Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pół miliona par nie może mieć dziecka. Rozwiązaniem in vitro?

(tami)
Dziecko to marzenie większości polskich par.
Dziecko to marzenie większości polskich par. ecahal/sxc.hu
W Polsce pół miliona par nie może mieć dziecka. Adopcja dla wielu z nich nie wchodzi w grę. Ci, którzy decydują się na kochanie cudzego malucha, muszą spełnić wiele warunków stawianych przez ośrodki adopcyjne. Dla wielu par ostatnim ratunkiem jest in vitro.

Sprzedają dorobek życia, zapożyczają się w bankach i u znajomych, bo zabieg i leczenie kosztuj ok. 10 tys. zł. Nasz rząd, jako nieliczny w Europie, in vitro nie chce refundować (trwają dyskusje na projektem ustawy). Powody? Bezdzietność to nie choroba, a walka z nią w laboratorium jest nieetyczna. Kobiety, które przyszły do "GL" lub do nas napisały, nie potrafią zrozumieć tych argumentów. Są pełne żalu i pytań.

Karina, 25 lat

Jest po pięciu operacjach. Pierwszą przeszła jako 20-latka. Lekarze zdiagnozowali wyrostek. Na stole operacyjnym okazało się, że to zapalenie ropne jajowodu. Po zabiegu pozostała blizna na pół brzucha i wspomnienie lekarza, który powiedział: "Bardzo mi przykro, pani nigdy nie będzie miała dzieci." Kolejne kilka miesięcy były koszmarem. Konieczna była laparoskopia (usunięcie zrostów pooperacyjnych). Potem zaczęła się walka o dziecko.

- Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę nie zajść w ciążę. Zaczęłam jeździć po lekarzach. W końcu znajomi polecili mi klinikę w Poznaniu - wspomina.- Okazało się, że mam poskręcane i niedrożne jajowody, zrosty po nieudolnej pierwszej operacji i skłonność do torbieli. Zaczęło się leczenie i sypianie z mężem w określonych dniach i o określonej porze. Miałam dość!

W międzyczasie Karina pojechała do matki do Francji. Tam poszła do ginekologa, który powiedział, że ma predyspozycje, by chodzić w ciąży, ale musi jej w tym pomóc medycyna.- Dwa lata temu w maju poddałam się w Poznaniu in vitro. Zabieg i lekarstwa kosztowały 6,5 tys. zł. Nie licząc dojazdów i pobytu w klinice. Na szczęście zapłaciliśmy tylko 800 zł, bo lekarz zakwalifikował nas do programu badań nad lekami - tłumaczy zielonogórzanka. Po in vitro Karina miała sześć zarodków. Zapłodniono cztery, z czego dwa zostały zamrożone. Niestety, po sześciu tygodniach doszło do poronienia

Dziś Karina i jej maż zbierają pieniądze na kolejny zabieg. Przestali oglądać telewizję i czytać gazety.- Wkurza mnie to, co politycy wygadują na temat in vitro. Zamiast je zrefundować, proponują becikowe. Jestem pewna, że kobiety będą rodzić dla pieniędzy. Tylko, co potem? Wyrzucą maleństwo na śmietnik, zamkną w beczkach, będą bić, aż zabiją? W mojej rodzinie dziecko byłoby naprawdę kochane!

Karina chciałaby, by państwo zrefundowało choć lekarstwa potrzebne w leczeniu bezpłodności. I marzy jej się, by w Zielonej Górze powstała specjalistyczna klinika. By nie trzeba było jeździć. Póki co pomaga swojej koleżance w wychowywaniu bliźniaków, które urodziły się po in vitro. Złożyła z mężem dokumenty w ośrodku adopcyjnym. Rodzina bardzo ją wspiera. Siostrzenica, która jest w ósmym miesiącu ciąży, każe jej dotykać zaaokrąglonego brzucha. Kiedyś wierzono, że kobieta, która to zrobi, szybko zajdzie w ciążę.

Sylwia, 26 lat

Mieszka na wsi pod Szprotawą. Od pięciu lat leczy się z bezpłodności. Znajomym o swoich problemach nie opowiada. Jej koleżanki twierdzą, że dzieci daje Bóg. Teściowa lamentuje, bo niedobra żona trafiła się jej synkowi. Na zrozumienie Sylwia może liczyć w klinice w Poznaniu, gdzie się leczy. Jeździ tam sama, bo mąż w Holandii zarabia na in vitro.- Na jeden zabieg i lekarstwa potrzebujemy około 9 tys. zł. Musimy jednak uzbierać dwa razy tyle. Na wszelki wypadek, gdyby pierwsze in vitro nie wyszło - zdradza Sylwia.

Problemy dziewczyny zaczęły się cztery lata temu, gdy wykryto u niej nowotwór złośliwy macicy. Po operacji cierpiała na bóle brzucha. Trzy lata jeździła od ginekologa do ginekologa. W końcu trafiła do kliniki w Poznaniu. - Okazało się, że przez operację zrosła mi się szyjka macicy i mam niedrożne jajowody - wyznaje Sylwia.

- Od kwietnia tego roku przeszłam już trzy inseminacje. Gdy wracam z Poznania do domu, świat się dla mnie zamyka. Czekam, czy tym razem się udało. Już nie wytrzymuję psychicznie. Zdecydowałam się na in vitro.

Sylwia chciałaby, by kobiety, takie jak ona, objęte były bezpłatną opieką psychologa, by wiedziały, do jakiego lekarza się zwrócić i by in vitro było darmowe.- Dlaczego mam płacić? Ja się z tym nie urodziłam. To wina lekarzy. Co w tym złego, że bardzo pragnę dziecka? Gdyby trzeba było, duszę bym za nie oddała. Jak politycy mają odwagę mówić, że in vitro jest nieetyczne?

Sylwia nie rozumie też postawy Kościoła. Jak sama mówi, wierzy w Boga, którego nie ma.- Często modlę się: "Boże jeśli jesteś, to mi pomóż". Kiedyś marzyłam o rodzinie z trójką dzieci. Dziś chciałabym choć jedno - wyznaje.

Elżbieta, 27 lat

"Od ponad trzech lat trwa moja walka o bycie mamą. Najpierw były wizyty u naszych zielonogórskich lekarzy, a od ponad półtora roku leczę się w Klinice Niepłodności i Endokrynologii Rozrodu w Poznaniu. Od dwojga kochających się ludzi pragnących zostać rodzicami wszystko wygląda inaczej niż mówią o tym politycy. Kiedy ich słucham wydaje mi się, że oni chyba nikogo nie znają z takim problemem…

Mam za sobą osiem inseminacji, poronienie ciąży uzyskanej po pierwszej inseminacji, laparoskopie i kolejne dwa skierowania do kliniki. Co dalej, czas pokaże… Takich kobiet jak ja jest bardzo dużo.
Bardzo wiele z nas nie stać na leczenie: leki (zastrzyki są bardzo drogie), wizyty u lekarza, pobyt w klinice.

Dla takich kobiet jak ja metody wspomagania rozrodu nie są niemoralne, nieetyczne, czy jak je tam zwą, bo uważam, że nie jest grzechem to, iż pragniemy dać życie, pielęgnować je i kochać, choć kochamy już, kiedy jeszcze go nie ma i tak trudno je powołać."

24-latka

"Z przykrością muszę stwierdzić, że jestem jedną z tych osób, o których zapomniał bocian. Już od czterech lat staramy się z partnerem o dziecko. Niemożność posiadania dziecka to problem, który trudno mi zrozumieć. Rok temu zgłosiłam się do lekarza. Jak na razie wszelkie kroki spoczęły na mierzeniu temperatury, a ja im dłużej czekam, tym bardziej tracę wiarę. Coraz częściej zaczyna się budzić we mnie poczucie niespełnienia oraz urazy kobiecej godności.

Wytrzymanie tego brzemienia nie jest dla mnie łatwe, ponieważ nie mogę się tym problemem podzielić z każdym. Ze wstydu, bądź nieuzasadnionego poczucia winy, które we mnie tkwi, staram się trzymać wszystko w tajemnicy i staram się nawet oddalić cały problem ze świadomości. Słyszałam o wielu sposobach leczenia niepłodności, jednak do tej pory mój lekarz żadnej z nich mi nie zaproponował, a ja nie bardzo wiem, gdzie mogłabym szukać pomocy."

Dzisiaj jesteśmy szczęśliwi

Wioletta i Marcin Wróblewscy z Rakoniewic starali się o dziecko 10 lat. - Zjeździliśmy pół Polski, byliśmy u wielu lekarzy, spróbowaliśmy wszystkich metod leczenia. Pozostało nam in vitro. Pierwszy zabieg mieliśmy w Polsce. Nie udał się. Drugi - w klinice w Niemczech. Zaprosiła nas kuzynka, która po in vitro urodziła dziecko. I udało się. Nasza córeczka ma dziś cztery i pół roku. Jest zdrowa i cudowna - opowiada pan Marcin.

Jego żona dodaje, że w ciągu 10 lat walki o własne maleństwo najtrudniejsza do zaakceptowania była postawa niektórych lekarzy. - Odbierali nam nadzieję na zostanie rodzicami. Przypłaciłam to załamaniem psychicznym - wspomina pani Wioletta.

Na dwa zabiegi Wróblewscy wydali ponad 20 tys. zł. Uważają, że w Polsce, tak jak w innych cywilizowanych krajach, in vitro powinno być refundowane. By mniej zamożne pary też miały szanse na potomstwo. Tym wszystkim, którzy uważają, że in vitro jest nieetyczne, chcą powiedzieć: Jesteśmy wierzący, nie wstydzimy się niczego, niczego nie żałujemy.

- Przed zabiegiem, poszłam do kościółka w Niemczech pod wezwaniem Matki Boskiej, która opiekuje się kobietami pragnącymi zajść w ciążę. Wierzę, że Ona mi pomogła. Dzięki Bogu, że mamy tak mądrych lekarzy, którzy wymyślili in vitro jako jedną z form leczenia niepłodności. Dzięki nim, dzisiaj jesteśmy szczęśliwi - dodaje pani Wioletta.

Pytania do Radka Rodziewicza, dyrektora zarządzającego kliniki InviMed oddział w Poznaniu

Czy in vitro powinno być refundowane?
- Biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce milion par ma problem z zajściem w ciążę, leczenie niepłodności, w tym metoda in vitro, powinno być w jakiejś części refundowane. Standardowy zabieg kosztuje 5 tys. zł, drugie tyle trzeba wydać na leki. Im kobieta jest starsza, tym koszty rosną. W naszym kraju rocznie przeprowadza się 7 tys. zabiegów in vitro. W naszej klinice połowa kobiet po in vitro zachodzi w ciążę.

Nie ma pan dylematów natury etycznej wykonując zabieg in vitro?
- Osoby, które mówią, że in vitro jest nieetyczne, bo niewykorzystane zarodki są niszczone, nie wiedzą, o czym mówią. W naszej klinice procedura jest dokumentowana, opisywana i fotografowana na każdym kroku. Dokładnie wiemy, gdzie są zarodki, których nie wykorzystaliśmy. Nie wyrzucamy ich, przechowujemy w naszej klinice.

Co to jest?

Inseminacja: jest to wprowadzenie oczyszczonej i zagęszczonej frakcji plemników, wypreparowanej z nasienia bezpośrednio do macicy w czasie dni płodnych kobiety. Skuteczność tej metody to 20-25 proc. na jeden cykl miesiączkowy.

Zapłodnienie in vitro: stosowane jest gdy wszystkie inne metody zawiodły. To przysłowiowa ostatnia deska ratunku dla par, które pragną mieć własne dziecko. Najpierw jajniki kobiety przy pomocy hormonów są pobudzane do produkcji komórek jajowych. Komórki są pobierane i w laboratorium łączone z plemnikami. Jeśli doszło do zapłodnienia i z komórki powstał zarodek, przenosi się go bezpośrednio do macicy kobiety. Szanse na ciążę wynoszą w tym zabiegu od kilkunastu do niemal 50 proc.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska