Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skarby mistrza Czesława

Eugeniusz Kurzawa 68 324 88 54 [email protected]
Czesław Łuniewicz jeszcze dziś dzieli czas między dom przy ulicy Fabrycznej a pracownię przy placu Matejki.
Czesław Łuniewicz jeszcze dziś dzieli czas między dom przy ulicy Fabrycznej a pracownię przy placu Matejki. Mariusz Kapała
Czesław Łuniewicz. Pierwszy zielonogórski artysta fotografik. Postać pomnikowa. Zrobił tysiące zdjęć, portretów najważniejszych postaci lubuskiej kultury. Jeśli nikt nie zainteresuje się jego dorobkiem, wszystko może przepaść!

Jak umrę, to gospodarka komunalna weźmie to wszystko, co jest w pracowni, i wyrzuci na śmietnik - twierdzi 86-letni, schorowany artysta. A dorobek jest ogromny. Ważny i wartościowy. Mistrz Czesław, Kresowiak, rocznik 1927, to znakomity fotografik, pierwszy w Zielonej Górze! Chodząca kronika miasta. Autor wielu wystaw, właściciel tysięcy negatywów, na których utrwalił przede wszystkim ludzi kultury i wydarzenia artystyczne. - Bo ja po weselach nie fotografowałem - mówi.

Ileż to Zielona Góra ma swoich skarbów, żeby je marnować? Powojenna historia miasta jest krótka, ledwie 68 lat. Dlatego każda nietuzinkowa postać, która kształtowała współczesne dzieje, powinna być naznaczona. Opisana. Upamiętniona. Niestety, tak się nie dzieje. Czy to takie czasy nastały, czy świat nagle przyśpieszył, czy poprzestawiały się znaki wartości?! Niedawno pisałem o wybitnej postaci Michała Kaziowa. Jego dorobek czeka na wykorzystanie. Reakcji (władz) żadnych.
Łuniewicz ma sporą pracownię na placu Matejki, parę pomieszczeń. Tu zaprosił na kawę. Oglądam pokój z archiwaliami. 12 szaf od podłogi do sufitu. W każdej po kilka półek. Na półkach skatalogowane, ułożone i opisane negatywy, 6x6 centymetrów. Plastyka, Winobrania, Literaci, Portrety, Filharmonia, Teatr, Żagań, Kaziów, Miasta, Lubuskie Lato Filmowe, Szkoły... - Nie ma tylko sportu i tak zwanej bieżączki dziennikarskiej, to robiła "Gazeta Lubuska" - mistrz otwiera kolejne szafki. - Ale z teatrem współpracowałem kilkanaście lat, podobnie z Estradą, mam tu Lubuski Zespół Pieśni i Tańca, Międzynarodowy Festiwal Folkloru...

Niedawno Łuniewicz przekazał Annie Sobeckiej, wdowie po wybitnym poecie i krytyku zielonogórskim Andrzeju K. Waśkiewiczu, kilkaset negatywów zrobionych twórcy, jak i jego rodzinie. Razem przez kilkanaście lat pracowali w redakcji nieistniejącego już pisma społeczno-kulturalnego "Nadodrze" (ul. Żeromskiego 2, dziś bank). Takich zestawów fotogramów wszystkich ważnych postaci życia artystycznego lat 60., 70. i 80. Łuniewicz ma na pęczki. Warto by je dziś przypomnieć.
- Czasem przychodzą tu do mnie różni tacy, że niby mają pomysł, że chcieliby zrobić wystawę, ale potem słyszę, że na tych moich zdjęciach to "sami komuniści" - irytuje się mistrz. Wskazuje, że nie ma z kim rozmawiać, bo jeśli ktoś ma takie spojrzenie na przeszłość miasta i kraju, to faktycznie nie ma sensu siadać do stołu. Bo nie liczy się postać, dorobek, tylko etykietka.

Nestor fotografików pochodzi z Wileńszczyzny. Wychował się bez ojca aresztowanego w 1939 roku, po którym wszelki słuch zaginął. Jako dziecię, młodzieniec ciężko pracował, bo był najstarszym w rodzinie. Imał się (niekoniecznie dobrowolnie) różnych zawodów. - Jak w 1944 przyszli znów bolszewicy, to zrobili mnie przedpoborowym, byłem nieustannie ganiany do różnych robót - wspomina.
Na szczęście, całej rodzinie udało się przyjechać do Polski, trafiła do Międzyrzecza, ul. Dąbrowskiego 9. - Matka chciała, żebym się uczył - ciągnie opowieść. - A u ciotki mieszkał Spychalski, nie ten znany po wojnie, ale jego brat. Obserwował mnie, obserwował i kiedyś zaproponował udział w kursie traktorzystów. To i pojechałem do Poznania. A potem jeszcze dostałem nagrodę na koniec kursu.
Tak młody Łuniewicz zdobył kolejny zawód. Potem zrobił małą maturę w Liceum Pedagogicznym w Lesznie, ale nauczycielem nie został. Gdy w Zielonej Górze na placu Słowiańskim powstało Liceum dla Pracujących, tu zrobił dużą maturę. W tym czasie trafił też do zielonogórskiej Apteki Ubezpieczalni Społecznych pod Filarami.

- Zobaczyli, że jestem "młody i zdolny", to wysłali kształcić się dalej do Szczecina, do Ośrodka Średnich Szkół Medycznych - kontynuuje artysta. Wyszło jednak, że farmaceuta to nie zawód dla mężczyzny, więc rzucił się na kolejny pomysł - inżynieria sanitarna na Politechnice Warszawskiej. Wyszły nici. To może budownictwo lądowe na Politechnice Poznańskiej. I odtąd Łuniewicz będzie miał w papierach - inżynier budownictwa lądowego. Ale czy to było powołanie? Dziś wiemy, że nie. Pisana mu była fotografia.
- W dzieciństwie dużo rysowałem, a że nie było wtedy papieru, ołówków, to po ścianach - mistrz upatruje zupełnie nieświadomych początków przygody ze zdjęciami. - A tak z aparatem, zresztą Smieną, to zaprzyjaźniłem się, gdy pracowałem w Skupie Leków Zagranicznych. Najpierw poszedłem do kolegi, żeby mi pokazał, jak się zakłada film, i powiedział, jak się robi zdjęcia. W sklepie nie było wielkiego ruchu, to mogłem się na zapleczu bawić filmami. Pamiętam, że poszedłem na Wzgórza Piastowskie, widzę piękny widok, słońce prześwietla promienie drzew. Zrobiłem. Pokazałem potem koledze, a on: "Kto ci to zrobił?". No i tak to się zaczęło. Dawałem fotki na różne wystawy, tam spodobało się Janowi Muszyńskiemu, późniejszemu dyrektorowi Muzeum Ziemi Lubuskiej, który zaczął mnie namawiać, żebym rzucił tę farmację. Tym sposobem trafiłem na rok do pracy w muzeum. Jako dokumentalista. Klem Felchnerowski był wtedy dyrektorem. Ale gdy dostałem trzy tysiące skorup archeologicznych do sfotografowania, to spasowałem.
W 1965 roku rozpoczęła się przygoda życia - praca w redakcji "Nadodrza". Do 1982. Wtedy powstała cała zawartość obecnego archiwum przy placu Matejki.
- "Nadodrze" nie potrzebowało tak wielu zdjęć, często sam wybierałem sobie zdarzenia, ludzi do sfotografowania - relacjonuje Łuniewicz. - Poza tym wtedy urodziła się idea Muzeum Miasta Zielona Góra. Muszyński mówił: "Fotografuj ludzi, to się przyda". Zatem robiłem. A dziś słyszę, że to byli "komuniści"...

Mistrz Czesław w czasach "Nadodrza" kojarzył się jeszcze z dwiema innymi inicjatywami. Najpierw z Janem Trzciną, bo tak podpisywał zamieszczane w piśmie akty. - Nie było w tym żadnego wulgaryzmu. Porządne, artystyczne, na dodatek czarno-białe zdjęcia. Ale i tak przychodziły dewotki do naczelnego, Solińskiego, żeby je zdjął, bo potem mężowie trzymają w pracy w szafkach...
Dlaczego ukrywał się pod pseudonimem? Takie siermiężne czasy (zresztą, czy dziś jest lepiej?). Żona nauczycielka, dwoje dzieci w szkołach, głupio by było, gdyby ktoś im wytykał, że mąż i ojciec epatuje golizną. Ale warto pamiętać, że owe publikacje to były pierwsze lubuskie akty drukowane w prasie.
Inna ważna inicjatywa to grupa "Nadodrze". Uczniowie Łuniewicza. Zaczęło się od fakultetu fotograficznego na WSP. Niespodziewanie ujawniły się talenty. Wypadało tę pracę pedagogiczną z młodymi kontynuować. Dziś o tamtej historii świadczy kilka katalogów wydanych w końcu lat 70. i na początku 80. I nazwiska: Janusz Kasprzak, Mirosław Kniaziuk, córka Anna Łuniewicz, Zbigniew Waleński, Tadeusz Kalinowski, Andrzej Waldman, Krzysztof Wojciechowski i inni. Dziś do Łuniewicza przyznaje się też Zbigniew Sejwa, uznany artysta gorzowski, wtedy student WSP.
- Trzeba mieć to trzecie oko - artysta mówi o swoich podopiecznych. Kto je miał, został fotografikiem. Choć sam mistrz w końcu rzucił zdjęcia. Jego pracownia na Matejki jest pełna obrazów.
- Rozwiązano redakcję "Nadodrza", fotografia zaczęła upadać, bo pojawiła się odmiana cyfrowa, no i teraz już wszyscy "znają się" na zdjęciach; nie było sensu dłużej tego ciągnąć - podsumowuje Łuniewicz.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska