Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznać pana po cholewach

Wojciech Wyszogrodzki
Jan Tomaszewicz w poniedziałek wygrał konkurs i po raz trzeci został dyrektorem Teatru Osterwy. Ma 56 lat. Urodził się w Wiktoryszkach na Litwie. Skończył dziennikarstwo na UW, studia podyplomowe na SGH oraz gdyńskie Studio Wokalno-Aktorskie. Zagrał w wielu filmach, np. w "Jeńcu Europy”, "Wiedźminie”, "Komorniku”. Pracował w teatrach w Bydgoszczy, Warszawie i Zielonej Górze. Gorzowską sceną kieruje od 2002 r.
Jan Tomaszewicz w poniedziałek wygrał konkurs i po raz trzeci został dyrektorem Teatru Osterwy. Ma 56 lat. Urodził się w Wiktoryszkach na Litwie. Skończył dziennikarstwo na UW, studia podyplomowe na SGH oraz gdyńskie Studio Wokalno-Aktorskie. Zagrał w wielu filmach, np. w "Jeńcu Europy”, "Wiedźminie”, "Komorniku”. Pracował w teatrach w Bydgoszczy, Warszawie i Zielonej Górze. Gorzowską sceną kieruje od 2002 r. Kryspin Bober
- Trzeba stworzyć artystyczny deptak i park w pobliżu teatru. Tymczasem w mediach zarzuca się mi, że skupiam się na remoncie. A dlaczego nie? Kiedy kupuję buty, biorę też prawidła, by obuwie zachowało formę - mówi JAN TOMASZEWICZ. Właśnie został szefem gorzowskiej sceny na kolejne pięć lat.

- Zdaje pan sobie sprawę, że jest już najdłużej urzędującym dyrektorem tego teatru?
- Tak? To miło.

- Dwaj pańscy poprzednicy - Bohdan Mikuć i Ryszard Major - mogą pochwalić się siedmioma latami, a pan już teraz ma dekadę za sobą. Teraz spędzi pan tutaj kolejne pięciolecie. Tyle lat na tym samym stanowisku może chyba rozleniwić?
- Po otwarciu filharmonii pojawia się potrzeba szukania innych pomysłów na działalność teatru. Nie można więc mówić o rozleniwieniu czy osiadaniu na laurach. Trwa remont, jest on kosztowny, trzeba szukać pieniędzy. W nowej kadencji są nowe wyzwania i zadania. Pewnie parę niepopularnych decyzji wzbudzi niepokój pracowników i gazety znów o tym napiszą. Mam nadzieję, że niezadowoleni wystąpią z otwartą przyłbicą.

- Jakie to niepopularne decyzje?
- W 2013 r. wchodzą w życie przepisy związane z kontraktami menedżerskimi dyrektorów, co wymusi zmianę przyzwyczajeń, także aktorów. I ma nadejść kryzys finansowy.

- 10 lat temu wygrał pan m.in. z ówczesnym dyrektorem Ryszardem Majorem i aktorem Mieczysławem Hryniewiczem. Mówiono wówczas, że "naszego" pokonał Falubaz…
- Czy Zielona Góra, czy Gorzów, czy inne miasto - dyrektor jest najemnikiem, podpisuje kontrakt i pokazuje swoją wrażliwość artystyczną i umiejętności menedżerskie. Mój poprzednik był dla mnie zawsze uosobieniem artysty, wzorowałem się na nim. Kiedyś chciałem nawet pójść do Koszalina, by pracować w jego teatrze. Wiele mu zawdzięczam, przede wszystkim zespół, który do dziś istnieje i w większości się nie zmienił. A to nie jest norma. W Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze przez pięć lat zmieniło się chyba 20 aktorów.

- Pierwsza kadencja to poznawanie się i szukanie sponsorów, druga to Scena Letnia…
- Pamiętam tamte czasy. Kiedy pokazywałem Arturowi Barcisiowi miejsce, gdzie w przyszłości będzie grał "Piaf", jedynie się uśmiechał. Widział zrujnowany magazyn rzeczy niepotrzebnych. Inni pukali się w głowę. Także pracownicy. Myśleli "lata jakiś kretyn, coś kombinuje". Gdy firma zakładała szynę do rozsuwanych drzwi na Scenie Letniej, moi pracownicy siedzieli i mówili: to się nie uda.

- Ale się udało. To co w trzeciej kadencji? Zburzenie muru od ul. Warszawskiej i otwarcie na filharmonię?
- Obserwuję miasto od wielu lat, widzę, jak się zmienia. Wielka tu zasługa prezydenta, że nad rzeką nie ma już targowiska, że jest otwarte miejsce spotkań. Teraz trzeba wykonać kolejny krok, stworzyć artystyczny deptak i park w pobliżu teatru. Takie mam marzenie. Tymczasem w mediach zarzuca się mi, że skupiam się na remoncie. A dlaczego nie? Kiedy kupuję buty, biorę też prawidła, by obuwie zachowało formę. Moja mama mawiała "poznać pana po cholewach". Buty świadczą o właścicielu, a budynek o gospodarzu. Stąd ciągłe prace. Przez 10 lat wydaliśmy na inwestycje 4 mln zł. Na co dzień może ich nie zauważamy, ale mamy np. scenę obrotową, klimatyzację.

- Mówimy o sukcesach. Były jakieś porażki?
- Na pewno wiele. Choćby i to, że 10 lat temu nie miałem siwizny, a teraz na skroniach pojawiają się siwe włosy.

- Czyżby sąsiednia instytucja kultury tak działała na pana?
- (Śmiech) broń Boże, nie siwieję przez filharmonię. Taka instytucja na pewno jest potrzebna.

- Tymczasem stara się wejść w buty teatru i organizuje przedstawienia…
- Raz się tak zdarzyło. Mam szacunek dla dyr. Krzysztofa Nowaka (były już szef filharmonii - red.), bo po naszej męskiej rozmowie wycofał się z takich projektów. Myślę, że nie była to jego wina. Na taki pomysł wpadło raczej kilka osób, które tam pracują i chciały coś w ten sposób ugrać. Kiedy wręczano nominację nowemu dyrektorowi filharmonii, miałem okazję poznać dyrektora artystycznego Piotra Borkowskiego. Powiedział, że ma pomysły na wspólne projekty. Może więc być tylko lepiej.

- Jaki powinien być teatr w "mieście średniej wielkości"? Twarze znane z telewizji, ambitny repertuar, lektury?
- Prof. Bardini, kiedy przychodziłem do Zielonej Góry, powiedział mi, żebym nie leczył swoich kompleksów artystycznych, tylko sondował publiczność, dla której pracuję. Jego zdaniem dobry repertuar to trochę komedii, trochę dramatu, a pośrodku Fredro. I coś w tym jest. Teatr powinien być społeczny, edukacyjny i powszechny. I w Gorzowie nadal taki będzie. Kiedy zaczynamy sprzedawać bilety na spotkania teatralne, siedzę jak na giełdzie. Jeśli do 12.00 widzowie kupią 75 proc., wiem, że nie zaliczę wtopy. Widzę, że sprzedaje się komedia i sztuki z aktorami znanymi z filmów. Czy nam się to podoba, czy nie - tak już jest. Naturalnie, trzeba też proponować coś od siebie.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska