Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Most między Słubicami i Frankfurtem pisze swoją historię

Beata Bielecka
Przez most na Odrze do sąsiadów przechodzą codziennie tysiące osób, które piszą współczesną historię.
Przez most na Odrze do sąsiadów przechodzą codziennie tysiące osób, które piszą współczesną historię. Beata Bielecka
Ściskało się tu wielu prezydentów i premierów z obu stron granicy, tutaj nowego znaczenia nabrały słowa: mrówki i wędkarze. Tutaj działa się historia, dzięki której nie dzieli się już ludzi na lepszych i gorszych Europejczyków. I tu w końcu, po latach ocierania się o siebie i uczenia się siebie, wśród słubiczan i frankfurtczyków zapanowała normalność.

Przez lata po wojnie most na Odrze był drogą donikąd. Zanim w czterdziestym piątym stanęły tu szlabany, przez Odrę jeździły tramwaje. Dzisiejsze Słubice, nazywane przez Niemców Dammvorstadt, stanowiły do zakończenia wojny przedmieście Frankfurtu. Takie zielone płuca miasta. Koniec wojny sprawił, że most stał się potężnie strzeżoną granicą. Do lat 60. dostępu do niej broniła dwumetrowa siatka zakończona drutem kolczastym, rozciągnięta wzdłuż wałów przy Odrze, po polskiej stronie.

Siatka po jakimś czasie zniknęła, ale most nadal dzielił. Otwarto go po raz pierwszy dla mieszkańców w 1972 roku. Nie trzeba już było wiz, paszportów. Ale osiem lat później Niemcy z obawy przed rosnącą w siłę Solidarnością znów most zamknęli. Mogły tamtędy jeździć tylko polskie robotnice zatrudnione we frankfurckiej fabryce półprzewodników.

"Półprzewodnikom", które padły po obaleniu muru berlińskiego Frankfurt zawdzięcza m.in. klinikę wybudowaną w dzielnicy Markendorf, niedaleko zakładu, linię tramwajową, którą tam dociągnięto i rozwój miasta. A polskie rodziny - dobrobyt. - Piękne to były czasy - opowiadała mi kilka lat temu Weronika Wojgieniec ze Słubic, która we Frankfurcie przepracowała 20 lat. Zanim tam trafiła doiła krowy w pegeerze. W Niemczech ubrali ją w biały fartuch i posadzili przy maszynie. Jak tysiąc innych Polek. Bo za Odrą brakowało rąk do pracy. Szczególnie kobiet.

- Na wszystko wtedy starczało. Osiem osób miałam w domu do wyżywienia, a zarabiałam tyle, że było nie tylko na jedzenie i ubrania, ale też na przyjemności - wspominała słubiczanka. To w czasach "Półprzewodników" narodził się przygraniczny handel. Bo przez most na Odrze do Frankfurtu Polki woziły kosmetyki, sztuczne kwiaty i ptasie mleczko, a Niemki rewanżowały się im salami, butami i ciuszkami dla dzieci. W czasach "Półprzewodników" narodziły się też pierwsze polsko-niemieckie pary. Siegfried Ernst, inżynier z tego zakładu opowiadał mi kiedyś, że młode Polki zwracały uwagę, bo zawsze były ładnie ubrane i uśmiechnięte. Niejedna polsko-niemiecka para trafiła przed ołtarz.

Wszystkie informacje o Winobraniu 2014:**

Winobranie 2014 - program, koncerty, zdjęcia, wideo

**

Trudne sąsiedztwo

Most Pokoju, Most Przyjaźni - takie przydomki zyskiwała przez lata przeprawa na Odrze. Tak mówili o niej Edward Gierek, który w końcówce lat siedemdziesiątych ściskał się koło mostu z Erykiem Honeckerem. Ale przyjaźni i pokoju długo tu nie było. Zresztą do dziś, po obu stronach rzeki są ludzie, których most parzy wspomnieniami wojny. Jedną z nich jest słubiczanka Anna K. Przyznaje, że nosi w sobie nienawiść do Niemców, ale zaraz jakby na usprawiedliwienie opowiada swoją historię.

Urodziła się w 1939 roku. Kiedy dokładnie, nie wie. - Bo Niemcy pozbawili mnie tożsamości - tłumaczy. Ojca nie znała, bo zachorował i zmarł gdy matka nosiła ją jeszcze w brzuchu. Dlatego mówi o sobie: - Jestem pogrobowcem. Gdy miała kilka miesięcy straciła matkę. Poszła po wodę do studni i już nie wróciła. Przygarnęli ją sąsiedzi, a potem daleka ciotka. Długo nie wiedziała, że nie są jej rodzicami. Wykrzyczał jej to w szkole kolega, nazywając sierotą. Dopiero wtedy poznała historię swojej rodziny.

Barykady na moście jeszcze długo po wojnie budowały też stereotypy. Dla wielu Polacy byli złodziejami i pijakami, a Niemcy potomkami zbrodniarzy wojennych. S. Ernst opowiadał mi o młodej Polsce, pracującej w "Półprzewodnikach", która mając problem z maszyną zaczęła ją nagle kopać i wyzywać od faszystów.
Te stereotypy dały o sobie szczególnie znać, gdy w 1991 roku, po przełomie w Polsce, znów zniesiony został obowiązek wizowy i całe autokary Polaków zaczęły szturmować most prowadzący do Frankfurtu. Nie wszystkim się to podobało. Na nasze autokary poleciały wtedy kamienie. Burmistrzowie Słubic i Frankfurtu nie zrażając się podpisali wspólne oświadczenie i zadeklarowali chęć współpracy. Rok później mieszkańcy bawili się już na pierwszym "Święcie Odry".

Dwa lata wcześniej przez most na Odrze z Frankfurtu do Słubic jadą premier Polski Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Niemiec Helmut Kohl. Wypiją kawę w restauracji Odra, na której dziś wisi tablica upamiętniająca to spotkanie. Gdy kilka lat temu rozmawiam na ten temat z Tadeuszem Mazowieckim wspominał, że wtedy na pograniczu rodziła się nowa historia stosunków polsko-niemieckich.

- 8 listopada 1990 roku, właśnie tu we Frankfurcie spotkałem się z kanclerzem Kohlem i ostatecznie omówiliśmy podpisanie traktatu dotyczącego naszej granicy zachodniej. Dokładnie pamiętam to spotkanie, a szczególnie to, że po rozmowach w ratuszu we Frankfurcie pojechaliśmy na drugą stronę Odry, żeby tam krótko jeszcze porozmawiać przy kawie. W Słubicach przywitały nas tłumy ludzi i taki entuzjazm, że mało nas tam nie zadeptali - opowiadał mi T. Mazowiecki.

Most na Odrze gościł wielu notabli. To tu 1 maja 2004 roku ówczesny minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz mówił, że dzieje się historia, a mieszkańcy Słubic i Frankfurtu lali szampana do kieliszków. Robili to zresztą i wcześniej, bo most to też ulubione miejsce spotkań mieszkańców w czasie sylwestrowej nocy. Tu też doszło do symbolicznego pojednania w 60. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Na moście, w pół drogi spotkali się wtedy Aleksander Kwaśniewski i Johannes Rau. Przez most w ubiegłym roku przeszli prezydent Bronisław Komorowski i Joachim Gauck, którzy otworzyli nowy rok akademicki w słubickim Collegium Polonicum, które jest częścią frankfurckiej Viadriny. Komorowski mówił o budowaniu świata bez lęków wobec sąsiadów, a prezydent Niemiec apelował do studentów, żeby do Unii Europejskiej podchodzili z pasją. Na moście, 21 grudnia 2007 roku świętowano wejście Polski do strefy Schengen. Mieszkańcy wspominali wtedy nie tylko gigantyczne korki, które tworzyły się wcześniej na granicy, ale też to, że zanim Polska weszła do Unii, Polacy na granicy musieli jechać specjalnym pasem, co wiązało się też ze specjalnymi kontrolami.

Mrówki w klatce

W latach dziewięćdziesiątych most przypominał poligon wojskowy. Tu codziennie toczyła się walka między przemytnikami a pogranicznikami, tędy niektórzy próbowali przewozić na wydrę obcokrajowców, którzy marzyli, żeby dostać się do Niemiec.
Niemiecki Grenzschutz (straż graniczna) szacował wtedy, że co miesiąc około 3 tys. cudzoziemców próbowało nielegalnie pokonać Odrę. Byli to często Bułgarzy i Rumuni, zwani na pograniczu trollami. Przez most wozili ich m.in. słubiccy taksówkarze. Za lewy kurs inkasowali średnio 300 marek. Jeden z nich opowiadał mi w latach 90., że najbezpieczniej jest udawać, że się nie wie, że klient nie ma dokumentów. W razie kontroli robi się wielkie oczy i udaje wariata. Niektórzy wozili też obcokrajowców w bagażnikach, ale to groziło utratą samochodu.

Most zadeptywały wtedy codziennie setki mrówek, czyli tych, którzy upychali papierosy gdzie się da i przenosili je po kilka razy dziennie do Frankfurtu. Większe ilości, ukryte w torbach były rzucane z mostu na promenadę we Frankfurcie, do czasu gdy nad fragmentem przeprawy Niemcy zbudowali wysokie ogrodzenie. Wyglądała jak klatka i tak ją też nazywali przemytnicy. Na moście mijali się też codziennie nadgraniczni "wędkarze". To uczniowie, którzy kradli w niemieckich sklepach. W tamtych czasach frankfurcka policja dostawała codziennie od pięciu do dwudziestu zgłoszeń kradzieży. Dieter Schulze, który był wtedy jej rzecznikiem mówił mi wówczas, że nie ma co wyolbrzymiać problemu, bo to, że młodzież kradnie jest pewną normalnością, która wynika z różnic w standardzie życia Niemców i Polaków.

Innego zdania byli sprzedawcy niemieccy, którzy uważali, że policja lekceważy problem. - Jeżeli ktoś może kraść niemal bezkarnie, to nigdy nie przestanie tego robić. Wręcz przeciwnie, z czasem znudzi się kradzieżą drobnych rzeczy i zacznie kraść samochody - wykrakała chyba wtedy ekspedientka ze sklepu przy Karl-Marx-Strasse. Bo dziś Niemcy nie mają już problemu z kradzieżami w sklepach, ale właśnie ze złodziejami samochodów.

Codzienność na moście

Dziś na moście nie ma już śladu, że kiedyś były tu kontrole. Wygląda on jak fragment zwykłej drogi, którą pokonują codziennie tysiące osób. Są wśród nich studenci, którzy uczą się i mieszkają po obu stronach rzeki, ludzie pracujący w Niemczech, zwykli mieszkańcy, którzy lubią zrobić zakupy u sąsiadów. Po moście jeździ też transgraniczny autobus. Miał jeździć tramwaj, ale mieszkańcy obu miast uznali, że będzie za drogi. Słubiczanie i frankfurtczycy mówią, że most połączył dwa światy. Kiedyś bardzo odległe, dziś coraz bliższe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska