Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To była wyprawa! Starym żukiem pojechali do Grecji

Leszek Kalinowski 68 324 88 74 [email protected]
Żuka za tysiąc złotych kupiono dwa lata temu we Wrocławiu.
Żuka za tysiąc złotych kupiono dwa lata temu we Wrocławiu.
Rajdowcy z Sulechowa, Górzykowa, Gorzowa, Świebodzina... Samochodami z czasów PRL-u codziennie - w drodze do Grecji - pokonywali 600 kilometrów. Ale warto było znosić trudy podróży. Bo w ten sposób pomogli podopiecznym domów dziecka.

Do greckiej Olympii starym żukiem? Dlaczego nie?! Kiedy 1 stycznia na stronie internetowej zlombol.pl przeczytali o celu tegorocznej edycji charytatywnego rajdu, wiedzieli, że to jest to. Te wyprawy działają jak narkotyk. Raz pojedziesz - pomożesz dzieciom z domu dziecka, coś cię pcha, by za rok znów wyruszyć w drogę. Razem z innymi kierowcami samochodów z PRL-u.

Oczywiście w ramach swojego urlopu. I za swoje pieniądze. W pierwszym rajdzie udział wzięły tylko dwa samochody, w drugim - 19, w kolejnych - 30, 127, 150. W tym roku do wrześniowej wyprawy zgłosiło się 208 załóg! Danuta Polańska-Trompa, Zbigniew Trompa z Górzykowa i Anna Zwiahel z Sulechowa wiedzą, że są zarażeni Złombolem. I wcale nie zamierzają się leczyć.

- Na jednym z rodzinnych zjazdów opowiadaliśmy o Złombolu. Bardzo zainteresował się nim nasz wujek. Zapytał: "A zabierzecie na wyprawę starego?" - opowiada pan Zbigniew. - I tak do naszej ekipy dołączył Roman Chajec. 58-latek!

Żuka za tysiąc złotych kupili dwa lata temu. We Wrocławiu. Teraz postanowili go odmłodzić. Gruntowna blacharka. Hamulce, skrzynia biegów, silnik - wszystko, co było choć trochę podejrzane, zostało sprawdzone lub wymienione. Później malowanie. Takie wymarzone, według projektu Ani. Żuk dostał oczy z pięknymi rzęsami. Nic dziwnego, że po drodze wszyscy chcieli się do niego przytulać.
- Mimo wszystko staraliśmy się jednak nie mówić przy żuku, że jedziemy do Grecji. Po co go straszyć? Niech myśli, że tylko kawałek, no, może na Słowację - wspominają uczestnicy Złombolu.

Że to rajd charytatywny, pamiętali za każdym razem, kiedy przy 40-stopniowym upale włączali ogrzewanie, by ulżyć przegrzewającemu się silnikowi. Podstawowym celem rajdu jest zbieranie pieniędzy na rzecz Fundacji Nasz Śląsk, opiekującej się domami dziecka. Każda ekipa, aby wystartować, musiała zebrać co najmniej tysiąc złotych.

- Naszych darczyńców szukaliśmy wśród znajomych, rodziny oraz firm, z którymi współpracujemy - opowiadają Trompowie. - Datki nie musiały być duże, dzięki temu darczyńcą mógł zostać każdy. My cieszyliśmy się z każdej zebranej złotówki. Ostatecznie naszą inicjatywę wsparło 22 darczyńców i z nawiązką spełniliśmy wymóg regulaminu.

Na starcie rajdu stanęli także inni Lubuszanie, m.in. Szczupaki z Gorzowa. Skład kolejnej reprezentacji
północnej stolicy województwa to: Krzysztof Sawiak, Sebastian Chojka, Piotr Klepczyński, Marcin Glinkowski, Andrzej Schayer i Bartłomiej Bortnowski. Był też Daniel Janas ze swoim tatą ze Świebodzina.

Pojazdy wyglądały pięknie. Prawdziwe perełki - skoda 120 z prysznicem na dachu, fiat 125p z sankami i choinką, łada w złotej "polichromii", inwalidzki velorex i gaz 67 bez dachu. Pełno dużych fiatów, polonezów, maluchów, nys i żuków. Przechodnie oglądając te auta, ze śmiechem i politowaniem pytali: - Panie, tym do Grecji? Przecież to za Katowice nie wyjedzie...

Już pierwsze kilometry pokazały, że łatwo nie będzie. Temperatura silnika na płaskiej właściwie "gierkówce" niebezpiecznie rosła. Dlaczego? Przecież wcześniej tak nie było. - Obserwując wskaźnik, przebyliśmy pierwszy, najkrótszy etap do węgierskiego Komarom. Po drodze spotkaliśmy jednego z pierwszych pechowców - w słowackim Żylinie Marcinowi, organizatorowi rajdu, pękł blok silnika. Niestety, to był koniec rajdu dla jego dużego fiata - opowiada pan Zbigniew.

- Kiedy inni świętowali udany etap, my postanowiliśmy pozbyć się termostatu. Podejrzewaliśmy, że jego awaria to przyczyna naszych problemów. Niestety, odcinek z Komarom do Selce w Chorwacji pokazał, że diagnoza była niewłaściwa. Podczas drugiego etapu odwiedzili jezioro Balaton. Woda w tym "węgierskim morzu" nie była zbyt czysta i ciepła. Ale jak tak bez kąpieli? Musiała się odbyć!

Temperatura silnika nadal rosła, więc używali dodatkowego wentylatora - dmuchawy z bmw, którą zamontowali przed chłodnicą "na wypadek znacznych wzniosłości terenu". No i jeszcze zaczęły się problemy z prądem. Na początek po którymś postoju nie udało się uruchomić żuka. Wskaźnik ładowania działał poprawnie, były światła, działał elektryczny wentylator, więc zgodnie stwierdzili: padł akumulator.

W optymistycznym nastroju, wybierając opcję autostradową, pojechali w stronę chorwackiego wybrzeża. O 1.00 dotarli na wyznaczony kemping. Niestety, o tej porze zamknięty. Wpuszczali do 22.00. A tu taki wiatr, jakby to nie koniec września, a grudnia. Pozostało wynajęcie hotelu.

Trzeci etap - z Selce do Dubrownika - pokonali magistralą adriatycką. Razem z gorzowskimi Szczupakami. Raźniej i zawsze można pożartować nie tylko o żużlowej wojence. - Oni dawali nam swój prąd lub pchali nasze auto, my odwzajemnialiśmy się narzędziami, których nie wzięli - wspominają Trompowie. - Po drodze spotykaliśmy inne ekipy - machaliśmy, pozdrawialiśmy i zaliczaliśmy kolejne kilometry. Dubrownik zachwyca. Jak zawsze. Wiedzieli, że na Chorwacji skończy się to, co znane. Kupili akumulator. W razie czego, będą niezależni.

Kolejny etap to Bośnia i Hercegowina. Góry takie, że trudno opisać. GPS szalał, pokazywał wysokości. Tu żuki raczej nie wjadą. Ale Złombol jest ambitny! Następnie Czarnogóra - tu góry tak samo strome. Kraje te fascynują nie tylko przepięknymi widokami. To skansen motoryzacji. Ciepły klimat sprawia, że auta nie rdzewieją. Mijali perełki, które u nas dawno skończyły swoje życie w hucie.
W końcu wjechali do Albanii. Zupełnie normalne przejście graniczne. O, ładna stacja paliw. Zupełnie nowa. A tu niespodzianka! Jadowita żmija, która wypełzła na parking i drogę. I szok - 500 metrów dalej nie było już drogi. To znaczy była, ale dziurawa, kamienista i bez asfaltu.

W restauracji jedzenie dobre. Fotografie przywódców duchowych. Zdjęć nie wolno robić. Podobnie jak i kobietom. Rachunek? Można płacić w euro. Ile? Szok - prawie 140 euro. Za 10 osób. Aż tyle? Kelner poszedł porozmawiać z szefem. Po chwili okazało się, że wystarczy 100 euro. W tym już był napiwek!
Dalej ruch jak w Bangladeszu.

Każdy jechał z prądem, pod prąd, wzdłuż, w poprzek. A pomiędzy pojazdami piesi. Chodniki? Nie dla nich. Odcinki głównych ulic i skrzyżowań to błotniste place z kamieniami i kałużami... Psy, samochody, motocykle i rowery bez świateł, bezpańskie krowy, konie i osły.

Zrezygnowali z noclegu w Albanii. Jechali całą dobę. Do Grecji. Po drodze spotkali "albańskich" pechowców. Zabrakło paliwa? Nie, zapowietrzył się układ i skończył akumulator. W nocy zbudził ich zapach dymu. Pożar? Instalacja? Nie, to hamulce! Rozpadł się cylinderek... Na szczęście, mieli drugi. Potrzeba było jednak płynu hamulcowego. Na stacji brak. Obsługa dała do zrozumienia, że najlepiej, jakby już pojechali.

Ale właśnie minęły ich strażackie żuki z Warszawy. Pomocy?! Jasne, że nie zostawią ich samych. Włączyli syreny i na sygnale zawrócili na stację. Skończyli naprawę i spróbowali odpalić silnik. Rozrusznik nie kręcił, więc to jednak nie akumulator. Szczupaki z Gorzowa znów nie zawiodły. Pchały. I pchały...

Przejście graniczne z Grecją to jak wejście do raju. Niektórzy rozbijali namioty dosłownie za budką strażników. Oni pojechali dalej. Przez most nad Cieśniną Riońską i byli na półwyspie Peloponez. Wtedy zaczęły się problemy gorzowskich Szczupaków. Najpierw w żuku spalił się rozrusznik. 10 kilometrów przed Olimpią z hukiem pękła przednia szyba.

Ale to jest Złombol! Jedzie się dalej, mimo że coś niedomaga - siła optymizmu pcha uczestników do samego końca. Samochody naprawia się pomysłem, dobrym słowem i tym, co jest pod ręką. I gra się zespołowo... Na liczniku 2.864 kilometrów.

Do domu wrócili już sami. Żuk Szczupaków z Gorzowa ze względu na swój stan został w Grecji. Ale wszyscy są szczęśliwi. Bo znów pomogli dzieciakom. Czy w tym roku pobiją kolejny rekord? W zeszłym zebrano 240 tys. zł, które przeznacza się zwykle na takie rzeczy, których nie funduje państwo. Do podopiecznych domów dziecka pod koniec grudnia trafiają tablety, prenumeraty czasopism, opłaca się im kursy języka angielskiego i inne.

- Nasza droga powrotna wiodła przez przyjazną Macedonię, ponurą Serbię, gościnne Węgry, Słowację i Czechy. Bez najmniejszych problemów wróciliśmy do domu - opowiadają Lubuszanie. - Znów świetnie się bawiąc, udało się zrobić coś dobrego.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska