- Z takimi problemami Polacy mieszkający w Niemczech przychodzą do nas często - mówi Marcin Gall, który od czterech lat prowadzi w Berlinie Międzynarodowe Stowarzyszenie Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Na stronie stowarzyszenia jest wiele dramatycznych historii osób, którym zabrano maluchy do Kinderheimu (niemiecki dom dziecka) lub rodzin zastępczych. M. Gall opowiada, że w zeszłym roku Jugendamt (Urząd ds. Młodzieży) zabrał 40 tys. dzieci w całych w Niemczech, niezależnie od narodowości. - Często z błahych powodów - ocenia.
- U nas takie sytuacje byłyby nie do pomyślenia - przyznaje psycholog Sabina Matkowska, która w słubickim magistracie zajmuje się rozwiązywaniem problemów społecznych. Osobiście miała do czynienia z sytuacją, gdy Jugendamt zabrał kilkoro dzieci Polakom mieszkającym we Frankfurcie, uznając bezpodstawnie, że źle się nimi opiekują. Gdy matka dzieci czekała w domu na ich powrót ze szkoły, do drzwi zapukała pracownica Jugendamtu i stwierdziła, że nie przyjdą, bo zostały umieszczone w domu dziecka. Dopiero po interwencji prawnika wróciły do rodziców.
Historia Joanny jest jedną z wielu. Zanim zamieszkała we Frankfurcie, przez kilkanaście lat w Gubinie prowadziła firmę. To wtedy poznała swojego przyszłego męża. W 2008 roku wzięli ślub. Rok później na świat przyszedł Armin, a dwa lata po nim Andre. W jej małżeństwie nie układało się jednak dobrze. W 2012 roku zdecydowała, że odchodzi. Gdy powiedziała o tym mężowi, na oczach dzieci, w ogrodzie chwycił ją za gardło i rzucić na drzewo. Zawiadomiła policję, która pomogła jej znaleźć miejsce we Frauenhaus, domu dla kobiet, które znalazły się na życiowym zakręcie. - Trzy dni później przeżyłam szok. Przyszła adwokat mojego męża z nakazem sądowym i wyrwano mi moje maleństwa z rąk - opowiada i trudno jej powstrzymać łzy. - Mąż naopowiadał bajek o mnie i Jugendamt mu uwierzył nie rozmawiając ze mną i nie sprawdzając, czy to prawda. Poszli od razu do sądu - wspomina. Przez trzy miesiące widywała dzieci jedynie trzy razy w tygodniu. Potem wywalczyła, że maja mieszkać na przemian u niej i u ojca. 14 marca sąd zdecydował, że będą jednak mieszkać wyłącznie u ojca. - Jestem załamana. Nie widziałam ich już ponad trzy tygodnie. Tak bardzo za nimi tęsknię - mówi. Znów ma prawo widzieć się z nimi tylko parę godzin w tygodniu w obecności pracownika Jugendamtu. Mówi, że teraz liczy już tylko na prawnika, który współpracuje ze stowarzyszeniem M. Galla. - Dzięki niemu wiele dzieci wróciło do matek. Mam nadzieję, że moje maleństwa też wrócą - dodaje.
Vera Kubler, rzeczniczka frankfurckiego magistratu (Jugendamt podlega miastu) wyjaśnia, że decyzje dotyczące pobytu dzieci podejmował sąd, na podstawie różnych opinii i ekspertyz, a nie Jugendamt. - Urząd ds. Młodzieży jest zobowiązany do współdziałania i ma uwzględniać, żeby w rodzinnych kryzysach, wysoko obarczonych emocjami, mieć na uwadze dobro dzieci - podkreśla. Dodaje, że można zrozumieć, że rozstrzygnięcie jest dla matki surowe, jednak jej emocjonalne podejście do sprawy tylko utrudnia dalszy proces, a nagłośnienie jej w mediach " służy tylko emocjonalnemu, pozornemu zadowoleniu dorosłych, najczęściej jednak nie służy dobru dziecka".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?