Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasze lubuskie "wyspy" pełne skarbów

Dariusz Brożek 95 742 16 83 [email protected]
- Odnalezienie Bursztynowej Komnaty w bunkrach koło Starego Dworka byłoby ogromna promocją naszej gminy - mówi Artur Musialski z Bledzewa.
- Odnalezienie Bursztynowej Komnaty w bunkrach koło Starego Dworka byłoby ogromna promocją naszej gminy - mówi Artur Musialski z Bledzewa. Dariusz Brożek
Czy to prawda, że legendarną bursztynową komnatę ukryto w podziemnych korytarzach w okolicy Bledzewa? Skąd niezwykła gemma w międzyrzeckim muzeum? Odpowiedzi na te i inne pytania w drugiej części naszego cyklu o lubuskich skarbach.

BLEDZEW - Na tropie bursztynowego skarbu

Wyobraźnię poszukiwaczy skarbów rozpala Bursztynowa Komnata, która zaginęła pod koniec drugiej wojny. Jeden ze śladów prowadzi w okolice Bledzewa. Konkretnie, do podziemi poniemieckich bunkrów.
Bursztynową Komnatę miała być symbolem prusko-rosyjskiej przyjaźni. W 1716 r. Fryderyk Wilhelm podarował ją Piotrowi I Wielkiemu. Car miał powód do radości. Arcydzieło sztuki jubilerskiej składało się z bogato zdobionych bursztynowych paneli pokrywających ściany pokoju o wymiarach 10,5 na 11,5 m. Od 1743 r. wyposażenie gabinetu rozbudowano dodając do niego m.in. kandelabry, lustra i meble, zaś w 1755 r. caryca Elżbieta przeniosła komnatę z Petersburga do Carskiego Sioła pod Moskwą.
Podczas drugiej wojny Niemcy zrabowali komnatę i wywieźli ją do Kaliningradu, czyli ówczesnego Królewca. 9 kwietnia 1945 r. miasto zostało zdobyte przez Armię Czerwoną, jednak Rosjanie nie natrafili na ślad bezcennego zabytku. Po zakończeniu wojny Bursztynowa Komnata była poszukiwana przez historyków sztuki, łowców skarbów, a nawet wywiady NRD i ZSRR. Pojawiło się wiele hipotez na temat jej ukrycia. Jeden ze śladów prowadzi do podziemi Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, gdzie jeszcze podczas wojny hitlerowcy przygotowali tzw. komory depozytowe na dzieła sztuki i cenne archiwa.
- Niemcy wykorzystali do tego komory, znajdujące się w dwóch różnych miejscach labiryntu podziemnych korytarzy łączących bunkry MRU - opowiada Andrzej Chmielewski, regionalista z Międzyrzecza.

Na lubuski trop bursztynowej komnaty wskazuje Tomasz Błochowicz, kierownik trasy turystycznej w Boryszynie koło Lubrzy. - W licznych materiałach powtarza się informacja o skrzyniach z napisem "Königsberg", jak po niemiecku nazywał się Kaliningrad. Niemcy wyładowali je pod koniec 1944 roku na dworcu w Paradise, czyli w obecnym Paradyżu. Potem się gdzieś rozpłynęły. Prawdopodobnie w podziemiach MRU, gdyż z Paradyża do bunkrów jest niespełna pięć kilometrów - mówi.
Kolejny ślad prowadzi właśnie do bunkrów koło Boryszyna. Tymczasem pod koniec wojny Rosjanie odkryli tam tylko jeden schowek, w którym zmagazynowano eksponaty pochodzące z muzeum cesarskiego w Poznaniu. W marcu 1945 r. odkryli je Rosjanie. - Rosyjscy żołnierze wywieźli stąd około 500 skrzyń z dziełami sztuki. Były to obrazy, rzeźby i zabytkowe meble, które pojechały 22 wagonami do Moskwy. Wiele źródeł wskazuje, że nie odnaleźli jednak najcenniejszych depozytów - przekonuje przewodnik po MRU Tadeusz Świder z Międzyrzecza, MRU.

Dzieła sztuki były ukryte w podziemiach w okolicach miejscowości Hochwalde. To dzisiejsza wieś Wysoka. Odnalazł je specjalny "trofiejny" batalion, który rabował eksponaty na tyłach frontu. Dowodził nim ppłk Andriej Biełokopytow, w cywilu dyrektor administracyjny moskiewskiego teatru MchAT. Skarby odnalazł jego podwładny mjr Siergiej Sidorow Odnalezionekarby trafiły do Muzeum Puszkina w Moskwie, gdzie odbyła się pierwsza selekcja. - Właśnie w międzyrzeckich bunkrach odnaleziono Stańczyka pędzla naszego znakomitego malarza Jana Matejki - zaznacza Świder.
Zdaniem poszukiwaczy, w podziemiach znajdują się kolejne skrytki, których nie zdołano odnaleźć. Wskazują m.in. na podziemia grupy warownej Lüdendorff na Lisiej Górze między wsią Stary Dworek i Skwierzyną. Znajdujące się tam bunkry nie mają połączenia z centralnym odcinkiem MRU. Zostały wysadzone, dlatego nie wiadomo, co kryją ich podziemne magazyny. Pod koniec lat 90. minionego wieku grupa niemieckich poszukiwaczy wykopała pionowy szyb, którym chcieli się dostać do podziemi. Poszukiwania wstrzymały lokalne władze, ale nie wiadomo, co Niemcy odkryli w podziemiach. Przed rokiem miłośnicy fortyfikacji odkopali fragment zasypanego korytarza. - Można zwiedzać odcinek o długości około 80 metrów. Nie wiadomo, co znajduje się dalej. Może właśnie bezcenna komnata z bursztynu - mówi Artur Musialski z bledzewskiego Urzędu Gminy.

MIĘDZYRZECZ - Kamień cenniejszy od złota

Sigrid Vowinkiel liczyła, że uda się odnaleźć cenne wyroby z kości słoniowej. Chciała je przekazać do muzeum w Międzyrzeczu. Prawdopodobnie kolekcję
Sigrid Vowinkiel liczyła, że uda się odnaleźć cenne wyroby z kości słoniowej. Chciała je przekazać do muzeum w Międzyrzeczu. Prawdopodobnie kolekcję jej dziadka zrabowali poszukiwacze skarbów. Dariusz Brożek

- Gemma jest bezcenna - zapewnia Agnieszka Indycka, która jest archeologiem w międzyrzeckim muzeum.
(fot. Dariusz Brożek)

Rzymska gemma z podobizną cesarza Gordiana III jest najcenniejszym eksponatem muzeum w Międzyrzeczu. Odnaleziono ją w 1954 r. w ruinach zamku.

Gemma przedstawia popiersie cesarza Gordiana. Wyryto je w owalnym kawałku karneolu. To półprzeźroczysty kamień, który ze względu na charakterystyczną czerwoną barwę nazywany jest potocznie krwawnikiem. Kamień nie jest wprawdzie szczególnie cenny, ale wykonana z niego ozdoba to prawdziwy skarb. Pochodzi z czasów panowania cesarza Gordiana III, który żył w latach 225-244 naszej ery. Znane są tylko dwie gemmy z tego okresu. Jedna znajduje się w British Museum w Londynie, druga natomiast w Międzyrzeczu. - Odnaleziono ją w 1954 roku podczas badań archeologicznych na zamku - mówi Agnieszka Indycka, archeolog z muzeum.
Ozdoba jest tak cenna, że w muzeum eksponowana jest jej kopia. Oryginał przechowywany jest w sejfie. Środki ostrożności są uzasadnione. W latach 90. minionego skusiła włamywaczy, którzy splądrowali placówkę i skradli gemmę. Na szczęście miejscowej policji udało się zatrzymać rabusiów i odzyskać bezcenny eksponat.

Jak gemma dotarła do miasta nad Obrą i Paklicą? Historycy mają kilka hipotez. Według pierwszej, przywieźli ją rzymscy kupcy w III w naszej ery i później dostała się w ręce lokalnego władcy. Inna wersja głosi, że zgubił ją któryś z rycerzy węgierskiego króla Macieja Korwina, którzy w 1474 r. zdobyli zamek. A. Indycka zwraca uwagę na fakt, że odnaleziono ją w warstwie datowanej na XIV w. Przekonuje, że zagubienie ozdoby ma prawdopodobnie związek z wojną domową, którą prowadziły w tym czasie rody Nałęczów i Grzymalitów. Międzyrzecki zamek obsadziła wtedy załoga starosty generalnego Wielkopolski Domarata Grzymality. Z kronik Jana Długosza wiemy, że zwaśnione strony walczyły o fortecę. - Jedno jest pewne. To bezcenny eksponat - zaznacza A. Indycka.

TRZCIEL - Depozyt czeka(ł) w lesie?

Sigrid Vowinkiel liczyła, że uda się odnaleźć cenne wyroby z kości słoniowej. Chciała je przekazać do muzeum w Międzyrzeczu. Prawdopodobnie kolekcję jej dziadka zrabowali poszukiwacze skarbów.
(fot. Dariusz Brożek)

Wiosną 70-letnia Sigrid Vowinkiel z Niemiec szukała skarbu schowanego przez ojca w lesie koło Trzciela. Jesienią leśnicy odnaleźli tam potłuczone słoiki. Być może po bezcennej kolekcji wyrobów z kości słoniowej, ukrytej latem 1944 r. przez Hansa Fussa.

Hans Fuss miał dwie wielkie miłości. Pierwsza to żona Henriette, w której ponoć zakochał się od pierwszego spojrzenia. Drugą zaś były wyroby z kości słoniowej z południowo-wschodniej Azji. Zbierał je latami. Figurki bóstw i przynoszące szczęście słonie zdobiły jego dworek w Altenhof. Czyli w obecnej wsi Stary Dwór koło Trzciela. Latem 1944 r. postanowił uratować i rodzinę i kolekcję przed zbliżającą się ze wschodu wojenną zawieruchą. Żonę, dwoje młodszych dzieci oraz synową z wnuczką wysłał w głąb Niemiec, po czym razem ze starszym synem Siegfriedem zakopał kolekcję w lesie. Wiosną jego córka Sigrid Vowinkiel wróciła po rodzinny skarb. Wpierw jednak skontaktowała się z dyrektorem muzeum w Międzyrzeczu Andrzejem Kirmielem. Poinformowała go o depozycie i poprosiła o pomoc przy poszukiwaniach. Obiecała, że po ewentualnym odkryciu kosztowności trafią do muzeum.

Poszukiwania ruszyły pod koniec maja. Muzealnikom i S. Vowinkiel pomagali eksploratorzy ze stowarzyszenia Perkun z Lubonia pod Poznaniem. Centymetr po centymetrze, metr po metrze i ar po arze sprawdzali las we wskazanym przez Niemkę miejscu. Na próżno. Nie natrafili na cenną kolekcję.
W listopadzie leśnicy poinformowali muzealników o odnalezieniu w tych okolicach resztek potłuczonych słoików. Miały pojemność nieco ponad dwóch litrów. W takich samych ojciec pani Sigrid ukrył wyroby z kości słoniowej. Nie można wykluczyć, że ktoś natrafił na rodzinny depozyt. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, wcześniej widziano w tych okolicach samochody z rejestracjami z Wrocławia. Dyrektor muzeum twierdzi jednak, że sprawa nie jest jednak przesądzona. Potłuczone słoiki wcale nie muszą świadczyć o tym, że ktoś odkrył depozyt rodziny Fuss. - Jeśli uda się nam zdobyć pieniądze, wznowimy poszukiwania - mówi.

ŁAGÓW - Skarb trafił pod strzechy

Wiosną 1999 r. koło Łagowa natrafiono na kilkaset srebrnych i prawdopodobnie także złotych monet. Większość rozpłynęła się jak przysłowiowa kamfora. Cześć uratował jednak dyrektor świebodzińskiego muzeum.

Skarb odnaleziono w niewielkiej dolinie między Sieniawą i Łagowem. Jeden z leśników opowiadał nam, że monety mieniły się srebrno-złotą wstęgą na odcinku kilku metrów. Rozszabrowali je robotnicy zatrudnieni przy zalesianiu pokopalnianych wyrobisk. Wiosną 1999 r. pisaliśmy o tym kilka razy w "Gazecie Lubuskiej". Dzięki naszym publikacjom udało się uratować kilkadziesiąt numizmatów. Jak? Kilku robotników pojechało z nimi do świebodzińskiego muzeum. Niektórzy chcieli je sprzedać, inni tylko wycenić. Dyrektor placówki Marek Nowacki skojarzył artykuły w "GL" z numizmatami oferowanymi przez mieszkańców Sieniawy. Przekonał ich, żeby przekazali je na rzecz muzeum. Razem z pracownikami przeszukał też miejsce, gdzie zostały odnalezione. Łącznie muzealnicy zabezpieczyli i uratowali dla potomnych 80 monet.
Do muzeum trafiły wyłącznie monety srebrne. Tymczasem mieszkańcy Sieniawy opowiadali nam o złotych talarach i dukatach, które razem ze srebrną drobnicą zostały wyorane w trakcie rekultywacji wyrobisk. I potem rozpłynęły się jak przysłowiowa kamfora.

Co wiemy o skarbie? Najstarsze monety zabezpieczone przez świebodzińskich muzealników pochodzą z XVI w., najmłodsze zaś z połowy XVII w. Większość wybita została w brandenburskich i dolnośląskich mennicach. Znalazcy byli przekonani, że mają ogromną wartość. Niektórzy przeliczali je na nowe samochody, domy i rezydencje w ciepłych krajach. Nic z tego. Na aukcjach ceny takich monet oscylują od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych. W dodatku srebrne denary, orty i szóstaki znajdowały się w fatalnym stanie, co znacznie obniża ich wartość numizmatyczną. Historycy zaznaczają jednak, że znalezisko mogło być prawdziwym skarbem dla naukowców zajmujących się dziejami gospodarki i przepływem pieniądza. Zwłaszcza, że Sieniawa i Łagów leżały wówczas na pograniczu Śląska, Wielkopolski i Brandenburgii.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska