Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Korupcja w lubuskiej piłce nożnej: "Moczenie dzioba" z gwizdkiem

Andrzej Flügel 68 324 88 06 [email protected]
Sędziowie przechodzili samych siebie i czasem potrafili  zapędzić wszystkich w róg...
Sędziowie przechodzili samych siebie i czasem potrafili zapędzić wszystkich w róg... Archiwum GL
Dziś kolejny odcinek o lubuskich przekrętach na boisku. Wielką rolę odegrali w tych kantach sędziowie. Z roku na rok byli coraz zuchwalsi i bezwzględni. Na szczęście to już historia...

Sędziowie potrafili bezczelnie podbijać stawkę, sami dzwonili i oferowali ,,usługi". Niektórzy przechodzili już samych siebie i robili niespodziewane wolty, które nawet dla obeznanych z tematem działaczy były szokujące. Oto kilka historii.

Gdzie jest moje radio?

Toczy się bardzo ważny mecz. Gospodarze grają o utrzymanie, rywale już spadli i nie potrzebują punktów. Gwiżdże sędzia, który lubi wziąć. Ale miejscowi nie reagują na jego zapytania i sugestie, bo uważają, że sobie poradzą. Niestety, do przerwy arbiter gwiżdże pod rywali, którzy będąc już spadkowiczami grają na zupełnym luzie i nawet przeważają. W przerwie sędzia zgłasza, że z samochodu skradziono mu radio. Gospodarze proszą obecnych na obiekcie policjantów, żeby obejrzeli auto. Stróże porządku nie stwierdzają włamania. Sędzia z błyskiem w oku mówi: - Nie wiem, ale radio było - i idzie do szatni. Los klubu, który po porażce spada z ligi, zależy od radia. Prezes wzywa zaufanego człowieka i wydaje polecenie: - Pędź do sklepu i kup jakieś porządne radio. Były to czasy, kiedy jeszcze nie było supermarketów, ale na szczęście mecz odbywał się w środę. Człowiek pędzi, kupuje i po 20 minutach działacze krzyczą do sędziego, który już dawno biega po boisku: - Panie sędzio! Jest radio. Arbiter kiwa głową. Miejscowi mają w 80. minucie karnego. Strzelają, wygrywają i zostają w lidze...

Jestem uczciwy!

Podczas weekendu jest bardzo ważny mecz. Obaj rywale bardzo potrzebują punktów. Remis nic im nie daje, bo spadną z ligi. Jedna i druga strona przez pośredników trafia do sędziego. Ten jednym i drugim obiecuje zwycięstwo, za co kasuje, od obu stron, po cztery tysiące. Ponieważ zawodnicy wiedzą, że nie muszą się wysilać, bo punkty im kupili, mecz jest okropnie nudny, kończy się remisem przy gwizdach publiczności. Po spotkaniu sędzia odwiedza obie strony. Oddaje im po dwa tysiące i mówi: - Jestem uczciwym człowiekiem. Nie dało się załatwić trzech punktów, ale macie jeden, bo wiecie, że mogłem zrobić tak, żebyście mieli zero. Oddaję wam więc połowę kasy i rozstajemy się w przyjaźni.

Panie prezesie, a ja?

Przed drugoligowym ostatnim spotkaniem już dogadanym między zespołami, bo jeden żeby się utrzymać, musiał wygrać na wyjeździe, a drugi był już spokojny, do prezesa gości podchodzi sędzia i mówi: - Panie prezesie. Wiem, co knujecie. A ja? Ja też chcę coś z tego mieć. Moja propozycja jest bardzo skromna: dwa tysiące. Jeśli pan odmówi, zrobię tak, że nie wygracie. I co ma robić prezes? Szybko organizuje tę dwójkę i jeszcze przed meczem mówi arbitrowi, że jest OK. Ten zadowolony, że zgodnie z mafijną zasadą "umoczy dzioba" w interesie, pilnuje, żeby wszystko było w porządku. Pomaga, bo kiedy goście nie mogą trafić do pustej bramki z pięciu metrów, żeby się już nie męczyli, dyktuje karnego, z którego pada jedyny gol. W tym meczu w ekipie gości zagrał po raz pierwszy młodziutki Brazylijczyk, który później był bardzo znany z występów w ekstraklasie. Trener wpuścił go w 70 minucie, kiedy goście zgodnie z umową wygrywali 1:0. Brazylijczyk, który nic nie wiedział, że mecz jest ustawiony, w pierwszym kontakcie z piłką uderzył z 20 metrów w poprzeczkę, a potem zaczął szaleć w polu karnym gości. Nie trzeba mówić, jaką miał minę, kiedy starsi koledzy powiedzieli mu, żeby się nie wygłupiał...

To była propozycja nie do odrzucenia

Znany później ekstraligowy sędzia dzwoni do klubu i mówi, że gwiżdże im mecz na wyjeździe i może dzień wcześniej zajechać, bo ma po drodze. Cóż mają zrobić? To bardzo ważny mecz, w którym zwycięstwo znacznie przybliża ligowy byt. Załatwiają hotel, dziewczyny, oddelegowują najbardziej zahartowanego w bojach działacza. Panowie szaleją do późnych godzin nocnych. Trzy punkty są dogadane.

Rano sędzia, jeszcze wczorajszy, wsiada do samochodu i jedzie na mecz. Rzeczywiście do przerwy gwiżdże bardzo fajnie. Nie dostrzega ewidentnego karnego po faulu na zawodniku gospodarzy, niemal każda akcja miejscowych kończy się podniesioną chorągiewką. Ale w przerwie w szatni odwiedza go miejscowy prezes z saszetką. Następuje zupełna zmiana. Teraz widzi wszystko zupełnie inaczej. Każde starcie rozstrzyga na ich korzyść, nie dostrzega metrowych spalonych. W końcu dyktuje karnego z "kapelusza". Kończy się 1:0 dla gospodarzy. Pytany, czemu to zrobił skoro się umówili, odpowiada tekstem z "Ojca chrzestnego": - Sorry, dostałem propozycję nie do odrzucenia.

Dobra, ale za cztery tysiące

Lubuski zespół gra wyjazdowy mecz w trzeciej lidze. Walczy w mieście, w którym działacze potrafią zadbać o przychylność sędziów. Sprawdzają, kto gwiżdże. Dyskutują, jak tu pogadać z arbitrem, by nie uległ presji, tylko rozstrzygał uczciwie. Ktoś przypomina sobie, że z owym sędzią był kiedyś na kursokonferencji. Wypili, przeszli ta "ty", zakumplowali się. Działacz dzwoni. Rozmowa jest fajna. Panowie wspominają wspólną imprezę, gadają. Wreszcie działacz mówi: - Słuchaj, ty nam sędziujesz w sobotę w A. W związku z tym mamy tylko jedną, jedyną prośbę. Gwiżdż tylko to, co na boisku, dobrze? W słuchawce zalega milczenie. Po chwili słychać z drugiej strony. - Nie ma sprawy. Załatwione. Tyle że to u mnie kosztuje cztery tysiące...

Nie pasują do ligi!

Mecz w jednej z niższych lig. W szatni, w klubie w dużej lubuskiej wsi rozmawiają sędziowie. Główny: - Ten klub nie może zostać w lidze. Kawę podali zimną, o obiedzie nawet nie wspominają. Mają stację paliw i nawet nie zapytali, czy mi nalać do baku. Pierwszy asystent: - W B. to jest fajnie. Ostatnio byliśmy u nich, to nawet nie wiem, jak wróciłem. Była wspaniała impreza. To jest profesjonalizm i prawdziwa opieka. Drugi asystent: - Albo w C. Mają tam zakłady mięsne i żona ciągle mnie pyta, kiedy tam gwiżdżę. Przed meczem pytają co chcę, pięknie zapakują, napiszą nawet nasze nazwiska, żeby się nam nie pomyliło i sami schowają w bagażniku. Macie rację. Ci, u których tu się dziś męczymy, nie zasługują na tę ligę. Panowie kończą, wychodzą na boisko i nie trzeba mówić, że gospodarze nie dość, że tego meczu nie wygrają, to w lidze długo nie powalczą...

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska