- To Max. Jest z nami pół roku. Najdłużej ze wszystkich. Imię dostał od Marca, naszego dobrego kolegi. Marzec pierwszy opiekował się psami. Później przenieśli go, a przy psach zatrudnili mnie i Andrzeja. Obok Maxa mieszka suczka. Trochę wredna, ale sympatyczna - Daniel czule drapie suczkę za uchem. - Nie bój się, wszystko cacy.
W dawnym życiu Daniel pracował w gospodarstwie. Kuropatwy, bażanty, świnki wietnamskie, psy... Czego on tam nie robił?
Wszystkie informacje o Przystanku Woodstock 2014:**Przystanek Woodstock 2014 - program, koncerty, goście **
- Przyzwyczaiłem się. Dziś z psem czuję się jak z człowiekiem. Podchodzę, rozmawiam. Mogę się nawet wyżalić, jak własnej żonie. Pies wyczuwa człowieka. Czuje, czy ktoś chce mu zrobić krzywdę. Ja jestem dla tych psów dobry, więc one czują wdzięczność. W domu mam dwa psy. Czekają na mnie. Żona też czeka. I dzieci.
Daniel odwraca się od krat kojców. Szklą mu się oczy. Dokoła mur.
- Przy psach mam przestrzeń. Mur to przecież nie kraty, jak w celi. Cela to trzy metry na trzy, łóżko i tyle. Wychodzę z psami na wybieg i czuję, jakbym chodził na wolności. Widzę niebo. Oddycham. Liczę, ile jeszcze zostało odsiadki. Myślę o życiu. O tym, co w domu się dzieje. Co trzeba zmienić, żeby tu więcej nie wrócić.
Do aresztu w Wałowicach trafiają recydywiści, nawet z kilkunastoletnimi wyrokami. To skazańcy często po problemach z nałogiem. Przeważnie trafiają tu na dwa-trzy lata przed końcem wyroku.
- To nie są grzeczni chłopcy - zaznacza porucznik Zbigniew Tomiałowicz, który zarządza aresztem.
Areszt w Wałowicach to zakład półotwarty. Niektórzy więźniowie pracują za murem, chociażby dla urzędu miasta, przy robotach interwencyjnych.
Daniel i Andrzej pracują przy psach, bo burmistrz Gubina Bartłomiej Bartczak stworzył w areszcie punkt przyjmowania bezpańskich czworonogów. Umowę z aresztem miasto podpisało na trzy lata.
- Miasto dało całą infrastrukturę, kojce, urządzenia, my daliśmy miejsce i ludzi - wylicza Andrzej Freliszko, rzecznik prasowy aresztu w Lubsku, któremu ten w Wałowicach podlega. - Przy psach nieodpłatnie pracuje dwóch skazańców, każdy na pół etatu. Pracują nieodpłatnie. Do kojców trafiają psy przebadane wcześniej przez weterynarza. W punkcie przebywają do czasu, aż znajdzie się właściciel. A jeśli nie, to miasto odbiera psy i przewozi do najbliższego schroniska.
Skazańcy karmią psy, wyprowadzają, a nawet szkolą, wydając proste komendy, typu: "siad", "leżeć", "waruj".
O potrzebie stworzenia takiego punktu w Gubinie mówiło się od dawna. Apelowała o to m.in. Agnieszka Maternik, znana w okolicy obrończyni praw zwierząt.
- Dobrze się stało, że punkt powstał właśnie u nas - twierdzi porucznik Tomiałow. - Dogoterapia to świetna forma resocjalizacji. Skazani uczą się odpowiedzialności za żywe stworzenie. Oni sami często nie mieli domów. Teraz tworzą dom psom.
Po obiedzie skazańcy przynoszą Danielowi i Andrzejowi kości, kawałki mięsa. Wszystko dla psów. Cały areszt przejmuje się losem czworonogów. Z. Tomiałow nie ma wątpliwości: - Dogoterapia zdaje egzamin.
* Imiona skazańców zostały zmienione.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?