Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłam, jestem i zawsze będę z Nowogródka

Małgorzata Sobol
Izabela Januszkiewicz miała osiem lat, kiedy Sowieci wywieźli ją do Kazachstanu. W wieku 70 lat postanowiła opisać swoje losy.
Izabela Januszkiewicz miała osiem lat, kiedy Sowieci wywieźli ją do Kazachstanu. W wieku 70 lat postanowiła opisać swoje losy. Małgorzata Sobol
Izabela Januszkiewicz mieszka teraz w Sulechowie. Wcześniej w Świebodzinie przeżyła wiele lat. Ale pytana, kim jest, mówi: - Jestem Kresowianką. Napisała trzy książki: Pamiętam", ,,Nareszcie w Polsce" i ,,Oczekiwanie".

- Po wojnie pojechałam do Nowogródka tylko raz, w 1993 roku. Pamiętam tam każdy kamień, każdą ulicę i dom. Widzę twarze sąsiadów. Mam w głowie ich imiona i nazwiska - opowiada nam Izabela Januszkiewicz.
Opowiada historię swojej rodziny. Jej ojciec, Kazimierz Śliwa był policjantem. Pochodził z Nowego Sącza. Pradziadek ze strony matki walczył w powstania styczniowym. Po jego upadku ukrywał się w kościele św. Michała w Nowogródku, w przebraniu mnicha. Dziadek Wincenty pochodził ze szlachty zaściankowej, tzw. "waszeci". Charakteryzowało ich to, że mówili po polsku i byli katolikami. Kobiety pracowały w polu, jak chłopki, ale w rękawiczkach i kapeluszu. Chłopi byli w większości prawosławni.

I. Januszkiewicz wspomina: - Ja byłam mała, ale wszystko pamiętam, obserwowałam. Miałam łatwość pamiętania nazwisk, ludzi i miejsc. Kiedy pisałam moje książki, to nie korzystałam z żadnych materiałów źródłowych, ale opierałam się tylko na własnej pamięci.

Jak wyglądało codzienne życie w tym międzynarodowym Nowogródku?
- Dzisiaj tyle się mówi o ekumenizmie, a u nas w Nowogródku ten ekumenizm był na co dzień. Pop grał w karty z księdzem, a jak do Żydów przyjeżdżał cadyk, to również nasz ksiądz dziekan go witał. Nie było różnic. Bawiliśmy się z dziećmi żydowskimi, prawosławnymi, tatarskimi. Nam było wszystko jedno - wspomina I. Januszkiewicz.

Opisała w swojej książce, jak prawosławni wchodzili do cerkwi:- To był pagórek, siadali na pagórku i zakładali buty, które mieli przewieszone na sznurowadłach przez ramię. Chodzili boso, ludzie byli biedni. Zachodzili do domu rodziców, żeby napić się wody - Mała Izabela wszystko obserwowała.

Mówi z żalem: - A potem wszyscy się podzielili. Po 17 września 1939 roku wielu Żydów ustawiło się przeciwko Polakom. Nas aresztował też polski Żyd, enkawudzista.

Ale dodaje, że inny Żyd, który był winien pieniądze rodzicom, to kiedy jechali na zesłanie, konno gonił ich transport i oddał pieniądze.

Izabela Januszkiewicz miała dwóch starszych przyrodnich braci, Henryka i Witolda oraz młodszego, Bohdana, urodził się w 1939 roku, ale zmarł mając sześć miesięcy. Parę dni po wejściu Rosjan był jego pogrzeb. Biała trumienka, krzyż i parę osób idzie na cmentarz. Szli z tym krzyżem, a sowieckie wojsko im zasalutowało.

I. Januszkiewicz swojego brata Henryka odnalazła dopiero po 64 latach, przez Czerwony Krzyż. Brat wyjechał z Kazachstanu do armii Andersa w 1942 roku, po wojnie mieszkał w Anglii. Rozmawiali tylko telefonicznie. Brat już nie żyje. I. Januszkiewicz mówi, co pomogło przeżyć w Kazachstanie.

- Mama umiała szyć i to nam pomogło. I wróżyła, przepraszała Pana Boga i wróżyła - opowiada.
Najpierw byli w mieście. Ale po agresji niemieckiej 22 czerwca 1941 roku. Polaków wywieźli na wieś do kołchozu. Nie mogli się porozumieć z Kirgizami. Rano pierwszego dnia usłyszeli łomot do drzwi i Heniek otworzył drzwi. W drzwiach stanęła grupa Kirgizów. Oni tylko przyszli ich obejrzeć. Oglądali ich jak zwierzęta w klatce.

W kołchozie Heniek pasł krowy, Witek cielaki a Izabela barany.
- I ja te barany pasłam, boso, a mnóstwo żmij było wszędzie. Przybłąkał się do nas chart syberyjski. Nazwaliśmy go Sumkar. I on zjadał te gady - mówi I. Januszkiewicz. Ten pies został z nimi. Najgorzej było rano paść te barany, bo trzeba było bardzo wcześnie wstawać, a w południe były upały, jakieś 40 stopni Celsjusza i Izabela chowała się do pieczary. Tam nie było tak gorąco. Z pieczary patrzyła na te barany. Za pilnowanie baranów dostawała prawie litr mleka dziennie, ale chleba w ogóle nie było. - Jakoś tak się stało, że mama rozłożyła pasjansa i któraś Kirgizka to zobaczyła - opowiada. - Pomyślała, że to wróżby i mama im wróżyła, w zamian za jedzenie. - Jedliśmy tam raz dziennie, jakąś rzadką zupę czy mleko.

Mówi, że step był przepiękny wiosną, mnóstwo różnych kwiatów, odurzający zapach, a już w sierpniu step był popękany, ostry i kaleczyła nogi.

Matka, Witek i ona nie zdążyli do Armii Andersa. Tułaczka w Kazachstanie trwała.

Zobacz też: Kandydaci na prezydentów, wójtów i burmistrzów w Lubuskiem (pełna lista)

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska