Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tutaj chronili się przestępcy przed wymiarem sprawiedliwości

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Bubbels/ sxc.hu
Żółty azyl funkcjonował w szpitalu psychiatrycznym w Ciborzu. Przestępcy traktowali szpitalne sale jak hotelowy pokój. A nawet romansowali z pielęgniarkami.

Co łączyło znanego gangstera Ł., zielonogórskiego dilera narkotyków Z., znanego kombinatora J., czy klasycznego bandziora S. lub naciągacza J. z jednym z najbardziej znanych polskich psychiatrów? Nie, nie studiowanie ludzkiej psychiki, ale pociąg do łatwego grosza. Wszyscy ci panowie - z wyjątkiem oczywiście medyka - legitymowali się żółtymi papierami wystawionymi przez doktora K. z Ciborza uchodzącego wówczas, na przełomie minionego i obecnego wieku, za tuza polskiej psychiatrii.

Fakt, że trzeba nie mieć wszystkich klepek po kolei, aby postępować jak Ł., czy choćby Zbigniew S. O tym pierwszym już "pitawalowaliśmy" skupmy się zatem na drugim. Ten trzydziestopięciolatek z Zielonej Góry oskarżony był o zabójstwo, napady z bronią, kradzieże, współżycie seksualne z 14 - latką i wreszcie o to, że w Lubsku uczestniczył w starciu polskich bandytów z mafią ormiańską. W użyciu była broń maszynowa. Aha, jeszcze "po drodze", we Francji, zatłukł kijem bejsbolowym mężczyznę, kradnąc mu 12 tys. marek. I zapewne, gdy wpadł w ręce policjantów na długie lata trafiłby za kratki, gdyby nie...

Pan psychiatra, który stwierdził, że cierpiącemu na schizofrenię przestępcy niezbędne jest leczenie.
Delikwent nie przeszedł jednak żadnej drastycznej kuracji, ale za to wciąż dostawał od lekarza przepustki i jeździł na długie urlopy dla podreperowania nadszarpniętego ciężką pracą przestępczą zdrowia. Nawiasem mówiąc do Francji wybrał się nawet w towarzystwie jednej z pielęgniarek z Ciborza. Cóż, widocznie potrzebna była mu stała i silnie wykwalifikowana opieka...

Zapewne te uzdrawiające zabiegi trwałyby długo, gdyby nie koledzy po fachu lekarza, biegli sądowi ze Szczecina, którzy ponownie zbadali delikwenta. Według ich opinii opryszek był w doskonałej formie fizycznej i psychicznej. I sprawa się... rypła. Przy okazji wyszło na jaw, że przez całe lata siódmy oddział szpitala w Ciborzu nazywany był "żółtym azylem".

Tutaj szemrani pacjenci mogli schronić się przed wymiarem sprawiedliwości. Za kadencji doktora K. było ich co najmniej dziewięciu m.in. słynny "Łapa". Przestępcy korzystali ze specjalnych względów. W szpitalu pojawiali się zazwyczaj wieczorem i to na krótko, gdyż już rankiem dostawali przepustkę. W szpitalnej sali bawili tylko nocą, jak w hotelowym pokoju.

Nie brali udziału w badaniach, terapiach grupowych, a nawet nie przyjmowali leków. Ich kolorowe pigułki znajdowano w doniczkach z kwiatami, w koszach na śmieci, skrzynkach na hydranty i w innych kątach lecznicy.

Przyciśnięty do muru przez prokuratorów i dziennikarzy lekarz oczywiście zdecydowanie zaprzeczał psychiatrycznym wypasom dla kryminalistów i twierdził, że przestępcy to też ludzie, mają prawo cierpieć na zaburzenia psychiczne. Jego opinie były uczciwe, a ci pacjenci cierpieli z reguły na depresję. Depresję gangstera?

Skąd zatem sensacyjna historia funkcjonowania "żółtego azylu"? Oto lekarz miał poinformować przełożonych o działalności oddziałowego, który kraść miał pieniądze pacjentom. Złodziej został wyrzucony z pracy, a niecne pomówienia miały być klasyczną zemstą...

Jednak ta historia nie jest niczym wyjątkowym. Na przykład opowieść z połowy lat 90. minionego wieku. W jednym z zielonogórskich mieszkań znaleziono zwłoki kobiety, której zabójca zadał około piętnastu ran kłutych, z których kilka było śmiertelnych. Sprawcę ustalono szybko: podejrzanym okazał się 35-letni Czesław I., przyrodni brat konkubenta ofiary.

Rychło okazało się, że nie jest to pierwsze zabójstwo na koncie Czesława I. W maju 1991 r. pobił swojego znajomego tak dotkliwie, że ten zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Wówczas zabójca został tymczasowo aresztowany, lecz okazało się, że jego dziwny życiorys oraz wcześniejsze leczenie psychiatryczne wymagają dodatkowych badań.

Po ich przeprowadzeniu specjalista orzekł, że w chwili popełnienia czynu Czesław I. miał zniesioną poczytalność i nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Jednocześnie jednak stwierdzono, że może stwarzać niebezpieczeństwo dla porządku prawnego. Jak to zazwyczaj bywa, prokurator umorzył postępowanie występując do sądu z wnioskiem o internację, czyli umieszczenie Czesława I. w szpitalu psychiatrycznym.

Decyzja o internacji nigdy nie określa jej długości, a wszystko pozostaje w rękach psychiatrów, którzy decydują o postępach w stanie zdrowia chorego. Zdarza się, że osoby uznane za niebezpieczne dla porządku prawnego przebywają za murami szpitala do końca życia. Jednak w przypadku Czesława I. było inaczej. Został on uznany za chorego, lecz nie zagrażającego otoczeniu, i zwolniony w marcu 1994 r. Wszystko było w porządku aż do tragicznego wieczora.

Policjanci i prokuratorzy darli włosy z głów. Uganiali się za przestępcami, nadstawiali karku by dowiedzieć się, że ci legitymują się żółtymi glejtami. Można zwariować.

Baza firm z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska