Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy w Nowej Soli działki po powodzi są skażone?

Filip Pobihuszka 68 387 52 87 [email protected]
By dostać się na działkę pana Zbigniewa trzeba założyć wodery. Udało mu się uratować swoje zwierzęta, jednak o plonach można zapomnieć.
By dostać się na działkę pana Zbigniewa trzeba założyć wodery. Udało mu się uratować swoje zwierzęta, jednak o plonach można zapomnieć. fot. Filip Pobihuszka
Działkowicze z ul. Wodnej nie mają lekkiego życia. Każda powódź pozbawia ich plonów i zmusza do dwuletniej rekultywacji. Dopiero badania pokażą, jak bardzo skażona jest gleba. A niektórzy przeżywają to już trzeci raz.

Woda na działkach po weekendzie znów była wyższa o 30 cm w stosunku to poziomu z poprzedniego tygodnia. Najgorsza sytuacja jest jak zwykle na ul. Wodnej, gdzie zalaniu uległy 1263 działki, o łącznej powierzchni 57 hektarów. I choć średni poziom wody dla tamtejszych ogródków wyniósł 1,4 m, to zdarzały się zalania w granicach 2m. Na domiar złego rzeka przyniosła wszystko to, co zdążyła wypłukać po drodze. Błoto i szlam to najmniejszy problem przy różnego rodzaju chemikaliach, smarach i innych substancjach sztucznego pochodzenia.

W trochę lepszej sytuacji są działkowicze z "Odry", "Szopena" i "Budowlanych" przy ul. Południowej. Tam podtopionych zostało ok. 200 działek, a woda sięga maksymalnie 20 cm i są to głownie wody podskórne. Mimo wszystko, wszyscy dotknięci działkowicze mogą pożegnać z tegorocznymi plonami. - Ten rok można uznać za stracony - mówi Małgorzata Szablowska, szefowa nowosolskiego sanepidu. - Woda wypłukała wszystko z mijanych wysypisk czy oczyszczalni. W tej chwili bez badań wiadomo, że nie ma w niej nic dobrego. Wręcz przeciwnie - stwierdza.

- Ponowne wykorzystanie ziemi możliwe będzie już w przyszłym roku, ale zalecałabym ostrożność - dodaje. M. Szablowska. Szefowa sanepidu podkreśla, że za rok, działkowicze po uprzednim wapnowaniu i poplonie będą mogli pokusić się o zbiory owoców z drzew i krzewów. Warzywa raczej nie wchodzą w grę. Całkowita rekultywacja powinna potrwać ok. dwóch lat.

- Moja działka bardzo ucierpiała, było ok. 1,60m - mówi pan Jan, któremu w dostaniu się na swój ogródek nie pomogły nawet kalosze. - Szkoda plonów, malin miałem dużo, truskawki kwitły, pomidory w szklarni... Altanę odnowiłem, rozbudowałem i co z tego? Jeszcze w tym roku robiłem prace wykończeniowe. I wszystko na marne - żali się pan Jan. - Działkę mam tu od 1973 roku, to już moja trzecia powódź - dodaje.

By dostać się na ogródek pana Zbigniewa, niezbędne są wodery. - Było gdzieś metr więcej niż jest teraz. O, potąd! - pokazuje na swój brzuch. - Króliki podniosłem na dwa metry to ocalały, teraz chodzę je dokarmiać. Ale sałata, pomidory... Najwięcej to kobiety ucierpiały, tyle kwiatów nasadziły, tak pięknie kwitły i co teraz? - bezradnie rozkłada ręce.

- Sytuacja staje się groźna, bo woda wciąż stoi, działki nie schną, wszystko zaczyna gnić - mówi Stanisław Trziszka-Ozgowicz, wiceprezes zarządu okręgowego Polskiego Związku Działkowców. - Nie wiadomo, co się tam znajduje, boję się o epidemię. To może być poważne zagrożenie dla miasta - mówi. Jak podkreśla S. Trziszka-Ozgowicz ogródki działkowe to zielone płuca miasta, które trzeba za wszelką cenę chronić.

- Skoro zostały założone na terenie zalewowym, to powinno się pomyśleć o ich ochronie. Działkowcy to też mieszkańcy miasta i nie uprawiają swoich ogródków za karę - mówi. - Zwróciliśmy się już do marszałka województwa o przyznanie 90 ton wapna do odkażania i badanie gleby - dodaje S. Trziszka-Ozgowicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska