Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W katastrofie prezydenckiego samolotu nikt nie miał szans na przeżycie

Tomasz Hucał 68 377 02 20 [email protected]
Michał Fiszer jest absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Doktoryzował się na Akademii Obrony Narodowej. Najpierw latał na szybowcach, a potem na samolotach myśliwskich. W sumie ponad tysiąc godzin. Jest zastępcą redaktora naczelnego "Lotnictwa”.
Michał Fiszer jest absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Doktoryzował się na Akademii Obrony Narodowej. Najpierw latał na szybowcach, a potem na samolotach myśliwskich. W sumie ponad tysiąc godzin. Jest zastępcą redaktora naczelnego "Lotnictwa”. fot. Archiwum rodzinne
W internecie pojawiają się filmy, które sugerują, że ktoś przeżył katastrofę pod Smoleńskiem, że na ziemi słychać było polskie głosy i strzały z broni. - To kompletna głupota - uważa pilot Michał Fiszer, doktor Akademii Obrony Narodowej.

KATASTROFY LOTNICZE

KATASTROFY LOTNICZE

* Do największej doszło 27 marca 1977 na Teneryfie. Zginęły 583 osoby, 61 udało się uratować. Dwa Boeingi 747 linii PanAm i KLM zderzyły się na pasie startowym. Jeden kołował, drugi rozpoczął start. Widoczność była bardzo słaba, utrudniała ją gęsta mgła. Na dodatek zepsuło się oświetlenie pasa, a na wieży kontrolnej pracowały tylko dwie osoby. Oba samoloty wylądowały w tym miejscu awaryjnie, po alarmie bombowym na lotnisku Gran Canaria.

* Do najtragiczniejszego zdarzenia w powietrzu doszło 12 sierpnia 1985. Boeing linii Japan Airlines odbywał lot na trasie Tokio - Osaka. Po awarii runął na górskie rejony środkowej części wyspy. Spośród 524 osób na pokładzie przeżyły tylko cztery - pasażerowie. Przyczyną katastrofy była wadliwa naprawa grodzi ciśnieniowej. Specjaliści użyli tylko jednego szeregu spoin, a potrzebne były dwa. Z każdym kolejnym lotem naprężenia rosły. Aż powstała wyrwa o powierzchni 2-3 mkw, co było powodem dekompresji kabiny.

* Największa katastrofa polskiego samolotu miała miejsce 9 maja 1987. Tego dnia Ił-62 Tadeusz Kościuszko, lecący z Warszawy do Nowego Jorku, rozbił się w Lesie Kabackim podczas awaryjnego podchodzenia do lądowania po awarii dwóch silników. Zginęły 183 osoby.

* W XXI w. doszło do jeszcze jednej katastrofy lotniczej, w której śmierć poniosła głowa państwa. 26 lutego 2004 w Bośni i Hercegowinie zginął Boris Trajkovski, prezydent Macedonii. Delegacja tego kraju leciała do Mostaru na konferencję ekonomiczną, na której miała rozpocząć starania o przyjęcie do Unii Europejskiej. Przy słabej widoczności, we mgle i w deszczu, samolot prezydencki Beechcraft 200 rozbił się o wzgórze w pobliżu miejscowości Huskovici i Rotimlja, 15 km od Mostaru. Akcję ratunkową utrudniało zaminowanie terenu katastrofy, pozostałość po wojnie serbsko-chorwackiej z lat 90. Nie przeżyła żadna z dziewięciu osób na pokładzie.

- Czy w warunkach, jakie 10 kwietnia rano panowały w Smoleńsku, pilot prezydenckiego samolotu powinien lądować?
- Moim zdaniem, nie. A jeżeli już się na to zdecydował, powinien zachować szczególną ostrożność.

- Czyli?
- Jeżeli podczas schodzenia do lądowania w pewnym momencie nie wyjdzie z chmur albo nie będzie widział świateł lotniska, powinien zrezygnować i wzbić się, kierując się na zapasowe. Tylko czy światła działały? Wszyscy słyszeliśmy informacje, że po wypadku ktoś coś przy nich robił. Jeżeli w momencie lądowania prezydenckiego Tupolewa nie były włączone, jest to ewidentny błąd obsługi lotniska.

- Dlaczego wieża w Smoleńsku prowadzi rozmowy po rosyjsku, podczas gdy cały świat komunikuje się z pilotami po angielsku?
- To rosyjskie lotnisko wojskowe, otwierane dla cywilnych samolotów tylko w wyjątkowych przypadkach. Takim było lądowanie naszego Tupolewa. Od początku było wiadomo, że wieża mówi po rosyjsku i nasi piloci powinni być na to przygotowani.

- Jedna z hipotez zakłada, że zawiódł system TAWS, czyli ostrzegania przed przeszkodami i zbyt szybkim zbliżaniem się do ziemi.
- To jest do sprawdzenia. Bo z tego, co wiem, Rosjanie posługują się systemem metrycznym, czyli wysokości i odległości podają pilotom w metrach, natomiast TAWS mierzy to wszystko w stopach. Jeśli więc dane były podawane w metrach, to ten system nie pracował. Jeżeli tak było, komisja do spraw wypadków lotniczych na pewno to wykryje.

- A co z presją na kapitana? Czy dopuszcza pan do siebie myśl, że ktoś mógł wymóc na nim lądowanie w Smoleńsku?
- Nacisków na pokładzie nie powinno być. Ale wiemy, że takowe się zdarzają i to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Nie tylko teraz. Ten problem istnieje od początku lotnictwa. Pilot nie powinien słuchać głosów pasażerów.

- Przecież można było wyruszyć dzień wcześniej, albo chociaż kilka godzin...
- To już pytanie do Kancelarii Prezydenta, która jest organizatorem takiego lotu. Lotnicy nie są od takich decyzji.

- Po tych tragicznych wydarzeniach pojawiło się wiele teorii na temat wypadku, niektóre są typowo spiskowe. Na przykład sugestie, że władze coś ukrywają, bo do tej pory oficjalnie mówi się, że nie zidentyfikowano ciał załogi. A przecież kokpit się nie rozpadł i te ciała powinny być dobrze zachowane.
- I być może są. Ale mówiąc dosadnie, na pewno była presja publiczna, by najpierw zidentyfikować ciała dostojników, VIP-ów, a dopiero potem członków załogi.

- W internecie pojawiają się filmy, które sugerują, że ktoś przeżył ten wypadek, że na ziemi słychać było polskie głosy i strzały z broni. Jak pan podchodzi do takich teorii?
- To kompletna głupota. Wystrzały? To zapewne broń agentów Biura Ochrony Rządu. Przecież tam się paliło, a w wysokiej temperaturze amunicja sama eksploduje. Co do ewentualnego przeżycia takiego uderzenia, nie ma na to szans. Podczas schodzenia do lądowania samolot ma prędkość minimum 280 kilometrów na godzinę. Z reguły jest to około 300. Proszę sobie wyobrazić samochód, do którego wsadzamy człowieka, rozpędzamy auto do prędkości 300 kilometrów na godzinę i uderzamy w drzewo. Czy ktoś ma wtedy szanse na przeżycie?
- Ale przecież samolot powinien być bardziej wytrzymały od samochodu.
- To nie czołg. On ma być lekki. Gdyby się dobrze postarać, można go połamać gołymi rękoma. Nie znam przypadków, żeby ktoś przeżył takie uderzenie, jak to pod Smoleńskiem. Co innego, gdy samolot uderza na przykład w zbocze góry, rozpada się po kolei. Kilkanaście lat temu taką katastrofę nad Ameryką Południową przeżyła jedna kobieta.

- Po katastrofie w Mirosławcu, gdzie rozbiła się wojskowa Casa, chyba niewiele się nauczyliśmy. Znów tylu ważnych ludzi w jednym samolocie.
- Nie przygotowano odpowiednich przepisów, procedur, ale to znów nie jest pytanie do lotników. Choć trzeba powiedzieć, że za dużego pola manewru nie było. Drugi z Tupolewów był w remoncie, zostały tylko Jaki-40, z których jeden leciał wcześniej z dziennikarzami na pokładzie.

- Czy prezydent powinien podróżować takimi wysłużonymi maszynami? Nie czas zakupić nowe?
- Akurat ten Tupolew, który się rozbił, nie był słabym ogniwem 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego. Był rówieśnikiem amerykańskiego Air Force One. Słabe ogniwo to na pewno Jaki-40. Nie zmienia to faktu, że jak najszybciej trzeba kupić nowe samoloty.

- Ile będziemy czekali na wyniki śledztwa?
- W takich przypadkach może to potrwać nawet rok, by nie pominąć żadnego istotnego szczegółu. Zdaję sobie jednak sprawę, że będzie presja publiczna, by wyniki śledztwa podać szybciej. Ale co to da? Lepiej poczekać kilka miesięcy, by mieć pewność, że zbadano wszystkie okoliczności.

- Dziękuję.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska