Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sensei Eliasz Madej miał nosa. "Dawaj dziewczyna, spróbujesz"

Jakub Lesiński 68 324 88 69 [email protected]
Eliasz Madej (z lewej) przekonał młodą Anetę, żeby została na treningu. Została, a potem... poznała męża Marcina (z prawej).
Eliasz Madej (z lewej) przekonał młodą Anetę, żeby została na treningu. Została, a potem... poznała męża Marcina (z prawej). Tomasz Gawałkiewicz
Aneta Żuk przywiozła niedawno z Tokio złoto mistrzostw świata. W Ochli wystrzeliły szampany. A wszystko zaczęło się od "Wejścia smoka" i filmów z Jeanem-Claudem Van Damme'em.
Pani Aneta na co dzień uczy wuefu w szkole podstawowej w Leśniowie Wlk. Na zdjęciu z dumą prezentuje łup z Japonii.
Pani Aneta na co dzień uczy wuefu w szkole podstawowej w Leśniowie Wlk. Na zdjęciu z dumą prezentuje łup z Japonii. Tomasz Gawałkiewicz

Pani Aneta na co dzień uczy wuefu w szkole podstawowej w Leśniowie Wlk. Na zdjęciu z dumą prezentuje łup z Japonii.
(fot. Tomasz Gawałkiewicz )

Z kronikarskiego obowiązku warto dodać, że zawodniczka Zielonogórskiego Klubu Sportowego Karate Kyokushin startowała w turnieju w kumite full contact organizacji KWF, w kat. pow. 65 kg.
Pani Aneta jest nauczycielem wychowania fizycznego z szkole podstawowej w Leśniowie Wlk. Także w podstawówce, ale jeszcze kiedy sama była uczennicą, rozpoczęła treningi w kimonie. To było blisko 20 lat temu. Od początku trafiła pod skrzydła doświadczonego opiekuna Eliasza Madeja. - Trochę tańczyłam rock'n'rolla, ale jakoś bardziej ciągnęło mnie do sportów walki. Każdy oglądał "Wejście Smoka" albo filmy z Van Damme'em. Spodobały mi się. Bardzo chciałam spróbować takich okrężnych kopnięć - wspominała świeżo upieczona mistrzyni. - Z czasem karate stało się główną pasją. W nim, oprócz walki, siły fizycznej pod uwagę brana jest także duchowość i dyscyplina. To kształtuje charakter - tłumaczyła.

Na pierwsze zajęcia nie przyszła sama. Towarzyszyła jej matka. - Sensei (w znaczeniu nauczyciel, mistrz - dop. red.) stwierdził, że w tej grupie raczej nie ma dziewczyn. Obróciłam się, powiedziałam: "dziękuje". Madej chwycił mnie za kark i zachęcił: "dawaj dziewczyna, spróbujesz". Tak zostałam. Kiedyś nie było tylu turniejów, w których dzieci mogą się wykazać. Pierwsze sukcesy pojawiły się, jak miałam już osiemnaście lat. Zaprezentowałam się na mistrzostwach Polski w Katowicach, gdzie zajęłam trzecie miejsce. Byłam pierwszą wychowanką Madeja, która wzięła udział w imprezie tej rangi - opisywała A. Żuk.

Umiejętności karateczki wysoko ceni jej mistrz. - Była naszą najlepszą zawodniczką już przed zdobyciem mistrzostwa świata. Ma na koncie wiele sukcesów. Przede wszystkim pamiętam ją jako małą dziewczynę. Już wtedy widziałem w niej jakiś potencjał - przekonywał sensei Madej. - Myślę, że miałem tego nosa, co pokazały ostatnie zawody. Aneta potrafi spiąć się, zaangażować i wyłączyć od spraw zewnętrznych. Staje na wysokości zadania - oceniał zielonogórski szkoleniowiec.

Co ciekawe, pani Aneta przez kilka lat jako jedyna reprezentowała płeć piękną w naszym klubie. Zresztą, to właśnie w tym miejscu poznała ona swojego aktualnego męża, Marcina. Połączyła ich wspólna pasja. Obecnie państwo Żukowie prowadzą też liczącą 50 członków sekcję karate w Ochli. Kimona zakładają również dwaj kilkuletni synowie pary - Robert i młodszy Pawełek. Mistrzyni jest lepszą zawodniczką czy trenerką?- pytamy jej życiowego partnera, który zdradził, że ma od niej nieco krótszy staż ćwiczeniowy. - Jedno i drugie - odpowiedział dyplomatycznie. - Na pewno się to jakoś przekłada. Przyznam, że żona jest ode mnie dokładniejsza technicznie. Kiedy nie mogę poprowadzić zajęć, to mnie zastępuje - tłumaczył pan Marcin.

Intensywne przygotowania do wyprawy do Japonii ruszyły jakieś pół roku temu. W zawodach zapragnął wystąpić także małżonek (ostatecznie uplasował się w szesnastce). Wyjazd był dość kosztowny, więc para zaczęła poszukiwać sponsorów. Pomógł między innymi wójt Gminy Zielona Góra.
- Jeżeli chodzi o ćwiczenia, to Marcin cały czas mnie motywował, wspierał, przez co już na samym turnieju byłam mocna psychicznie. Pomyśleliśmy, że taka wycieczka może przydarzyć się raz w życiu. Ostatecznie w Japonii spędziliśmy dziewięć dni - tłumaczyła A. Żuk.
Na organizmach sportowców swe piętno odcisnęła zmiana stref czasowych. Problemy z aklimatyzacją trwały dwa dni. Tymczasem już w trzecim odbywały się mistrzostwa. Okazuje się, że występ na nich naszej późniejszej mistrzyni nie był do końca przesądzony. - Aneta ma problemy z plecami. Jej każdy udział w zawodach stoi pod znakiem zapytania. Tutaj się udało, pokonała ból. Czy ten uraz będzie wracał? Zobaczymy - tłumaczył sensei Madej.

Kiedy pani Aneta zgłosiła się już do turnieju, jej celem było znalezienie się na podium. Do pierwszej walki nie doszło, bo przeciwniczka przyjechała do Tokio cięższa niż powinna. Nasza karateczka od razu znalazła się w ćwierćfinale. - Pojawił się stres. Nie wiedziałam, jak zachowam się na macie, gdyż cały czas odczuwałam zmęczenie po zmianie klimatu. Po starciu z Hiszpanką nabrałam wiatru w żagle. Szło mi coraz lepiej. Półfinał wygrałam po dogrywce. W decydującym starciu rywalka nie miała nic do powiedzenia. Dobrze zrealizowałam taktykę, którą miałam w głowie - komentowała A. Żuk.

O prestiż wywalczonego lauru pytamy Madeja, który w środowisku uchodzi za fachowca. - To duża rzecz, w zasadzie największy dotychczasowy sukces klubu w mojej karierze szkoleniowej - stwierdził sensei, również wizytujący Japonię. - Mistrzostwa odbywają się w formie olimpiady, co cztery lata. Jeżeli dopisze zdrowie, to myślę, że kolejne zawody tej rangi są w jej zasięgu - zastanawia się opiekun.
Prezesowi ZKSKK dobrą nowinę przekazali najbliżsi współpracownicy. - Na początku była to wiadomość, że Aneta weszła do finału. Zapytałem: Kurczę, poważnie? To coś niesamowitego! Prosiłem o dalsze komunikaty. Po dwóch godzinach na telefonie ukazała się informacja, że jest pierwsza. Zostałem mile zaskoczony - relacjonował wzruszony Andrzej Makowski.

Po zawodach para wraz z zielonogórskim mistrzem udała się na obóz do Mitsumine. To istna mekka, miejsce, w którym swego czasu szkolił się sam Masutatsu Oyama, czyli założyciel stylu karate kyokushin. Do tej pory znali je tylko z obrazków czy filmów. - To było niesamowite przeżycie - przekonywali. - Mieliśmy treningi pod słynnym wodospadem, gdzie była lodowata woda - opowiadali.
Po powrocie na panią Anetę czekały miłe niespodzianki. Na bramie w Ochli ktoś rozłożył okolicznościowy banner. Ponadto polały się szampany, w ruch poszły trąbki i konfetti, wręczano też kwiaty. - Poczułam się taka ważna - stwierdziła zadowolona karateczka. - Dziękuję rodzicom, którzy pod naszą nieobecność zajmowali się dziećmi. Bez nich ten wyjazd byłby niemożliwy - przekonywała.

Mistrzyni w zasadzie czuje się już spełnioną zawodniczką, jednak marzy jej się jeszcze tytuł najlepszej zawodniczki Europy. O to trofeum, a przynajmniej miejsce medalowe zamierza powalczyć. Tymczasem w zielonogórskim klubie karate liczą, że listopadowe trofeum przyciągnie potencjalnych następców, którzy zechcą się szkolić w białym stroju.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska