Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robili kokosy na kolumbijskiej kokainie

Redakcja
fot. sxc.hu
Dwudziestokilkuletnia zielonogórzanka popełniła samobójstwo po zatrzymaniu przez kolumbijską policję, inny kurier powiesił się w niemieckim areszcie. Kolejny zmarł po tym, jak woreczek z kokainą pękł w jego żołądku...

Rok 2003, zielonogórski sąd... Obok siebie, na ławie oskarżonych zasiedli "Beret" (pseudonimy zmienione), 35-letni technik weterynarii, oskarżony o szefowanie grupie przestępczej, posiadanie broni palnej i zrobienie "bum" samochodu wspólnika; "Górka"- 26-latek po maturze, mający za sobą występy w realityshow "Gladiatorzy", który sprzedał kilka kilogramów prochów, i Monika F. 30-letnia sulechowianka, która w torbach podróżnych i podeszwach butów przywiozła z Kolumbii do Polski kilkanaście kilogramów kokainy.

Wiedział jak

Pięć lat wcześniej policyjni specjaliści od ścigania handlarzy narkotyków zwrócili uwagę na nagłe wzbogacenie oferty na lokalnym rynku. Miękkie, twarde, z Ameryki Południowej i Azji... Bardzo szybko okazało się, że w odpowiedzi na popyt zaczęło działać kilka firm, które szybko zaczęły do siebie strzelać i to nie z argumentów, pojawili się płatni zabójcy, spece od materiałów wybuchowych. Tej niezdrowej - dosłownie i w przenośni - konkurencji kres położyło spotkanie narkotykowej arystokracji w kwietniu 1998 roku w Drzonkowie, gdzie dokonano ponownego podziału rynku między grupy z Wrocławia, Legnicy i Zielonej Góry. Bosowie dorobili się fortun i zaczęli trząść półświatkiem miasta, a zarobione na narkotykach pieniądze lokowali w nieruchomości. Słowem mieliśmy takie małe Chicago, ale bez prohibicji.

Jednak pytanie na to skąd u nas biorą się prochy ciągle pozostawało bez odpowiedzi. Bo i know-how było z importu. Oto w 1997 roku pojawił się tajemniczy 40-latek, prawdopodobnie mieszkaniec Dolnego Śląska. Ustalenie jego tożsamości było, delikatnie mówiąc, skomplikowane, gdyż posługiwał się kilkudziesięcioma dowodami osobistymi na rozmaite nazwiska. Tenże pan odszukał trzech Lubuszan, którzy nieco siedzieli w dilerce i postanowił wprowadzić ich w wielki świat.

Wakacje pod palmami

Wielki świat w tym przypadku oznaczał kolumbijską kokainę. Dostęp do tego "towaru" stanowił wcześniej. Amfę mógł załatwić każdy głupi, ale kokę... Najpierw zaczęto rekrutować kurierów. Nie było nawet trudno. W Ameryce Południowej kupowali narkotyki po 3 tys. dolarów za kilogram, w Polsce w cenach hurtowych narkotyk był już dziesięciokrotnie więcej wart. Na rynku była to fortuna. Kurierzy zarabiali sporo, lecz równie wiele ryzykowali. Dwudziestokilkuletnia zielonogórzanka popełniła samobójstwo po zatrzymaniu przez kolumbijską policję, inny kurier powiesił się w niemieckim areszcie. Kolejny zmarł po tym, jak woreczek z kokainą pękł w jego żołądku. Kilkoro kurierów przeszło przez piekło kolumbijskiego więzienia. Narkotyki przewozili w żołądkach, lub specjalnie przygotowanych podeszwach butów. Tak robiła znana nam już Monika. A ile jest w stanie pomieścić żołądek? Zazwyczaj 50 - 55 woreczków wypełnionych kokainą, w sumie do 765 gramów narkotyku. Jednak bywali zawodowcy, którzy przewozili i dwukrotnie więcej. Mogą to także być dziesięciogramowe kapsuły. Pewien Gwinejczyk miał ich... 140. A po czym najłatwiej było poznać kuriera? Gdzieś w bagażu mieli ukryty środek... przeczyszczający. Aby odzyskać towar.

Biuro podróży

Jak wyglądał taki biznes? Trochę jak biuro podróży. Oto do młodych, najczęściej bezrobotnych ludzi, zgłaszał się ktoś dobrze wyglądający, słowem bywalec. Proponował wakacje w Ameryce Południowej. Wiecie Karaiby, plaża, palmy... W zamian chętni musieli tylko przewieźć małą paczkę. Sposoby były rozmaite - w bagażu, puszce kawy, ciuchach, czy żołądku... Jako dodatek często był fałszywy paszport. Na jednym wypadzie można było zarobić od 3 do 5 tys. dolarów.

Biuro podróży zresztą pobyt dobrze organizowało. Na polskich kurierów czekali przedstawiciele gangu. Przekazywali im narkotyki już odpowiednio zapakowane, w zależności od scenariusza przemytu. A pomysły były rozmaite. Na przykład oryginalnie zakorkowane butelki z winem (najpierw strzykawką przez korek wypompowywano z nich wino, a wpuszczano rozpuszczoną kokainę). Mogła to być także puszka kawy, a nawet orzech kokosowy. Najczęściej kurierzy nie przewozili narkotyków bezpośrednio do Polski, ale do Hiszpanii lub Portugalii. Tam przesyłki były przepakowywane, a nowi kurierzy, już bez karaibskiej opalenizny i stempli w paszporcie wieźli przesyłki do Niemiec, Holandii lub Polski.

A temu damy cukierka

Ta sprawa zaowocowała także dyskusją o... cukierkach. Czyli o tym co zrobić, aby wspólnik sypał wspólnika.

- Przesłuchanie to walka, my wchodzimy z podejrzanymi w rozmaite reakcje dla dobra śledztwa - tłumaczył nam przed laty jeden z prokuratorów. - Tutaj także zawiązuje się nić procesowego porozumienia z podejrzanym i na niej często budujemy sprawy.
Na starcie wielu spraw prokuratorzy nie mieli nic. Zatem znajdują podejrzanego, który dowiaduje się, że musi zacząć mówić. Jeśli tego nie zrobi, cukierek dostanie któryś z jego wspólników.

- Jeśli już ktoś ma dostać cukierka to lepiej jak będę to ja - miał stwierdzić jeden z podejrzanych. W tej sprawie miał to być właśnie "Górka". Ten od "Gladiatorów".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska