Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W kolejkach do lekarzy specjalistów czekają tylko uczciwi. Cwaniaki nie muszą

Katarzyna Borek 68 324 88 37 [email protected]
fot. archiwum
- Kto czeka w kolejkach do specjalistów? Tylko uczciwi. Ci sprytniejsi wcale, bo znają luki! Wiele razy w trybie awaryjnym musiałem ratować od... bólu gardła - mówi lekarz z wieloletnim stażem pracy w szpitalu i pogotowiu.

Co robi część osób w słusznym wieku, gdy chce wyjść do ludzi? Wierzący idą do kościoła, reszta - do lekarza. Ten dowcip nie śmieszy jednak tych, którzy naprawdę mają powody, by czekać przed drzwiami specjalistów, na pogotowiu czy szpitalnej izbie przyjęć. Wszyscy wiemy, jakie tam są kolejki i z czego wynikają.

Z pacjentów leczących się na zapas, słynnych limitów przyjęć ustalanych przez NFZ i takich wycen porad, że fachowcom bardziej opłaca się prowadzić prywatne gabinety. Dodatkowo w naszym województwie zaczyna dramatycznie brakować medyków, o czym pisaliśmy tydzień temu. Po tym artykule odezwał się do nas lekarz, który wiele lat przepracował w szpitalu i w pogotowiu. Prosi o anonimowość, bo ciągle jest w zawodzie. I widzi, że dostęp do specjalistów jest bardzo utrudniony - ale tylko dla uczciwych.

- Bo nasz system opieki zdrowotnej pełen jest anomalii - twierdzi fachowiec. - Działa jak selekcja naturalna. Przetrwają najbardziej cwani…
Czyli ci, którzy wyłapią luki. Dzięki nim całkowicie legalnie oraz za darmo można mieć usługi medyczne na takim poziomie, o jakim nawet w Ameryce nikomu się nie śniło!

Jak to możliwe? Załóżmy, że Kowalski zwichnął sobie nogę. Rano - czyli w godzinach dyżurowania lekarza rodzinnego. Musi mieć od niego skierowanie, by uzyskać pomoc w poradni ortopedycznej lub chirurgicznej. Gdy już wystoi ten papierek, pokuśtyka do poradni. A tam ogromne kolejki, by dostać się do specjalisty, który wystawi skierowanie na zdjęcie rentgenowskie nogi. Na RTG ogonki też długie jak wąż boa, ale jeśli Kowalski ma szczęście, jeszcze tego samego dnia ponownie dostaje się do specjalisty i uzyska fachową pomoc.

Tak postępują uczciwi. Całą sprawę można jednak załatwić inaczej. - Cwaniaki zamiast miotać się od gabinetu do gabinetu, leżą na kanapie w domu. Czekają aż minie 18.00 i przestaje przyjmować lekarz rodzinny. Po tej godzinie jadą na izbę przyjęć i tam na miejscu mają RTG i specjalistę. Praktycznie od ręki - opowiada lekarz.

Na sygnale do chrypki

Niektórzy przy okazji wizyty na izbie przyjęć robią sobie kompleksowy "przegląd techniczny". Bo personel boi się nagonki, oskarżeń o zaniedbania i by zabezpieczyć tyły, zleca
kolejne badania. - Wystarczy, że kobieta ze zwichniętą nogą mówi, że boli ją i brzuch, to dla spokoju wzywa się ginekologa - tłumaczy lekarz.
W Zielonej Górze takie przypadki są rzadkością. Ale już nie w lubuskich miastach, w których na miejscu jest szpital powiatowy, ale brakuje specjalistycznych poradni. Ale po co gdzieś jechać, skoro wystarczy zgłosić się na izbę przyjęć, by mieć dla siebie internistę, pediatrę, chirurga… Plus rentgen, USG a często i tomograf, na którego zrobienie normalnie czeka się miesiącami.

- Szpitalny oddział ratunkowy jest dla pacjentów bardzo wygodną metodą uzyskania szybkiej fachowej pomocy bez konieczności proszenia lekarzy rodzinnych o skierowania do specjalistów czy na badania - przyznaje lek. med. Marek Zaręba, zastępca dyrektora szpitala powiatowego w Sulęcinie.
Podobnie jest na pogotowiu.

- Wiele lat jeździłem w karetce. Nieraz szlag mnie trafiał, jak gnaliśmy o 4.00 nad ranem do kogoś, kogo bolało gardło. Od trzech dni. Pytałem, dlaczego nie poszedł do rodzinnego. A on na to, że był zajęty! - wspomina lekarz. Z kolei w ambulatoriach większość pacjentów przychodziła z pierdołami, blokując miejsce naprawdę gwałtownie cierpiącym. Częstotliwość wizyt szczególnie rosła po mszach. Ludzie wracają z kościoła i ot tak, wchodzą zmierzyć sobie ciśnienie. Bo za darmo przecież.

Te numery są dobrze znane funduszowi. Ale jednoczesne zgodne z prawem.
- Pacjenci muszą mieć jednak świadomość, że to nie jest dobry sposób leczenia - zastrzega Andrzej Troszyński z centrali NFZ w Warszawie. - Izby przyjęć zajmują się stanami nagłymi, wymagającymi pilnej pomocy. A pamiętajmy, że wielu pacjentów wymaga znacznie szerszych badań i długofalowego leczenia, które zapewni tylko specjalista.

To system jest chory

Fachowcy z medycznej branży mówią - wystarczy wprowadzić opłaty za wizytę. Choćby 2 zł lub 5. Kwota może być symboliczna, bo ma działać głównie na podświadomość. W sklepie też bierzemy towar rozważniej mając świadomość, że przy kasie nas podliczą. Inaczej sięgalibyśmy po wszystko - bo co leży, to się należy.

Opłaty za poradę medyczną musiałyby być obowiązkowe, ale lekarz każdorazowo zwalniałby z nich uzasadnione przypadki. Sposób jest prosty i był rozważany. Ale w naszym kraju nikt go nie wprowadzi w życie. Politycy wiedzą, że ludzie nie tylko chorują, ale i głosują, dlatego boją się zmieniać system, który ma fundować wszystkim, wszystko i bez żadnych ograniczeń.
A sami przecież czujemy, że wychodzi z tego niewiele, niewielu i na słabym poziomie.

- Specjalistom w gruncie rzeczy to pasuje, bo lepiej zająć się "pierdołą" na kasę chorych, a konkretny przypadek załatwić prywatnie - uważa lekarz pogotowia. Specjaliści odpowiadają, że to rodzinni podsyłają im błahe schorzenia, by mieć sprawę z głowy. Rodzinni kontrują: część pacjentów wymaga konsultacji, a część się jej po prostu domaga.

Dr Jacek Krajewski z Federacji Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia "Porozumienie Zielonogórskie", które skupia lekarzy rodzinnych wyjaśnia: - Nie ma konfliktu między nami a specjalistami. To wina systemu, który nie jest do końca wyregulowany, oszacowany. Jest w nim wiele takich "gorących kartofelków" przerzucanych z rąk do rąk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska