Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mord w Karszynie znalazł swój finał po kilkudziesięciu latach

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Ciała ofiar znaleziono niedaleko miejsca, w którym zginęły. Nie zostały ograbione, czyli najprawdopodobniej pochowali je sąsiedzi.
Ciała ofiar znaleziono niedaleko miejsca, w którym zginęły. Nie zostały ograbione, czyli najprawdopodobniej pochowali je sąsiedzi. Tomasz Czabański
29 stycznia 1945 roku trzynaścioro mieszkańców podkargowskiego Karszyna spotkało na swojej drodze pijanego czerwonoarmistę. To spotkanie kosztowało ich życie.

Przyjechaliśmy do Karszyna w 1945 roku, tak jak teraz mniej więcej było - opowiada Józef Marek. - Zastaliśmy tylko jedną rodzinę autochtonów. Ponieważ mówili po polsku, pozwolono im zostać. Oni byli świadkami tego nieszczęścia, które się tutaj wydarzyło. Gdy przyjechaliśmy, prawdziwych Niemców już nie było, tylko ci nieszczęśnicy...

"Tych nieszczęśników" odnaleźli dopiero przed kilkoma dniami członkowie Stowarzyszenia Pomost, zajmującego się odnajdywaniem szczątków niemieckich żołnierzy i cywilów. Tym razem jako teren poszukiwań wybrano rozległy plac między szambem i ogrodzeniami kilku obejść, gdzie zazwyczaj młodzi karszynianie grali w piłkę.
- Tutaj mieszkali moi wujkowie, a tam, w tamtym domu, szwagierka - pokazuje Jacek Śmiałek. - Oczywiście znałem tę historię, jak wszyscy tutaj. Wcześniej ich już szukano, nawet mniej więcej tutaj, ale ktoś źle miejsce pokazał.

Tym razem lokalizację podpowiedział Tadeusz Mąkosa, wywodzący się z Karszyna regionalista, autor monografii tej wsi. Wstrząsnął nim dramat, który rozegrał się w "jego" wsi 29 stycznia 1945 roku. Stało się to tutaj, przy tej piaszczystej, bocznej drodze, niedaleko kościoła i piekarni. Do grupy kilkunastu osób, cywilów, zaczął nagle strzelać sowiecki żołnierz. Wersja oficjalna brzmi "z niewyjaśnionych powodów". Od jego kul zginęło trzynastu mieszkańców tej wsi. Najstarszy miał 65 lat, najmłodsza ledwie trzy. Byli to Niemcy, ale i Polak.

Dlaczego doszło do tej tragedii? Wiadomo tylko, że mieszkańcy Karszyna szykowali się do ucieczki na zachód. Nie zdążyli... Ciała ofiar leżały później niepochowane przez wiele tygodni. Dopiero kiedy ziemia rozmarzła, zostały zakopane w tym samym miejscu, gdzie zginęły...
- I tutaj, przy drodze, stał później taki krzyż - dodaje Marek.
Tym razem o podjęcie poszukiwań zabiegała także gmina, magistrat Kargowej zdobył wszelkie pozwolenia i zaczęto szukać... Wskazówki Mąkosy były precyzyjne. Po zdjęciu wierzchniej warstwy natrafiono najpierw na buty. Centymetr po centymetrze odsłonięto szczątki, a raczej cienie kilkunastu osób.

- Znaleźliśmy zbiorową mogiłę trzynastu osób, wszyscy byli cywilami - mówi szef Pomostu Tomasz Czabański. - To w większości kobiety, wśród ofiar są też dzieci, tak mniej więcej od trzech lat do 15. Pochowali ich prawdopodobnie sąsiedzi, gdyż szczątki nie były ograbione, znaleźliśmy m.in. obrączkę należącą do miejscowego piekarza, który był wśród ofiar tej tragedii.

Na uczestnikach poszukiwań największe wrażenie zrobiły dziecięce buciki i odpustowe pierścionki, które na palcach miały dziewczynki. I szklane oczy pluszowego misia... Jak mówi Czabański, już tyle razy to widział, ale nie może się do tego widoku przyzwyczaić. Bo czy można do tego się przyzwyczaić?

Grób zasypano. Ofiary zostaną jednak ponownie pochowane. Nie, nie pojadą do przeznaczonej dla ekshumowanych nekropolii pod Szczecinem. Spoczną na przykościelnym cmentarzu. W przeciwieństwie do większości podobnych znalezisk, tym razem szczątki nie są bezimienne. Mają imiona, nazwiska, znamy ich wiek. Byli to mieszkańcy Karszyna: Josef Vogt - lat 63; Lucie Vogt - lat 35; Gertrud Vogt - lat 27; Marie Vogt - lat 65; Antonia Vogt - lat 19; Irene Vogt - lat 14; Christa Vogt - lat 10; Reinhold Vogt - lat 9; Hermann Mätzschke - lat 65; Anna Mätzschke - lat 63; Elizabeth Mätzschke - lat 24; Renate Mätzschke - lat 3 oraz Polak - robotnik przymusowy Władysław Dymalski, lat 41.
- Ten zabójca, jak mi opowiadano, nie był regularnym żołnierzem, ale tzw. sprzątaczem, czyli należał do oddziałów tyłowych, których zadaniem były grabieże - dodaje Śmiałek. - I co było w tym najstraszniejsze? Jak już ich zabił, to najmniejsze dziecko żyło. Ale ci nieliczni Niemcy, co tutaj jeszcze byli, bali się mu pomóc... I zamarzło biedne.
- Ja jednak słyszałem, że to był żołnierz - mówi Marek. - Krzyczał podobno, że Niemcy wymordowali mu całą rodzinę i on musi się zemścić i zabić tylu faszystów... I tak to nawet można go jakoś zrozumieć. Zemsta. Ale jeśli po prostu tak, po pijanemu... Jak ludzie, którzy tutaj pierwsi byli mówili, ci tutaj to ledwie kropla w morzu. Takich tragedii to było tutaj na pęczki. Tylko nie rozumiem, dlaczego zabili tego Polaka. Przecież miał dokumenty, pracował o tutaj, u tego piekarza. Na robotach był.

Marek zapewnia, że pójdzie na powtórny pogrzeb. A dlaczego nie, przecież oni byli niewinni, mimo że Niemcy. Tacy normalni ludzie. Będzie pogrzeb, gdyż zadecydowano, że ponieważ to byli ludzie stąd, zostaną pochowani u siebie, na przykościelnym cmentarzu. Zresztą od stycznia ubiegłego roku w kościele znajduje się tablica upamiętniająca ofiary tej tragedii. Stąd dla karszynian to nie są osoby anonimowe. Josef, Irene, Marie, mała Renate...

Radoszyn, Podła Góra, Brójce, Lutol Suchy... Czabański ze swoimi współpracownikami bywa u nas często. Pakują do worków kolejne anonimowe szczątki. Jednak czasem udaje się ustalić tożsamość i opowiedzieć historię, tak jak prawdziwej piękności o imieniu Solveig. Jeszcze nastoletnia Norweżka poznała wywodzącego się z Radoszyna (Rentschen) młodego żołnierza. Miłość była na tyle silna, że rodzice dziewczyny zgodzili się, aby pojechała do rodzinnej wsi chłopaka. Tutaj miała zamieszkać z przyszłymi teściami i poczekać na koniec wojny. Nie doczekała. Chłopak zginął na wojnie, a Solveig z rozpaczy, i zapewne ze strachu przed zbliżającymi się czerwonoarmistami, popełniła samobójstwo. Był luty 1945 roku i Solveig miała 21 lat. Do zbiorowej mogiły trafiła wraz z niedoszłym teściem.

Gdy kilka lat tamu badacze z Pomostu, podczas ekshumacji w Radoszynie, znaleźli niewielkie czerwone serduszko, kobiety tylko westchnęły. Nie zrobiły na nich takiego wrażenia ani kości, ani hełm, ani nawet damski but na dziwnie wygiętej piszczeli. Ale to serduszko... Może to był talizman od niej. Może dla niego. A może to któraś z dziewcząt miała go przy sobie. Czy należało do Solveig?
- Tutaj mnóstwo jest takich historii - mówi Czabański.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska