Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego zakonnica zrzuciła habit?

Bogusia, dziennikarka obywatelska, mmzielonagora.pl
- Mama przez kilka dni się do mnie nie odzywała. Brat był zły. Babcia płakała. Potem długo nie poruszaliśmy tego tematu - wspomina była zakonnica
- Mama przez kilka dni się do mnie nie odzywała. Brat był zły. Babcia płakała. Potem długo nie poruszaliśmy tego tematu - wspomina była zakonnica wolak/sxc.hu
- Byłam szczęśliwa, gdy wstępowałam do klasztoru i tak samo szczęśliwa, gdy, po pięciu latach, z niego występowałam - to słowa byłej zakonnicy, która zrzuciła habit i… No właśnie, co ją skłoniło, że została zakonnicą, co, że być nią przestała, i jak wygląda jej życie dzisiaj?

Na rozmowę umawiamy się u niej w domu. Zastaję roześmianą dziewczynę z mężem i synkiem. Już od progu widzę, że jest szczęśliwa, a jeszcze niedawno była równie szczęśliwą zakonnicą za kratami.
Mąż zaparza nam herbatę, zajmuje się dzieckiem, a my możemy usiąść i spokojnie porozmawiać.

- Nie będę ukrywała, że znam Cię od dziecka i, że bardzo mnie zaskoczyłaś, przed laty, informacją: "Ja idę do zakonu". Przyjęłam to z niedowierzaniem, pamiętasz? Byłaś wtedy świeżo po studiach.
- Tak, już czekałam na wiadomość, kiedy mogę stawić się w klasztorze. Bo tak naprawdę, to ja nie mogłam się doczekać skończenia studiów, gdyż od początku, jak je zaczęłam, myślałam tylko o klasztorze.

- A jednak zależało Ci też na studiach. Dlaczego? Bez nich też na pewno dostałabyś się do klasztoru.
- To prawda, one tam nie były mi bardzo potrzebne, ale, jak już zaczęłam, to chciałam skończyć. Nie wiedziałam też, czy wytrzymam w klasztorze.

- To już wtedy poddawałaś w wątpliwość swoje powołanie?
- Nie, wówczas byłam go pewna, ale zawsze trzeba brać różne rzeczy pod uwagę i ja brałam. Po pół roku od podjęcia decyzji o wstąpieniu do klasztoru, już wiedziałam, że tylko to zgromadzenie, nie inne i nie przerażało mnie to, że będę za kratami.

- No właśnie, słyszałam o tych kratach.
- Bo to był klasztor zamknięty i nawet z rodziną, gdy mnie odwiedziła mogłam tylko przez nie rozmawiać.

- Całkiem sama podjęłaś tę decyzję, czy ktoś miał na nią jeszcze wpływ, a może coś?
- Miałam swojego spowiednika i jemu się zwierzałam ze swojego pragnienia wstąpienia do klasztoru, z nim rozmawiałam o tym najwięcej. Obracałam się, można powiedzieć, w kręgach kościelnych, należałam do Wspólnoty Odnowy w Duchu Św. Chociaż, nie. Już jako mała dziewczynka o tym myślałam i rysowałam zakonnice. A w domu, że pójdę do zakonu, powiedziałam po raz pierwszy, gdy miałam sześć lat. Tylko, że wtedy nikt tego poważnie nie potraktował. W czasie studiów jeździłam tam, do sióstr mojego przyszłego zgromadzenia, na Dni Skupienia.

- Mówiłaś w domu gdzie jedziesz? Jeździłaś tam sama?
- Tak, mówiłam, a jeździłam z moją przyjaciółką. Na Dni Skupienia mógł do przyklasztornego kościoła przyjść każdy, a przyjezdni mieli zapewniony nocleg i jedzenie.

- Twoja przyjaciółka też wstąpiła do zakonu razem z Tobą?
- Nie, ona nie, tylko mnie bardzo wspierała.

- Jak wyglądało przyjęcie Cię do klasztoru?
- Gdy już kończyłam studia, przyszła do mnie, podczas pobytu u nich, siostra przełożona i dostałam do wypełnienia dokumenty. Czterostronicowy formularz formatu A4 bardzo szczegółowy, dotyczący mnie, mojej psychiki, moich zainteresowań, oczekiwań, pragnień...Musiałam mieć jeszcze zgodę spowiednika lub proboszcza.
Wypełniłam i wysłałam. Bardzo czekałam na odpowiedź, ale bałam się, żeby mama pierwsza listu z zakonu nie odebrała. W końcu przyszła, pozytywna i wtedy bardzo się cieszyłam.

- A rodzina, podzielała Twoją radość?
- Niestety, nie. Mama przez kilka dni się do mnie nie odzywała. Brat był zły. Babcia płakała. Potem długo nie poruszaliśmy tego tematu. Aż w końcu, musieliśmy do niego wrócić, bo przyszedł moment mojego wyjazdu z domu.

- Co wtedy czułaś?
- Moim pragnieniem było poświecić się Bogu i to właśnie w klasztorze zamkniętym, gdzie będzie całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu.

- Wyjaśnij mi to dokładniej, bo nie bardzo się orientuję.
- Najświętszy Sakrament, taki jak w monstrancji na Boże Ciało, jest wystawiony przez cały czas nad ołtarzem. Miałyśmy przy nim adorację po pół godziny dziennie i co drugą noc półtorej godziny.

- Dziękuję, to już wiem o co chodzi. Wróćmy do Twojego przyjazdu do zakonu, jak Cię siostry przyjęły?
- Pojechałam znowu z przyjaciółką. Po moim przyjeździe do klasztoru, bardzo się wszystkie siostry (było ich 20) cieszyły. Dostałyśmy kolację, nie zdążyłam jeszcze po niej posprzątać, jak już siostra przełożona przyszła z habitem i welonem. Musiałam się przebrać (oglądamy zdjęcia, na których ten moment uwieczniła przyjaciółka).

- Rozumiem, że drzwi się za Tobą zamknęły i rozpoczęłaś życie siostry zakonnej?
- Tak. Proszę mi wierzyć, czułam wówczas ogromną radość i mimo zamkniętych krat czułam się tam wolna. Zresztą tak było przez ponad cztery lata.

- No właśnie, widzę na zdjęciach Twoich rodziców, babcię, a Ty ciągle za kratami. Nie tęskniłaś za wolnością?
- Odwiedzili mnie, ale tylko tak mogłam z nimi porozmawiać. Wyjść można było jedynie do lekarza lub szpitala, urzędu. Nie, nie tęskniłam za wolnością, bo, tak jak już powiedziałam czułam się tam wolna.

- Wolności nie można symulować i te kraty z wolnością mi się nie kojarzą, ale w końcu Ty wiesz najlepiej, co tam czułaś. Opowiadaj dalej.
- Takie życie, to było ofiarowanie swojego życia Bogu w intencji. W intencji świata, człowieka każdego z osobna, misji... Dlatego siostry się zamykają, jako ofiara Bogu, co proszę nie mylić z cierpiętnictwem, bo dla sióstr to jest wielka radość i wyraz wyłącznego należenia do Boga. Ja chciałam się modlić za misję, ponieważ księża, siostry, misjonarze wyjeżdżają w różne bardzo trudne warunki, gdzie są narażeni na niebezpieczeństwo. Czasami nawet nie zdradzają się, że są kapłanami, braćmi czy siostrami zakonnymi, bo mogliby stracić życie. Więc oni bardzo tej modlitwy i duchowego wsparcia potrzebują. Modlące się za nich siostry są jakby ich aniołami.
Pierwszy rok to postulat, podczas którego siostra zapoznaje się z duchowością i życiem w klasztorze oraz panującymi w nim zasadami.
W pierwszym roku spod welonu mogły być widoczne włosy, później już nie, więc ja zgoliłam swoje na łyso.

- Jak wyglądał Twój rozkład dnia?
- Pobudka była wcześnie, bo o 5.00, a już o 5.30 musiałam być w kaplicy, bo rozpoczynała się wspólna modlitwa - Jutrznia.

- Miałaś bardzo mało czasu na toaletę poranną i ubranie się.
- Tam nie trzeba było myśleć w co się ubrać, tylko zarzucić na siebie habit i to było bardzo wygodne (śmiech mojej rozmówczyni).

- Już nie przerywam, słucham dalej, jaki miałaś rozkład dnia.
- Po półgodzinnej Jutrzni, która jest modlitwą śpiewaną (melodie pochodzą z chorałów gregoriańskich) była godzina modlitwy osobistej, czyli rozważania Pisma Świętego, a potem msza. Po mszy było już śniadanie, a zaraz po nim pierwsza modlitwa w ciągu dnia tzw. Tercja (trzecia godzina w ciągu dnia). Następnie był czas na pracę. O godzinie 12.00 ponownie zbierałyśmy się w kaplicy na Sekstę (modlitwę w ciągu dnia o godzinie szóstej), po której procesją wychodziłyśmy na obiad, odmawiając w czasie drogi psalm 51. Po obiedzie, wracałyśmy do kaplicy też procesyjnie odmawiając hymn pochwalny Maryii, czyli "Magnificat" i rozpoczynała się liturgia trzeciej modlitwy w ciągu dnia tj. Nona (dziewiąta godzina dnia). Po tej modlitwie miałyśmy godzinę czasu wolnego, podczas której mogłyśmy iść do klasztornej biblioteki, iść na spacer do ogrodu albo odpocząć w swoim pokoju (było to bardzo potrzebne, gdyż co drugą noc miała każda z nas adorację przez 1,5 godziny). Następnie było pół godziny modlitwy osobistej i pół godziny czytania duchowego. Później do godziny 16.00 był czas na formację czyli zajęcia dla postulantek, nowicjuszek i sióstr w ślubach czasowych, wprowadzających i gruntujących w powołaniu i duchowości naszego zgromadzenia. Formacja trwała godzinę. Po niej była Godzina Czytań czyli kolejna modlitwa wspólna w kaplicy. Po niej miałyśmy czas na pracę i spotykałyśmy się ponownie w kaplicy o 18.00 na Nieszpory, po których była kolacja i wspólny czas wolny.

- Miałyście zagospodarowaną każdą minutę, jak sobie radziłaś?
- W pierwszym roku robiłam wszystko, sprzątanie, zmywanie, gotowanie, pranie, prasowanie, maglowanie, szycie... tzn. to, co się w każdym domu robi. Oprócz tego, trzeba było wszystko przygotowywać do mszy, no i prace w dużym ogrodzie. Wieczorami trochę czasu - 45 minut- siostry spędzały razem, na robótkach, rozmowach... Spać szłyśmy po Komplecie - ostatniej modlitwie wieczornej o 21: 00 i to już było święte milczenie.
Mieliśmy też spotkana z misjonarzami, w ramach takich jakby warsztatów. Pokazywali nam zdjęcia, filmy ze swojej pracy, opowiadali o problemach, radościach. Bo ten mój klasztor był poświęcony głównie misjom.

- Pierwszy rok, rozumiem, że zaliczyłaś i rozpoczęłaś kolejny.
- Po pierwszym roku pisze się podanie do Siostry Przełożonej Generalnej i jeżeli pozwoli rozpoczyna się kolejny. Drugi i trzeci rok to nowicjat i ja je też zaliczyłam. Nowicjat rozpoczyna się domową uroczystością w klasztorze, ale rodziny się nie zaprasza. Kontakt z rodziną miałam bardzo ograniczony, jak wszystkie tam siostry. Tylko trzy razy w roku mogli mnie odwiedzić. Telefon jeden na dwa miesiące.

- Nie było Ci z tego powodu smutno?
- Nie, wtedy na wszystko się godziłam i było mi tam naprawdę dobrze. Po nowicjacie, przydzielono mnie do kuchni i to było głównym moim zajęciem poza modlitwami oczywiście. Byłam mistrzynią kuchni.

- To Ty chyba dobrze gotujesz i dzisiaj mąż jest zadowolony?
- Bardzo! - to już odpowiedź męża mojej rozmówczyni, który usłyszał to pytanie.

Nie mogłam nie zadać pytania mężowi, który włączył się do naszej rozmowy.

- Jak żyje się z byłą zakonnicą?
- Wspaniale! - pada odpowiedź i mąż czule obejmując żonę całuje ją w policzek. Widać, że oboje są w sobie bardzo zakochani.

- Dobrze, ale my w naszej rozmowie odeszłyśmy od klasztoru, a ja jeszcze chcę się dowiedzieć o Twoim życiu tam, żeby zrozumieć dlaczego odeszłaś będąc tak szczęśliwą. Czy siostry rywalizowały ze sobą, może któraś Ci dokuczała?
- Nie, nie było o co rywalizować, a jeżeli nawet, to każda siostra starała się nad sobą pracować, żeby to zwalczyć. Musiałyśmy ćwiczyć swój charakter, żeby można było ze sobą żyć i, żeby było dobrze. Byłam tam lubiana i niczego złego od nikogo nie doznałam.

- Czyli nie masz złych wspomnień, nikt Cię nie krzywdził, nie dokuczał. Nigdy nie płakałaś w poduchę?
- Złych wspomnień nie mam, a w poduchę płakałam kiedy rodzice przyjeżdżali. Gnębiło mnie to, że jest im ciężko, że u nich się nie przelewa, brat się jeszcze uczył, a ja, zamiast im pomóc, jestem tutaj. Czułam ból, ale tłumaczyłam sobie, że znalazłam swoje miejsce i wtedy chciałam tam być.

- No dobrze, poszłaś do klasztoru z powołania, byłaś tam szczęśliwa, co się takiego stało, kiedy przyszedł ten moment zwątpienia, że jednak, nie?
- To było tak. Złożyłam śluby pierwsze i cały rok był cudowny, a to był już czwarty rok mojego tam pobytu. Pomagałam innym siostrom i myślałam, że życie klasztorne jest mi pisane na zawsze. Po drugich ślubach, na piątym roku zaczęło się to tak delikatnie zmieniać. Nie jak nożem uciął, ale zaczęłam mieć wątpliwości. Tak, jak kiedyś pragnęłam takiego życia i poświęcenia go Bogu, tak zaczęłam myśleć, że jednak to nie dla mnie. Najpierw to bagatelizowałam, myśląc, że to chwilowy kryzys. Dużo się nadal modliłam, niczego nie opuszczałam, ale zauważyłam, że byłam obecna tylko ciałem, już nie duchem. Coraz trudniej mi się wszystko wykonywało.

- Czyli można powiedzieć, że tak, jak samo przyszło powołanie, tak i samo przyszło zwątpienie?
- Dokładnie tak. Zaczęło mi nagle czegoś brakować. Zaczęło mnie coś drążyć, niczym kropla skałę i poczułam, że kraty mnie paraliżują. Tak się męczyłam przez osiem miesięcy, aż wreszcie, zdecydowałam się powiedzieć o tym mojemu spowiednikowi i siostrze przełożonej.

- Aż się boję zapytać, co oni na to?
- Nie mówili zrób tak, czy tak, nie naciskali, na pewno też zauważyli, że ja zaczęłam się zmieniać. Byłam niezadowolona, posępna, nic mi się nie chciało robić, rozmawiać. Wiedziałam, że już nie chcę tam być i, gdy stwierdziłam, że tu nic nie pomoże walka z samą sobą, postanowiłam odejść.
Gdybym została, bo przecież tyle lat, bo do czego wracać, pewnie bym była taką zgnuśniałą zakonnicą, nie do życia. Taką być nie chciałam, bo tam nawet ponad dziewięćdziesięcioletnia siostra była wesoła i mówiła o sobie, że jest młoda.

- Rozumiem, że na wyjście z klasztoru musiałaś otrzymać zgodę?
- Oczywiście i to siostry przełożonej generalnej, bo byłam po ślubach. Ale, jeżeli jakaś siostra postanowi wyjść to się jej przeszkód nie robi, chyba, że złożyła śluby wieczyste, a moje były czasowe. Do wieczystych brakowało mi trzy lata.
Jak otrzymałam decyzję, powiedziałam wszystkim siostrom, że wychodzę i przyznaję, wszystkie były w szoku. Nie mogły w to uwierzyć, nie spodziewały się i było im przykro.
No cóż, powołanie było, ale starczyło mi ono na niecałe pięć lat.

- Pojechałaś prosto do domu?
- Tak. Mama po mnie przyjechała. Pędziła chyba 170km/h.

- Jak się poczułaś?
- Wolna i szczęśliwa. Tak samo, jak pięć lat wcześniej, gdy wstępowałam do klasztoru. To było takie, uff! Te wewnętrzne rozterki bardzo mnie już zmęczyły.

- A w domu?
- Wielka radość, wszyscy się zlecieli, żeby mnie powitać, rodzina, sąsiedzi.

- Po powitaniach rozpoczęło się na pewno normalne, codzienne życie. Jak ono u Ciebie, byłej zakonnicy, wyglądało?
- Tak się szczęśliwie złożyło, że szybko znalazłam pracę i to taką, która mnie satysfakcjonuje, jest zgodna z moim kierunkiem studiów. Nie od razu, ale spotkałam wspaniałego chłopaka, który dzisiaj jest moim mężem, mamy sześciomiesięcznego synka...Czego chcieć więcej?

- Przyznaję, mąż jak z żurnala do tego mądry, dobry, synek uroczy. Ale powiedz mi, jaką rolę w Twoim obecnym życiu zajmuje wiara, kościół?
- Lubię pójść do kościoła i się pomodlić, ale to, że żyję inaczej niż w klasztorze, w żaden sposób nie zakłóca mojego wewnętrznego spokoju.
Myślałam występując z klasztoru, że wrócę do Wspólnoty w Duchu Św. Ale nie, bo to już była zupełnie inna wspólnota niż ta, którą zostawiłam. Zawiodłam się też na niektórych ludziach, których uważałam za swoich przyjaciół i to było bolesne doświadczenie. Doznałam wiele przykrości. Próbowano nawet zniszczyć mój związek, wymyślając na mój temat wiele nieprawdziwych głupot.

- Czy od razu powiedziałaś swojemu przyszłemu mężowi o pięcioletnim pobycie w klasztorze i, jak on na to zareagował?
- Nie, nie powiedziałam od razu. Tego nie można sobie ot, tak powiedzieć: A, wiesz, byłam w klasztorze...Jak już byłam pewna, że to jest chłopak, z którym naprawdę chcę spędzić życie, postanowiłam niczego przed nim nie ukrywać i powiedziałam.
Był w szoku. Nie spodziewał się, że dziewczyna wyglądająca tak, jak dzisiaj wyglądam, zachowująca się zupełnie normalnie, była zakonnicą z ogoloną głową. Musiał to przemyśleć.
Spotykaliśmy się dalej, ale on myślał i nic na ten temat nie mówił. Dopiero po jakimś czasie powiedział, że to nie ma żadnego znaczenia, a właściwie to bardzo dobrze, bo tam w klasztorze przeszłam szkołę życia, wszystko umiem zrobić, co może tylko pomóc nie zaszkodzić naszemu związkowi.

- I tak jest?
- Oczywiście. Klasztor kształtuje charakter, umiejętności, łagodzi obyczaje, bo uczy panowania nad sobą. Moim zdaniem, jest to bardzo dobra szkoła życia.

- Polecałabyś klasztor innym dziewczętom?
- Jeżeli czują powołanie to tak. Najgorsza jest dla człowieka niemożność realizowania swoich pragnień. Nawet, gdyby miały się przekonać, że te pragnienia się zmienią, tak, jak zmieniły się u mnie. Wewnętrzny głos jest tak silny, że w odpowiednim momencie podpowie, jaką drogę wybrać, na co się zdecydować.

- Zastanawiałaś się już na pewno nad wychowaniem swojego synka. Jeżeli on kiedyś poczuje powołanie i postanowi wstąpić do klasztoru?
- Na pewno bym nie oponowała. Przecież ja sama tam byłam. Nie będę też go do tego namawiała, bo teraz, mając już rodzinę, wiem, że chciałabym mieć też wnuki. Mam świadomość cierpienia, przez które przeszli moi rodzice i pewnie bym cierpiała tak samo, bo chcę być zawsze blisko syna. Ale stanowczego "nie" nigdy bym nie powiedziała. Chociaż szczęśliwsza będę, gdy mój syn takiego powołania, jak ja kiedyś, nie poczuje.

- I tego Ci szczerze życzę. Dziękuję za czas, który mi poświęciłaś i tak szczerą, ciekawą rozmowę.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska