Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Dowhan. Kurtyna!

Katarzyna Borek 68 324 88 37 [email protected]
Tak wyglądała okładka zaproszenia na benefis Roberta Dowhana, które dotarło między innymi do naszej redakcji.
Tak wyglądała okładka zaproszenia na benefis Roberta Dowhana, które dotarło między innymi do naszej redakcji. Materiały organizatora
Robert Dowhan zakończył swoją zawodową przygodę z żużlem w... teatrze. Zdziwieni? Ale przecież to idealne miejsce dla gwiazdy, jaką stał się dzięki Falubazowi Zielona Góra.

Kilkanaście lat, sto kilkadziesiąt miesięcy, kilka tysięcy dni - mój najlepszy czas nierozerwalnie związany jest z Zielonogórskim Klubem Żużlowym. Zostawiłem tu mnóstwo dobrych i złych emocji, energii, pieniędzy, po prostu ogromną część mnie - napisał Dowhan w zaproszeniu na swoją pożegnalną imprezę w zielonogórskim teatrze.

Przez dwa tygodnie odbieraliśmy telefony z pytaniami: Czy mamy wejściówki na ten benefis? Czy można je zdobyć? Nie było można. Były imienne. Zielona Góra aż huczała od plotek, co to będzie za spotkanie: że ma być kilkaset osób, a wśród nich aktorzy, dziennikarze, sportowcy. Z najwyższej półki. Potem będzie bankiet w hotelu. I okazja, by wychylić toast za "Moje Cudowne Lata", jak zatytułował swój benefis Dowhan.

Jego najlepszy czas rzeczywiście nierozerwalnie związany jest z Falubazem. Zrobił dla tego klubu tyle samo dobrego, co i klub dla niego. Misiowatego chłopaka z Jasienia wyniósł w galaktyczne rejony popularności i gwiazd, z którymi się teraz koleguje, oraz do Senatu. Czy coś zapowiadało, że 11 kwietnia stanie na deskach teatru jako odnowiciel żużlowej potęgi Zielonej Góry i mistrzowskiej tradycji? Niewiele. Jego początki w żużlowym klubie może symbolizować strona tytułowa zaproszenia na benefis - z czarnym tłem, z którego mroku wyłania się intrygująca postać Dowhana. Bo sam wielokrotnie mówił, że to, co zastał, to była czarna rozpacz. Twierdzi, że nie było niczego. Ani komputerów, ani wychowanków, ani szkółki. W siedzibie przy Wrocławskiej 69 podobno nawet nie miał na czym siedzieć, bo i porządnego krzesła też nie było. Tak rodziła się legenda prezesa, co to zastał Falubaz drewnianym, a zostawił murowanym.

Pytany, skąd się w nim wziął, rozmowny nie był. Krótko mówił, że zaczynał jako kibic od "zawsze", potem sponsor, od 2002 roku członek zarządu, a od 2003 prezes. Szefem został w trudnym momencie, ZKŻ był na krawędzi. Pierwsze miesiące spędził na zdobywaniu zaufania sponsorów. A gadane zawsze miał i publicznych wystąpień się nie bał (w szkołach prowadził radiowęzeł i apele, czytał wiersze na uroczystościach, organizował klasowe spotkania i zabawy).

Oddać trzeba mu jedno: długo i mozolnie tworzył podwaliny pod taki Falubaz, który stał się maszynką do wykręcania majstrów. Za tytułami stały nie tylko pieniądze sponsorów, ale również marketingowa wizja prezesa. Sam przyznawał, że buduje klub na wzór piłkarskiego galaktycznego Realu Madryt czy wielkiej Barcelony. Umiejętnie podpatrywał najlepszych. Wyznaczył trend, że mówiło się nie tylko o tym, kto jeździ na zielonogórskim torze, ale i kto kibicuje jego zawodnikom. Bo na trybuny przy W69 z premedytacją ściągał medialne twarze. Tomasz Lis, Hanna Smoktunowicz, Rafał Bryndal, Urszula Dudziak, Krzysztof Hołowczyc, Ewa Minge... No i oczywiście Tomasz Karolak. Ten znany aktor stał się prawdziwą wizytówką Falubazu. Jego chodzącym banerem reklamowym. Gdy do gwiazd na trybunach dołożono telewizję (serial "39 i pół" z klubowymi i zielonogórskimi akcentami) i artykuły o Falubazie (ukazywały się od "Playboya" po poważne tygodniki), przełożenie zaskoczyło. Obecnie w Polsce są może tylko ze dwa piłkarskie kluby na podobnym poziomie marketingowym, co zielonogórski. Z żużlowych żaden. To właśnie i dzięki temu ma on choćby Jarosława Hampela i magię Falubazu, który w tym mieście stał się religią.

Można snuć wiele opowieści o malowniczej 11-letniej erze Dowhana w klubie. W kronikach przy jego nazwisku odnotowane będą również informacje o chudszych sportowych latach, pozasportowych tragediach (śmierć kibica, samobójstwo Rafała Kurmańskiego), nieeleganckie pożegnania (z legendarnym Andrzejem Huszczą i Grzegorzem Walaskiem) albo wyjątkowo żenujące potyczki z Władysławem Komarnickim, prezesem Stali Gorzów. Ale ponieważ historię piszą zwycięzcy, pewnie najważniejsza okaże się wyliczanka: trzy złote medale (rok 2009, 2011 i 2013), srebro oraz brąz. Dzięki nim Falubaz stał się boski, a Dowhan mógł poczuć się bogiem. Część kibiców zarzucała mu co prawda, że psuje czarny sport "Karolakami", ale większość nosiła na rękach.

Trzymając się żużlowej terminologii: od 2009 roku był w prawdziwym gazie. Szedł wysoko. Sam stał się rozpoznawalny w Lubuskiem, a już w Zielonej Górze mógł czuć się jak gwiazda. Przy barze w lokalach każdy chciał wódki z nim się napić. Ludzie go kochali i interesowali się, w jakim aucie jechał (porsche), jak był ubrany (słynne złote buty i różowe koszule), czy schudł, czy znów przytył. Stał się taką samą marką, jak Falubaz, o którym mówił pieszczotliwie jak o swoim dziecku. Dlatego szokiem było, gdy wyszło na jaw, że wypruwał żyły nie tylko dla jego dobra, ale własnej kieszeni.

- Dla mnie jako prezes miał w ręku same asy do momentu, gdy twierdził, że działa społecznie. Poraziło mnie, że brał za to ładnych parę tysięcy złotych miesięcznie. A ostatecznie zniechęciło, gdy w Falubazie zaczęło być więcej celebrytów i politycznych ambicji Dowhana niż samego żużla - mówi Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry. On i prezes to nie była zwykła polityczna znajomość. Na narty razem jeździli, na basen. Nawet rodziny w tym samym czasie powiększyli. A potem przestali się lubić. Delikatnie mówiąc, bo to była wojna, w której obie strony nie przebierały w słowach i środkach.

Miły, uprzejmy i gładki Dowhan ma też bowiem inne oblicze. Potrafi być agresywny, cyniczny, ostry, kłótliwy. Innym zarzucał brak porozumienia, a sam podsycał spory - i to na wielu frontach. Grywał emocjami kibiców w imię realizowania wizji. Ma tak zwanego czuja i dobrze wyczuł, że żużel może stać się dla niego trampoliną, z której bez problemu skoczy do polityki. W wyborach samorządowych "zrobił" jeden z najlepszych wyników w mieście. Potem w cuglach dostał się do Senatu. Teraz głośno mówi się o tym, że będzie startował na prezydenta Zielonej Góry.

Benefis można chyba uznać za początek kampanii wyborczej, bo w tym rozstaniu z klubem z tak wielką pompą jest coś propagandowego. Impreza ma rozmach, jakiego nie miało wcześniej w mieście pożegnanie ze sportem żadnego innego działacza. A przecież Dowhan obecnie znaczy formalnie w Falubazie mniej niż kiedyś. - Poza tym odchodzi, o ile dobrze zliczę zapowiedzi, już chyba po raz piąty... - docina Kubicki. - Dla mnie to kolejny marketingowy zabieg. Chce być prezydentem i musi formalnie oderwać się od żużla, by przede wszystkim nie kojarzyć się tylko z nim. Nie wierzę jednak, że naprawdę się odetnie i odejdzie.

Dowhan często powtarzał, że ma w życiu jeszcze kilka innych dokonań (przede wszystkim biznesowych, pierwsze pieniądze zarobił jako licealista na obozach OHP w Czechosłowacji i NRD) i marzeń niezwiązanych z kandydowaniem. Może więc impreza ma sprawić, że znów będzie pławił się w sławie jak w słońcu? Bo o jego senatorskich dokonaniach to raczej ludzie na ulicach nie mówią... A kto go zna, ten wie: baaardzo lubi się pokazać. Ale to bardzo naiwna teoria, bo tak jak nie było Dowhana bez żużla, tak już go chyba nie ma bez polityki.

Gdy 11 kwietnia stanie na deskach zielonogórskiego teatru, w głowie wielu osób na widowni na pewno pojawi się pytanie: Co będzie z Falubazem bez Dowhana? Jaki będzie scenariusz? Może być tak, że kultowy już napis "Brawo KS Falubaz - mistrz Polski" znów zagości przy W69. Może być też tak, jak mówił nam Tomasz Lis, że dopiero jak Robert (panowie są po imieniu) odejdzie albo klub wyląduje w niższej lidze, wszyscy zorientują się, że to nie był prywatny show prezesa.

Ale co dalej z Dowhanem? Wybudował sobie pomnik - ze złota, srebra i brązu - i co? Uśmiech na zaproszeniu na benefis może mówić, że jeszcze o nim usłyszymy. Czy "chłopak z Jasienia" bez klubu sobie poradzi? Czy rzeczywiście znów stanie się tylko zwykłym kibicem? Żużlowi wyborcy będą mu potrzebni, więc pewnie nie da o sobie zapomnieć. Życie po Falubazie wciąż może być bajką. Niemal jak u Disney'a. Niemal, bo główny bohater nie jest rycerzem wyłącznie w białej zbroi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska