Edward Jancarz (średnia biegowa 2,61), Andrzej Pogorzel_ski (2,46), Edmund Migoś (2,23), Jerzy Padewski (2,16), Ryszard Dziatkowiak (1,52), Bronisław Rogal (1,38), Wojciech Jurasz (1,00), Marian Pilarczyk (0,85) i Kazimierz Giżycki (0,00) - to ekipa, która pod wodzą trenera Kazimierza Wiśniewskiego wywalczyła pierwszy w historii tytuł drużynowego mistrza Polski dla Stali Gorzów. Był rok 1969, czyli 45 lat temu...
Zabraliśmy im ten tytuł
- Szmat czasu. W zapomnienie poszło... - przyznaje Jerzy Padewski (rocznik 1938). Ale z każdą minutą przypomina sobie coraz więcej ze złotego sezonu. - Od początku ligi faworytem był Rybnik, już wtedy dziesięciokrotny mistrz Polski. A my im zabraliśmy ten tytuł. Przegrali u nas. Pamiętam, stadion był pełen. Na dachach ludzie siedzieli, na płotach, gdzie tylko było można.
Pan Jerzy opowiada o pojedynku z 31 sierpnia. Stal rozprawiła się wtedy z mocarnym ROW-em 43:34, a mój rozmówca został bohaterem, zdobywając 11 punktów i bonus. Kluczowe było też zwycięstwo nad Śląskiem Świętochłowice, który niespełna miesiąc później poległ w Gorzowie 31:45.
- Przed tym meczem mieliśmy zgrupowanie w zakładowym hotelu Ursusa przy ulicy Spokojnej. Kilka dni. Wszyscy w jednym miejscu - dodaje pan Jerzy, który przeciwko Śląskowi wykręcił osiem punktów w czterech startach, tyle samo, co wielki już wtedy Edward Jancarz i "oczko" mniej niż Edmund Migoś. - Z kim się wtedy kumplowałem? Z każdym jednym, nie było różnicy. Jak motocykl na przykład komuś się popsuł, to podstawiało się najlepszy, jaki wtedy mieliśmy. Koleżeński zespół był. Każdy dbał o te punkty, o te starty. Drużyna była zgrana, jeden drugiemu nie przeszkadzał, tylko chciał pomóc.
Mecz zaczął się elegancko
Sezon 1969 szczególnie utkwił w pamięci także Ryszardowi Dziatkowiakowi (rocznik 1947). - Tak, zdobyliśmy złote medale. Tylko myśmy tych medali w życiu nie zobaczyli, a przynajmniej ja... - mówi nie bez żalu pan Ryszard. - Ale czasy były piękne. Dla mnie coś nowego. Byłem drugi czy trzeci rok w drużynie. Nie obchodziło mnie nic, chciałem tylko jechać, jechać. To sprawiało mi satysfakcję, to mnie paliło. A jaka radość była, gdy człowiek nie przyjechał ostatni i kilka tych punktów uciułał. Bo wtedy start, początek kariery był bardzo trudny. Każdy jechał na tym, co dostał w klubie, więc trzeba było mieć szczęście. A przebić się do pierwszego składu, do tej żelaznej gwardii - to dopiero sztuka!
Z pierwszego złotego roku Stali pan Ryszard z sentymentem wspomina spotkanie w Gdańsku, przedostatnie w sezonie. - Tam stawialiśmy kropkę nad "i" - podkreśla mój rozmówca. - Ja wracałem pociągiem z zawodów w Rzeszowie. Całą noc jechałem, prosto do Gdańska. Gdy dotarłem, koledzy wychodzili z restauracji hotelowej, wybierali się nad morze. Poszedłem z nimi. Sprzętem zajął się nasz majster Edek Pilarczyk, wybitny fachowiec. Mecz zaczął się elegancko. Jeździłem z Edkiem Jancarzem w parze. Zrobiłem kilka ładnych punktów (sześć i bonus, trzeci wynik w zespole - dop. red.).
Po zwycięstwie w Gdańsku 43:35 żużlowcy Stali pojechali na ostatni pojedynek sezonu do Rzeszowa. - Gospodarze trochę zrobili nam niespodziankę. Wszędzie sucho, a tor mokry, miękki, gąbczasty. Chyba jakaś burza przeszła nad stadionem... Myśleli, że nas ugotują, a sami się ugotowali - zaznacza triumfalnie pan Ryszard. Już pewna swego Stal zmiażdżyła swoją imienniczkę 52:26.
Oby tylko bez wypadków
Gdy ekipa z Gorzowa sięgała po pierwszy tytuł mistrza Polski, Unia Leszno miała już na koncie sześć złotych medali, wywalczonych w latach 50. Ale lata 70. zdecydowanie należały do Stali. A 80., szczególnie zaś ich druga połowa, znów do Unii, która przez ponad dekadę nie zeszła z podium.
W niedzielę czas pisać kolejny rozdział żużlowej historii. Dla którego klubu będzie to złoty rozdział? - Nie ma pewniaka raczej - uważa Jerzy Padewski, który ze Stalą zdobył tytuł mistrza Polski także w sezonach 1973, 1975 i 1976. - Obie drużyny są wyrównane, mają bardzo mocny skład, wszyscy zawodnicy punktują. W Lesznie Stal może minimalnie przegrać, ale w Gorzowie wygra na pewno. Będzie walka do ostatniego wyścigu. Bardzo ciekawie będzie. Oby tylko bez wypadków - dodaje pan Jerzy. I doskonale wie, po co to mówi, bo sam w 1974 roku w Bydgoszczy doznał bardzo poważnej kontuzji - złamał nogę w pięciu miejscach. Dlatego powtarza: - Oby tylko bez wypadków...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?