakichkolwiek ustaleń ze mną. Ktoś mu wysłał umowę, co też jest nie fair, a później usłyszałem tłumaczenie, że to tylko "tak sygnalnie do przejrzenia". Nie może być tak, że się od kilku dziennikarzy niezależnie dowiaduję o umowie z Piotrem Żytą. Tak się nie robi. Abstrahuję od moralnego aspektu tej sprawy. Jeżeli spotykamy się w Brodach na imprezie podsumowującej sezon, a jej głównym motywem jest pożegnanie Rafała Dobruckiego, to właśnie on jest najważniejszą osobą podczas takiego wieczoru. Należy go z należnymi honorami i podziękować za zostawienie kawałka życia i zdrowia dla klubu w Zielonej Górze. Na kolejne ruchy będzie czas potem. To jednak nie były główne kwestie decydujące o zakończeniu naszej współpracy.

Słyszałem, że ma pan "bombę" w torbie i jeśli zechce wysadzi karierę polityczną senatora w walce o władze w Zielonej Górze?
Nigdy nie noszę torby. Nie mam też dziś złych relacji z Robertem Dowhanem, a tym bardziej potrzeb, o których pan wspomniał. Chemii w tej relacji nie ma, ale nie ma też żadnej zawziętości. Przynajmniej z mojej strony. Myślę tylko, ze trochę za wysoko poszybował i zaniedbał niektóre sprawy fundamentalne. Gdyby mnie odwołał, jako właściciel klubu czy szef rady nadzorczej nie miałbym żadnych pretensji. Rozumiem, że zajęliśmy czwarte miejsce, wynik był inny niż oczekiwany i konsekwencje ponoszą trener i prezes. OK, ale ktoś musi oficjalnie o tym zdecydować. Pokazać twarz. Albo odwołujemy prezesa i stawiamy mu konkretne zarzuty, albo przedstawiamy kogoś lepszego na jego stanowisko. Nie ma ani jednego, ani drugiego.

Czy jest ktoś gotów na przejecie prezesury?
Nowe rozdanie?Nie na tym etapie budowania drużyny. W jakimś momencie padła ode mnie propozycja rozszerzenia zarządu do trzech osób i zaproponowałem wtedy, że można to zrobić bez generowania dużych kosztów. Za finanse odpowiadałby Kamil Kawicki, ponieważ i tak to już to robi, a tak poszłaby za tym odpowiedzialność. Jacek Frątczak zająłby się sprawami sportowymi. Nie wyobrażam sobie Jacka na stanowisku prezesa przy obecnym stopniu zaangażowania w różne sprawy zawodowe poza klubem i przy zbudowaniu sobie w parkingu określonego wizerunku, ale członek zarządu ds. sportowych czemu nie. Zawsze obaj panowie mogliby przegłosować różne pomysły 2:1. Ale to już historia. Dziś nie będzie łatwo znaleźć nowego prezesa. Taki człowiek musi wziąć na siebie odpowiedzialność, a przy tym nikt nie uwierzy, że nie będzie tylko długopisem Roberta Dowhana. Najlepszym kandydatem byłby właśnie ten ostatni. Jeśli podejmie taką decyzję teraz, a nie jesienią przyszłego roku, pierwszy mu pogratuluję.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska