Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubuski kurator oddawał szpik w Australii

Tatiana Mikułko 95 722 57 72 [email protected]
Sale są jednoosobowe, z łazienką, telewizorem, internetem, lodówką, fotelem do masażu
Sale są jednoosobowe, z łazienką, telewizorem, internetem, lodówką, fotelem do masażu Archiwum Romana Sondeja
Roman Sondej, lubuski kurator oświaty, w niedzielę wrócił z Australii. Nie zwiedzał, nie podziwiał przyrody. Oddawał szpik siostrze chorej na białaczkę. - Dla mnie to było oczywiste. Mogłem pomóc, więc to zrobiłem - mówi.

Z kuratorem spotykam się we wtorek, 1 marca. Ma za sobą 28-godzinny lot, 10-godzinną różnicę czasu i - co najważniejsze - pięciogodzinny zabieg pobierania szpiku, który odbył się zaledwie 11 dni temu. Ale po tym ani śladu.
- Czuję się dobrze. Nic mnie nie boli. Na przedramieniu nie mam nawet siniaków, jakie pojawiają się zwykle po pobraniu krwi - wylicza. Psychicznie też nie jest najgorzej, choć - dla mężczyzny, który u stomatologa nie da się dotknąć bez znieczulenia i boi się igieł oraz kłucia - zostanie dawcą było niemałym wyzwaniem.

Taki jest standard

Przykra wiadomość nadeszła z Australii po wakacjach. - Zadzwoniła siostra. Powiedziała, że jest po badaniach i ma białaczkę. Na szczęście, choroba została wykryta w bardzo wczesnym stadium. Siostra nigdy nie chorowała, była w świetnej kondycji, prowadziła aktywny tryb życia. Od pewnego czasu czuła się zmęczona. To ją zaniepokoiło - opowiada Sondej.
Leczenie miało wyglądać tak: najpierw chemia, potem przeszczep szpiku. W listopadzie do Australii poleciała najmłodsza z trojga rodzeństwa. Przez półtora miesiąca wspierała, czuwała, podtrzymywała na duchu, po prostu była. W tym samym czasie trwały poszukiwania odpowiedniego dawcy. W banku światowym znaleziono trzech kandydatów. Jednocześnie testom poddano rodzeństwo chorej, bo to właśnie w gronie najbliższych najłatwiej znaleźć idealnego genetycznego bliźniaka. - Młodsza siostra została wykluczona. Ja osiągnąłem bardzo wysoką zgodność: w 12-stopniowej skali miałem 12 punktów - wspomina kurator.

Szpital w Sydney był w kontakcie z wrocławskim centrum badań szpiku. To tu odbyły się wstępne konsultacje, natomiast samo pobranie krwi - w stacji pogotowia przy szpitalu wojewódzkim w Gorzowie. Krew została wysłana do Wrocławia i stamtąd nadeszły dobre informacje, że brat może być dawcą szpiku dla siostry. Była połowa grudnia, w domu Sondejów od razu rozpoczęły się przygotowania do podróży do Australii.

Dla osoby, która służbę zdrowia zna tylko od strony polskich realiów, szpital w Sydney okazał się dużym zaskoczeniem. - Różnice widać już na samym wejściu. Główne korytarze wyłożone są wykładziną dywanową. Nie czuć nieprzyjemnego zapachu środków dezynfekujących. Niektórzy pacjenci z kroplówką zasuwają w koszuli nocnej i na boso. Po korytarzach jak taksówki jeżdżą meleksy. Wożą ciężko chorych, starszych. Sale są jednoosobowe, z łazienką, telewizorem, internetem, lodówką, fotelem do masażu. Na ścianach można wieszać swoje obrazki. Taki jest standard. W Polsce chorzy na białaczkę muszą leżeć w izolatce. Tam z wizytą może przyjść każdy. Trzeba być tylko zdrowym i mieć umyte ręce. Przed wejściem na oddział jest umywalka. Sala chorego składa się z dwóch boksów. W pierwszym znów myje się ręce, dezynfekuje, ubiera foliowy fartuch, ponownie dezynfekuje się ręce i można wejść dalej - opisuje Sondej.

Prawie bez bólu

Przygotowania do pobrania szpiku rozpoczęły się od badania krwi, które miało zweryfikować wcześniejsze wyniki. Potem wywiad lekarski. I tydzień spokoju wykorzystany na wspólny pobyt w górach. - Siostra była po pierwszej chemii i czuła się na tyle dobrze, że mogliśmy razem wyjechać. Potem druga chemia. Ja w tym czasie przejąłem jej obowiązki domowe. Woziłem siostrzeńca na zajęcia pozaszkolne. W realiach Sydney dojazd w jedną stronę zajmował godzinę - opowiada kurator.
Gdy wyniki badań się potwierdziły, trzeba było wybrać metodę pobrania szpiku. - Lekarz przedstawił dwie propozycje. Tradycyjną, w której komórki macierzyste pobiera się z kości miednicy. I nowszą, w której wydziela się je z krwi. Moje wyobrażenie o pobraniu szpiku było wcześniej takie, że to boli. Gdy poczytałem broszury i relacje dawców, wybrałem tę drugą metodę. Przedstawiono ją jako mniej dolegliwą, mimo że medycyna nie zna skutków ubocznych, jakie może powodować. Zanim doszło do przeszczepu, musiałem przejść szybki kurs robienia sobie zastrzyków. Do domu dostałem pakiet, a w nim strzykawki z lekiem, pojemnik do utylizacji, środki do dezynfekcji i instrukcję, by trzymać wszystko w lodówce. Z zaciśniętymi zębami kłułem się w brzuch przez cztery dni co 12 godzin, by zmusić organizm do zwiększonej produkcji komórek macierzystych - mówi Sondej.

Do szpitala trafił ponownie na oddział jednodniowego pobytu. W zwykłym ubraniu, w skórzanych sandałach. Procedura pobrania szpiku rozpoczęła się o 8.00. Najpierw założenie na rękę obrączki z danymi (jak u niemowlaków), wywiad, badanie ciśnienia, pobranie krwi, przygotowanie do założenia wenflonu, rozgrzanie żył.
- Robi się to tak, że specjalne rękawy z jakimś zbożem w środku wkłada się do mikrofalówki i podgrzewa. Potem założono mi to na ręce - od ramienia do nadgarstka - na tak długo, aż naczynia krwionośne się rozszerzą. W końcu trafiłem do sali z urządzeniem, które wyglądało jak pompa z wirówką. Podłączono mnie do niej dwoma wężykami. Z prawej ręki pobierano krew, maszyna oddzielała komórki pierwotne do jednego woreczka, osocze do drugiego, a do mojego organizmu przez lewą rękę wracała moja krew wzbogacona o sole mineralne. Wszystko trwało pięć godzin, jedyną dolegliwością był ból w łokciach, bo cały czas musiałem mieć wyprostowane ręce. W tym czasie oglądałem telewizję, dostałem do wyboru pakiet filmów na dvd, mogłem pić i jeść, więc skorzystałem z małej kawy. Co pół godziny mierzono mi też ciśnienie... na nodze - wspomina kurator.

Ból? Strach? - Bałem się do momentu wkłucia, potem już nie. Bólu nie było prawie wcale. Po wszystkim mogłem odpocząć w fotelu z masażem, zjeść posiłek regeneracyjny, czekoladę, napić się soku. Gdybym miał pobranie szpiku do czegoś porównać, to sam ból do wkłucia podczas pobierania krwi, a urządzenie do tego, jakim posługują się przy dializach - przyznaje Sondej.

Czeka na dobre wieści

Jego siostra dostała szpik nazajutrz. U niej cała procedura trwała 40 minut. W tym czasie towarzyszyły jej dwie koleżanki. - Siostra czuje się dobrze. Jest na etapie walki o utrzymanie przeszczepu. Wciąż leży w szpitalu - tłumaczy kurator. Zapytany, czy to, co przeżyli, zbliżyło ich do siebie, odpowiada, że tak, choć zawsze byli ze sobą zżyci. - Siostra jest ode mnie dwa lata młodsza. Gdy w wieku sześciu lat poszedłem do szkoły, ona tak bardzo chciała być ze mną, że siedziała w klasie jako czteroletni wolny słuchacz. Do komunii świętej też przystąpiła dwa lata wcześniej, ale katechizm znała lepiej ode mnie - wspomina z uśmiechem.
I dodaje, że oddanie szpiku było dla niego sprawą oczywistą. - Nie czuję się bohaterem. Po prostu ktoś bardzo mi bliski zachorował, a ja akurat mogłem pomóc. To była moja pierwsza wyprawa do Australii. Zawsze marzyłem, że jako geograf wynajmę z siostrą auto, będziemy zwiedzali środek kontynentu. Niestety, choroba pokrzyżowała nasze plany. Ale udało mi się zobaczyć Sydney, okolicę i... koncert Stinga. Do Poznania nie mogłem pojechać, nadrobiłem to w Sydney - mówi kurator. I dodaje, że teraz cała rodzina czeka na dobre wieści z Australii. Na to, że szpik, który brat oddał siostrze, zacznie pracować.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska