Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacjentka słubickiego szpitala dostała 30 tys. zł odszkodowania

Beata Bielecka
- Poszliśmy do sądu, bo nie można tylko narzekać na służbę zdrowia. Trzeba zacząć działać! - mówi pani Kasia. Padła ofiarą błędu lekarzy, którzy nie potrafili rozpoznać pozamacicznej ciąży. Kobieta o mały włos nie przepłaciła tego życiem. Udało się ją uratować, ale dzieci już mieć nie będzie.

Sprawa ma swój początek w sierpniu 2010 roku, ale dopiero teraz ujrzała światło dzienne. - Przez ostatnie lata dojrzewaliśmy z mężem do tego, żeby w ogóle móc o tym mówić - tłumaczy pani Kasia. Długo nie byli w stanie poradzić sobie z bólem z powodu tego, że nie będą mieć już dzieci. Tak bardzo chcieli, żeby ich syn nie był jedynakiem.

4 lata temu podczas wizyty w prywatnym gabinecie w Słubicach kobieta usłyszała, że lekarz podejrzewa ciążę pozamaciczną w jajowodzie. Miała wtedy 30 lat. Trafiła do słubickiego szpitala. Kilka razy robiono jej tam m.in. USG, ale nikt nie zauważył ponad 2 cm płodu. Potem stwierdzono, że podczas pobytu w szpitalu musiała poronić i wypisano ją do domu.

- Trzy dni później pękł mi jajowód i mąż wiózł mnie w nocy w piżamie do szpitala w Sulęcinie - wspomina. - Tam od razu trafiłam na stół operacyjny, bo okazało się, że jest już krwawienie w otrzewnej. Lekarze walczyli o moje życie, ale jajowodu nie udało się im już uratować - mówi.

Małżeństwo złożyło pozew przeciwko starostwu, bo gdy doszło do tragedii, to ono zarządzało lecznicą. Domagali się 50 tys. zł odszkodowania. Zgodzili się na 30 tys. zł. - 4 lipca przed sądem w Słubicach doszło do ugody - potwierdził nam wczoraj prezes sądu rejonowego Sebastian Popiołek.

Pani Kasia uważa, że pacjenci zbyt rzadko bronią swoich praw, a są one nagminnie łamane. - Gdy byłam w słubickim szpitalu nikt nie poinformował mnie o metodach leczenia, nie dał żadnego wyboru - mówiła z żalem. Wspominała też, że zrobiono jej wówczas badanie poziomu hormonu hCG (pozwala na potwierdzenie i diagnozę rozwoju ciąży - przyp. red.) i wynik wyszedł dodatni. Potem badanie było powtarzane co dwa dni, żeby sprawdzić, czy hormon ciążowy wzrasta. Wyniki odbiegały od tych, które są przy prawidłowo rozwijającej się ciąży - wspominała.

Podkreślała, że poszli z mężem do sądu, żeby głośno sprzeciwić się praktykom tych lekarzy, którzy narażają pacjentów na ból i cierpienie.

Starosta Andrzej Bycka pytany o sprawę stwierdził, że nie ma co dyskutować - powiat musi wypłacić to odszkodowanie, bo zdarzenie miało miejsce w czasach SP ZOZ (dziś lecznicą zarządza spółka, w której powiat ma udziały).

- Byliśmy jednak ubezpieczeni i odzyskamy te pieniądze - podkreślał. - Tak jak odzyskaliśmy prawie 260 tys. zł, które w ub. roku musieliśmy wypłacić za błąd lekarski sprzed lat, który kosztował życie pacjentkę chirurgii - dodał. Wyjaśnił, że w takich sytuacjach nie płacą lekarze, bo są ubezpieczeni na wypadek gdyby popełnili błąd.

O sprawie pani Kasi rozmawialiśmy też z Jarosławem Cięcielem, który gdy doszło do zdarzenia był ordynatorem na słubickiej ginekologii (dziś już tam nie pracuje, ale nie ma to żadnego związku z tą sprawą). - Nie przypominam jej sobie, tak jak i tego, żebym był w tej sprawie wzywany - powiedział nam lekarz na wieść o przyznanym odszkodowaniu.

Tego zdarzenia nie chciał komentować obecny prezes szpitala Zygmunt Baś. Przez swoją rzeczniczkę Ewelinę Stanek przekazał nam wiadomość, że miało ono miejsce przed powstaniem spółki.

Jak za jego rządów wygląda kwestia skarg od pacjentów? Tego nie udało nam się dowiedzieć. Prezes ograniczył się tylko do podania informacji dotyczącej oddziału ginekologicznego informując, że była jedna skarga na zachowanie ordynatora (Janusza Gawrona - przyp. red.) i z tego powodu został on zwolniony.

My pamiętamy dwie sprawy: m.in. Jolanty Józefowicz, u której nie rozpoznano tętniaka mózgu. Fatalne samopoczucie kobiety tłumaczono traumą z powodu śmierci męża i radzono, żeby poszła do psychiatry. Nieprzytomna trafiła do szpitala we Frankfurcie, gdzie ją natychmiast operowano. - Otarłam się o śmierć, dlatego postanowiłam walczyć o ukaranie winnych - wspominała wczoraj. Napisała skargę do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Gorzowie, ale sprawa została umorzona, bo nie dopatrzono się błędu lekarza a jedynie tego, że miał...bałagan w dokumentach.

Słubicka prokuratura zajmowała się też skargą rodziców 18-letniego Krzysztofa Niedużaka, którego ze szpitala odesłano do domu ze złamanymi palcami stopy. Gdy w końcu trafił w Gorzowie na stół operacyjny połamane palce zespolono drutami. Długo nie chciały się zrastać. Śledczy uznali, że nie stwarzało to bezpośredniego niebezpieczeństwa ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska