Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez wieki byliśmy uzbrojeni po zęby

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Ćwiczenia 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej na poligonie w Wędrzynie.
Ćwiczenia 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej na poligonie w Wędrzynie. Dariusz Brożek
Przez dziesiątki lat młodzi mężczyźni starali się wymigać od wojska. Dziś żołnierska posada to przedmiot westchnień. A o czołgi gotowi jesteśmy walczyć, i to nie z powodu stanu wojny...

Na żagańsko-świętoszowskim poligonie ćwiczą żołnierze dwóch pancernych dywizji. Polskiej i brytyjskiej. Wyspiarze są zachwyceni przestrzenią, po której mogą hasać swoimi czołgami. Taki poligon to ewenement w Europie. Pochwał nie szczędzili zresztą naszym wojskowym terenom dowódcy wielu armii, jak chociażby Erwin Rommel, ćwiczący na tutejszych wydmach walkę na pustyni.
- Wojsko stacjonowało u nas od wieków, można powiedzieć od Mieszka I i Bolesława Chrobrego - żartuje szprotawski regionalista Maciej Boryna. - Bo to też zawsze było pogranicze. Gdy ponad sto lat temu wysiedlano wsie pod budowę poligonu w Świętoszowie, już wówczas ludzie się cieszyli. Na kilka lat pracę znaleźli tu rzemieślnicy. Wojsko szukało pracowników cywilnych. Przy armii zawsze był dobrobyt. Przecież dziś w okolicy Szprotawy z sentymentem wspomina się nawet stacjonujących tutaj żołnierzy radzieckich.

"Polska przesunie kilka tysięcy żołnierzy z zachodu w stronę wschodniej granicy kraju...". Te słowa Tomasza Siemoniaka, ministra obrony narodowej, zacytowane przez media, postawiły kilka dni temu na nogi nie tylko lubuskich wojskowych. Minister powiedział, że żołnierze są potrzebni na wschodzie z powodu konfliktu na Ukrainie. To wyglądało na konsekwencję wcześniejszych wypowiedzi strategów uważających, że niepotrzebnie większość z liczącej 120 tys. żołnierzy armii stacjonuje na zachodzie i to relikt czasów Układu Warszawskiego. Wraz ze słowami ministra wróciły w nasze okolice obawy podobne tym z lat 90., gdy zakładano, że większa część naszego potencjału militarnego powinna znaleźć się na wschód od Wisły.

Minister Siemoniak tłumaczy, że nie podawał w rozmowie z agencją żadnych danych dotyczących liczebności żołnierzy, którzy mieliby zostać przeniesieni, bo nie ma jeszcze ustaleń w tej kwestii. Podkreśla, że chodziło mu o doposażenie jednostek na wschodzie kraju w latach 2016-2017, a nie o "zwijanie" jednostek na zachodzie.

Kostrzyn, Gubin, Słubice, Gorzów, Krosno Odrzańskie, Żary, Kożuchów, Skwierzyna... W tych miastach wojska już nie ma lub pozostało, jak w Krośnie, w śladowych ilościach. Demilitaryzacja końca XX wieku to był prawdziwy zimny prysznic. Większość naszych garnizonów kształtowała się w wieku XVIII, a przede wszystkim w XIX, gdy powstała znaczna część obiektów wykorzystywanych później przez Ludowe Wojsko Polskie. Dość szybko także zaczęliśmy stawać się zagłębiem... poligonowym. W 1898 r. w pobliżu Świętoszowa utworzono duży poligon wojskowy. Dziś jest to największy w Polsce ośrodek szkolenia poligonowego Żagań - Świętoszów, zajmujący obszar ponad 37.000 hektarów.
Nieco dalej na północy, u progu lat 30. minionego wieku, powstał z kolei poligon wędrzyński - Truppen_übungsplatz Wandern. Jego powierzchnia wynosiła 10.335,14 hektarów, z czego 863 hektary zajmowały lasy. W latach 70. minionego wieku wybudowano tu unikatowy poligon zurbanizowany, przeznaczony do szkoleń z zakresu walki w miastach...

Jakie znaczenie wojsko miało dla regionu? Spróbujmy spojrzeć na historię Gubina, miasta, które bodajże najbardziej zostało spustoszone przez plan restrukturyzacji, czyli w praktyce zwijania polskiej armii w ostatniej dekadzie XX wieku. A historia rozpoczęła się 4 stycznia 1816 roku, gdy w garnizonie Guben stacjonowanie rozpoczął II Batalion 8. Przybocznego Pułku Grenadierów im. Króla Fryderyka Wilhelma III . Przez kilkadziesiąt lat PRL wraz z pobliskim Krosnem Odrzańskim Gubin przypominał jedne, wielkie koszary. Do cywila obie miejscowości poszły niespodziewanie. Ostatnie oddziały gubinianie pożegnali w 2002 i 2003 roku.

Emerytowani wojskowi, słysząc uspokajające głosy resortu obrony tylko kiwają głowami. I wspominają ostatnie lata gubińskiego garnizonu. Jeszcze w 1993 roku erygowano parafię garnizonową. W 1995 batalion rozpoznania otrzymał imię Hallera. 14 września 2001 roku, podczas uroczystego apelu obok ruin fary, dowódca garnizonu złożył meldunek o rozformowaniu jednostek. Tym samym garnizon Gubin przestał istnieć.
- To była katastrofa, jeden z większych pechów województwa - mówi Czesław Fiedorowicz, który w czasach demobilizacji był burmistrzem Gubina. - Stanowiliśmy skupisko garnizonów, które nie miało równych w Polsce. To był większy cios dla Lubuskiego, a zwłaszcza dla konkretnych miejscowości, niż upadek Stoczni Gdańskiej dla Wybrzeża. A przypomnijmy sobie, jaki tamtemu wydarzeniu towarzyszył szum. I nam nie zaproponowano żadnych działań osłonowych, żadnego programu, jak w przypadku górników, stoczniowców czy chociażby pracowników pegeerów lub miejscowościom, które zostały z mieniem poradzieckim.
I jak dodaje Fiedorowicz, tutaj nie chodzi jedynie o utratę miejsc pracy. Wraz z oficerami wyjechały ich żony i rodziny, ubyło ludzi wykształconych, lekarzy, nauczycieli... Po tej dyslokacji powstał lej, jak po bombie. Na dodatek w takim mieście jak Gubin pod armię od dziesiątków lat ustawiona była nawet infrastruktura, układ urbanistyczny. Tutaj wszystko kręciło się wokół wojska. O dziwo, pisma w obronie gubińskiego wojska pisał nawet burmistrz niemieckiego Guben, podnosząc chociażby udział żołnierzy w walce z powodzią.
- W tamtych czasach próbowałem wytłumaczyć Bronisławowi Komorowskiemu, który przewodniczył sejmowej Komisji Obrony Narodowej, jaka to katastrofa - dodaje Fiedorowicz. - I dopiero po latach przyznał mi, że to zrozumiał, gdy zobaczył, że 25 proc. powojskowego majątku do zagospodarowania znajduje się w Gubinie.

Z dawnej potęgi pozostały wojskowe enklawy, które zajmują jednostki 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, która na każdym kroku zbiera pochwały. Najbardziej rozwinięta polska jednostka, opromieniona udziałem w kolejnych misjach. Stała się wizytówką polskiej armii, w czym wydatnie pomógł jej... poligon. Przetrwała, a co najważniejsze trafia tutaj najnowocześniejszy sprzęt. Gdy niedawno zadecydowano, że do Żagania przyjadą kolejne leopardy, pierś po ordery wypiął cały sztab polityków z ministrem i parlamentarzystami na czele. Konkurencja była bowiem spora i nie chodziło tutaj o ładne mundury. Nawet politycy przyznali, że ogromne wrażenie zrobiła na nich akcja mieszkańców południowej części regionu, którzy słali do stolicy kartki z prośbami o skierowanie 119 leopardów właśnie do Żagania. Te czołgi z niemieckiego demobilu zdobędą przecież dla regionu co najmniej 2,5 tys. nowych etatów w samym wojsku. Według ministra tak duża liczba miejsc pracy w wojsku przełoży się także na rozwój lokalnego rynku... To jak kilka fabryk.

Przez lata minionych dekad na wojsko raczej narzekaliśmy. Teraz kilkanaście lat potrzeba było, aby zabliźniła się część ran po armii, chociaż nadal wiele koszarowców i innych powojskowych obiektów świeci pustkami i powoli zamienia się w ruinę, a niektóre miasta nie potrafią się wygrzebać z - cytując Cz. Fiedorowicza - leja. I pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że wszyscy ministra Siemoniaka źle zrozumieliśmy. Nie chcemy iść do cywila.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska