Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niemiecki sąd zakazał im mówić po polsku!

Grażyna Zwolińska 609 111 662 [email protected]
Dziś Justyna i Iwonka, córki Wojciecha Pomorskiego, mówią już tylko po niemiecku. Coraz mniejsza jest też ich więź ze swoim polskim ojcem.
Dziś Justyna i Iwonka, córki Wojciecha Pomorskiego, mówią już tylko po niemiecku. Coraz mniejsza jest też ich więź ze swoim polskim ojcem. Archiwum Wojciecha Pomorskiego
W piątek, w pierwszym w powojennej historii Polski i Niemiec procesie o zakaz używania języka polskiego w kontaktach z własnymi dziećmi, ogłoszono wyrok niekorzystny dla skarżącego się polskiego ojca, Wojciecha Pomorskiego.

Wyższy Sąd Krajowy w Hamburgu podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji. Sędzia uznał, że oskarżanie niemieckich urzędników o dyskryminację jest nieuzasadnione, bo działali dla dobra dzieci.

Przypomnijmy, że proces wytoczył Polak, który od ośmiu lat ma utrudniony kontakt z córkami, a praktycznie wcale go nie ma. Zaczęło się od tego, że nie zgodził się na rozmowy z dziewczynkami po niemiecku. Sprawa cieszy się dużym zainteresowaniem mediów za Odrą. W Polsce jest znacznie mniej nagłośniona.

Polski nie jest w interesie dzieci

Mieszkający od 22 lat w Niemczech Wojciech Pomorski już osiem lat walczy o swoje córeczki. Gdy w 2003 r. opuściła go żona, Niemka, mógł spotkać się z nimi tylko cztery razy, ostatnio w lutym 2010. W ciągu tych lat widział się z nimi w sumie 16 godzin. Każde spotkanie było nadzorowane i odbywało się w urzędowym miejscu.

- Zgodziłem się osiem lat temu na taką formę, bo bardzo chciałem zobaczyć córeczki - powiedział mi W. Pomorski. - Niestety, szybko okazało się, że podczas spotkań nie będzie mi wolno porozumiewać się z nimi po polsku, a jedynie po niemiecku. Nie zgodzono się też na używanie obu języków. W sprawę zaangażował się Jugendamt, czyli niemiecki urząd ds. spraw dzieci i młodzieży. Postawiono mi ultimatum: albo rozmowa po niemiecku, albo odwołanie spotkania z córkami.

Pomorski zaprotestował. Spotkanie się nie odbyło, następne też. Zażądał uzasadnienia na piśmie przyczyn kolejnych odmów. Dopiero w 2004 r. dostał dokument, w którym napisano, że: "nie leży w interesie dzieci, aby podczas nadzorowanych spotkań posługiwały się językiem polskim. Promowanie języka niemieckiego może być dla dzieci jedynie korzystne, ponieważ wzrastają w tym kraju, tu chodzą i tu będą chodzić do szkół".

Takich spraw jest wiele

- To germanizacja - mówi Pomorski. - Podobnych sytuacji jest w Niemczech mnóstwo. Dotyczą dzieci z mieszanych narodowościowo małżeństw, nie tylko tych, gdzie mąż czy żona są Polakami.
Założył Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, które pomaga osobom, znajdującym się w podobnej sytuacji.

Są w nim też Grecy, Francuzi, Amerykanie, Rosjanie, Uzbecy, Tunezyjczycy, ale i Niemcy, chcący zaprotestować przeciwko wszechwładzy Jugendamtów. Sprawa Pomorskiego trafiła do Parlamentu Europejskiego.

W czasie posiedzenia Komisji Petycji Polak doczekał się przeprosin z ust przedstawicielki rządu niemieckiego. Niczego to jednak w jego sytuacji nie zmieniło. Trzysta innych osób, które złożyły podobne petycje, nie doczekało się nawet tego.

Jaka to dyskryminacja?

W 2005 r. Pomorski wytoczył miastu Hamburg proces o dyskryminację. Oskarżył urzędników Jugendamtu o łamanie prawa poprzez utrudnianie mu kontaktu z dziećmi w języku polskim. Dziewczynki mają podwójne obywatelstwo. Ojciec domaga się przeprosin na piśmie i 15 tys. euro symbolicznego odszkodowania.

Dopiero w styczniu 2010 r. ogłoszony został wyrok sądu I instancji. Niekorzystny dla Pomorskiego, bo akceptujący zakaz języka polskiego w kontaktach z własnymi dziećmi. 27 maja br. na rozprawie w sądzie II instancji sędzia we wstępnym uzasadnieniu ponownie zapewnił, że oskarżanie niemieckich urzędników o dyskryminację jest nieuzasadnione, bo działali dla dobra dzieci.

Wystąpienie na rozprawie adwokata Pomorskiego i jego samego spowodowało jednak przełożenie ogłoszenie wyroku. Adwokat podkreślał, że postępowanie Jugendamtu było złamaniem polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, który gwarantuje m.in. swobodne posługiwanie się językiem ojczystym w życiu prywatnym i publicznym oraz pogwałceniem niemieckiej konstytucji.

Już nie mówią po polsku

Od rozstania z żoną w 2003 r., Pomorski spotkał się po raz pierwszy z córkami dopiero po prawie dwóch latach. Nadzorująca Niemka zeznała potem, że "pożegnali się tak, jak to robią dzieci, które kochają swego ojca".

- Niestety, córeczki już prawie nie mówiły po polsku. W pamięci zostały im pojedyncze słowa. Dotarło do mnie, że zabrano im polską tożsamość - komentuje ojciec. Rok później W. Pomorskiemu udało się wywalczyć kolejne spotkanie z dziećmi. Potem były prawie cztery lata przerwy. Dziewczynki z matką wyjechały do Austrii. Listy wracały. Polak rozpoczął tym razem walkę o dzieci w sądach austriackich oraz z austriackim Jugendamtem.

Kiedy w 2010 r. doszło w Austrii do kolejnego spotkania z córkami, do ojca dotarło, że emocjonalna więź dziewczynek z nim już prawie nie istnieje. - Uniemożliwianie mi przez tyle lat normalnych kontaktów z córkami przez organizację Jugendamt, posiadającą status urzędu w Niemczech i w Austrii, doprowadziło do całkowitego zgermanizowania moich córeczek, obywatelek przecież nie tylko Niemiec, ale i Polski, oraz do zaniku więzi ze mną i całą polską częścią ich rodziny - podkreśla Pomorski.

Nie widzą we mnie wroga

Stowarzyszenie Pomorskiego ciągle otrzymuje sygnały od rodziców, których pozbawiono kontaktów z dziećmi. W tle zawsze jest Jugendamt. W ub. sobotę w Hamburgu odbyła się kilkutysięczna, trwająca pięć godzin demonstracja pod hasłem "Obojgu rodzicom należą się prawa do dzieci" . Jej współorganizatorem był Wojciech Pomorski.

- Cieszę się, że normalni, rozsądni Niemcy nie widzą we mnie wroga. Mówią, że zachowaliby się tak samo, gdyby w innym kraju zabroniono im rozmawiać z własnymi dziećmi po niemiecku - zaznacza W. Pomorski. - Ja też nie czuję nienawiści do Niemców, choć może po swoich doświadczeniach miałbym do tego prawo. Protestuję tylko przeciwko działaniom urzędników.

Ruszyłaby lawina wniosków

- To skandal, że ani Jugendamt, ani miasto Hamburg nie poniosą żadnych konsekwencji za germanizację moich córek. Pozostaje więc dalej zielone światło dla takich dyskryminacyjnych praktyk - powiedział mi w piątek po ogłoszeniu wyroku W. Pomorski.

- Inna sprawa, że nie spodziewałem się korzystnego dla siebie rozstrzygnięcia. Przecież gdyby przyznano mi rację, powstałby precedens i ruszyłaby lawina podobnych wniosków od innych osób pokrzywdzonych przez niemieckie i austriackie jugendamty.

Polak zamierza odwołać się do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe. Potem pozostanie mu już tylko Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Pomorski złożył też niedawno do Trybunału Konstytucyjnego w Strasburgu skargę na Republikę Austrii. Twierdzi, że przez wiele lat sąd austriacki łamał jego prawa rodzicielskie. Uniemożliwiając mu kontakty z córkami, godził się na ich germanizację.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska