Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Surmacz: - Prezydent pytał, czy chcemy, żeby chodził jak na sznurku

Zbigniew Borek 95 722 57 72 [email protected]
MAREK SURMACZ. Członek PiS, doradca prezydenta RP ds. bezpieczeństwa oraz kontaktów administracji rządowej i samorządowej. Mieszka w Gorzowie, był radnym, współpracownikiem Kazimierza Marcinkiewicza, wiceministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. 1 kwietnia 2009 minister Marek Surmacz podróżował z prezydentem Lechem Kaczyńskim do Gorzowa. Z Warszawy do Babimostu lecieli samolotem Tu-154M. Tym samym, który rozbił się pod Smoleńskiem.
MAREK SURMACZ. Członek PiS, doradca prezydenta RP ds. bezpieczeństwa oraz kontaktów administracji rządowej i samorządowej. Mieszka w Gorzowie, był radnym, współpracownikiem Kazimierza Marcinkiewicza, wiceministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. 1 kwietnia 2009 minister Marek Surmacz podróżował z prezydentem Lechem Kaczyńskim do Gorzowa. Z Warszawy do Babimostu lecieli samolotem Tu-154M. Tym samym, który rozbił się pod Smoleńskiem. fot. Archiwum Marka Surmacza
- Prezydent znał nawet rolę tramwajów w animozjach gorzowsko-zielonogórskich. Podczas wizyty w Zielonej Górze mówił, że skoro jest tam, to musi odwiedzić i Gorzów, bo by mu gorzowianie nie wybaczyli - wspomina Marek Surmacz, doradca prezydenta RP.

- Miał pan lecieć "tym" samolotem...
- Tak, byłem na wstępnej liście pasażerów, dogadałem się z ministrem Władkiem Stasiakiem na tę podróż. Jestem członkiem wielkiej Rodziny Katyńskiej. Mój dziadek Alojzy Banach, oficer przedwojennej polskiej policji, jest ofiarą zbrodni katyńskiej. Chciałem tam być. Jednak tuż przed Wielkanocą zięć miał wypadek, potrzebna była interwencja chirurga. Lekarze zapowiadali dwutygodniowy pobyt w szpitalu, a moja córka w każdej chwili mogła rodzić. Zdecydowałem się więc wziąć urlop i zostać w Gorzowie, żeby się nią opiekować. Zadzwoniłem do kancelarii, żeby mnie skreślili. I skreślili. Od środy jestem dziadkiem, mój drugi wnuk ma na imię Marek, junior można powiedzieć... Tak, nie poleciałem.

- Jak pan się dowiedział o sobotniej tragedii?
- Było ileś tam, nie wiem ile, po dziewiątej. Razem ze starszym wnukiem Antkiem oglądaliśmy na You Tubie jego ulubione bajki "Tomek i przyjaciele". Zadzwonił kolega, poseł Edward Siarka z Podhala, i pyta, czy ja coś wiem, bo coś się stało z samolotem prezydenta. Nie, nic nie wiem, więc szybko kończę połączenie, żeby się dowiedzieć, ale w tym samym momencie telefonuje z Edynburga mój syn Michał. Tato, włączaj telewizor! - krzyczy... Włączam i widzę... Przez następne minuty dzwoni mnóstwo ludzi, znajomych, przyjaciół, rodziny, szczęśliwych, że ja odebrałem telefon... Aż sieć się blokuje, nie jestem w stanie odbierać połączeń, więc odpisuję SMS-y, żeby wiedzieli, że żyję, że wiem, że dramat...

- Co pan wtedy czuł?
- Ścisk ogromny... Trudno mówić... Cholera... (rozmawiamy przez telefon, bo Marek Surmacz jest w Warszawie; głos w słuchawce milknie, zapada cisza - red.)... Dowiedziałem się, że Zosia Guz, koleżanka z kancelarii, miała lecieć, ale nie poleciała. Nie wiadomo, czemu nie przyszła na lotnisko... Wiedziałem, że Jacek Sasin - był doradcą prezydenta, teraz jest zastępcą szefa kancelarii - żyje... Był w Katyniu już dzień wcześniej. Jemu przypadł ten straszny obowiązek poinformowania wszystkich delegacji... Widziałem to w telewizji... (głos ministra grzęźnie, zapada milczenie - red.)... Siedem trumien pracowników kancelarii jest już w kraju, ósmej osoby wciąż nie zidentyfikowano... Wtedy, w tę sobotę, uświadomiłem sobie, że, poza wszystkim, czeka nas ogrom pracy organizacyjnej. Urlop, nie urlop, spakowałem się i przed 12.00 byłem już w samochodzie. Po drodze urywały się telefony. Przed 18.00, kiedy dojechałem do Warszawy, Krakowskie Przedmieście już było zablokowane, tłum ludzi, znicze. Pojechałem do katedry św. Jana, gdzie była pierwsza msza żałobna. Potem do kancelarii. Pracowaliśmy do trzeciej nad ranem. Od niedzieli rano rozmawiałem przez telefon z krewnymi naszych pracowników... (znów milczenie - red.).

- Jak często stykał się pan z prezydentem Kaczyńskim?
- W kancelarii rzadko, na bieżąco współpracowałem z Władkiem Stasiakiem, szefem prezydenckiej kancelarii, z którym byliśmy kolegami, znaliśmy się jeszcze z rządu Jarosława Kaczyńskiego. Natomiast spotkania z panem prezydentem to przede wszystkim wspólne podróże. Tym Tupolewem nieraz lataliśmy.

- Jakie wrażenie robił prezydent?
- W podroży nie siedział w salonce, wychodził do nas, śmiał się, żartował... Miał niesamowite poczucie humoru, inteligentne, sytuacyjne. Gdziekolwiek był w towarzystwie, ludzie chcieli, żeby pozostał dłużej. Był zresztą strasznie niezdyscyplinowany, nie dało się przy nim trzymać protokołu. Jak z rękawa sypał anegdotami z różnych epok i dworów. Był prawnikiem, ale fenomenalnie znał historię. Rok temu podczas wizyty w Gorzowie wygłosił 50-minutowy wykład o historii stosunków polsko-niemieckich od czasów rzymskich do współczesności. Profesor Janusz Faryś, znakomity historyk, komentował, że przy tak wielkiej liczbie faktów historycznych, nazwisk, wydarzeń Lech Kaczyński nie popełnił nawet drobnej omyłki. Prezydent był niesłychanie wyczulony w sprawach Polski. Twardo stawiał interes kraju w rozmowach z przywódcami europejskimi, budząc ich szacunek, ale nie pozwalał też na żadne uchybienia w Polsce. Pamiętam, jak któryś z posłów powiedział przy nim, że Gorzów ma bliżej do Berlina niż do Warszawy. Prezydent zareagował z oburzeniem: - Jak takie poglądy może wygłaszać polski parlamentarzysta?!

- Przecież z Gorzowa jest bliżej do Berlina niż do Warszawy.
- Tak, ale chodziło o więź, a nie o kilometry. Prezydent był znakomicie zorientowany w lokalnych uwarunkowaniach, wiedział nawet, że aby dojechać pociągiem do Warszawy z Gorzowa, dużego przecież miasta na pograniczu, trzeba się przesiadać. Nie mógł wybaczyć poprzednim rządom, że tak bardzo zaniedbały sprawy dróg i kolei łączących Polskę zachodnią ze stolicą. Stawiał tę sprawę jasno we wszystkich rozmowach z obecnym rządem, wspierał też wszystkie działania, które służyły poprawie sytuacji. Żywo interesował się budową drogi S3. Pamiętam, jak w 2007 roku cieszył się na informację, którą mu przekazałem po wbiciu łopaty w jego imieniu przy rozpoczęciu prac pod Myśliborzem, że już w 2010 roku będzie można ze Szczecina dojechać samochodem po S3 do Gorzowa w niecałą godzinę.

- Znał takie szczegóły?
- Proszę pana, proszę zapytać byłego wiceprezydenta Gorzowa Tadeusza Jankowskiego, jak podczas jednej z wizyt uciął sobie z nim pogawędkę na temat historii tramwajów w Polsce. Prezydent znał nawet rolę tramwajów w animozjach gorzowsko-zielonogórskich, sam mu opowiadałem dowcip o tym, jak to gorzowianie w Zielonej Górze idą do kiosku, żeby kupić bilet tramwajowy. Podczas wizyty w Zielonej Górze mówił, że skoro jest tam, to musi odwiedzić i Gorzów, bo by mu gorzowianie nie wybaczyli.

- Nie czuje pan goryczy, gdy dziś w różnych telewizjach, które nie darzyły prezydenta sympatią, pokazują, jaki to był fajny człowiek?
- Czuję, czuję. Zawsze nas, ludzi z jego otoczenia, bolały manipulacje mediów mające zohydzić Lecha Kaczyńskiego. Wie pan, jak się ma aparat z szerokokątnym obiektywem, to można zrobić zdjęcie z bliska tak, żeby człowiek miał śmiesznie dużą głowę. Można prezydenta pokazać z takiego ujęcia kamery, które doprowadzi do absurdu jego niski wzrost. Można się miesiącami naigrywać, że prezydent przekręcił nazwisko Boruca... Boże, ale cóż to jest za wielkie wydarzenie, to się może zdarzyć każdemu nie tylko ze znanym piłkarzem... Szydzono z niego niesłychanie i to celowo, żeby w imię interesów wielkich mediów jemu odebrać popularność, a innym przysporzyć. To są działania godzące w demokrację. Już raczej nie dotkną pana prezydenta, ale obawiam się, że w imię tych samych interesów mogą poniżyć w oczach opinii publicznej innych polityków. To jest niebezpieczne.

- A może prezydent po prostu nie rozumiał specyfiki współczesnych mediów?
- Rozumiał, ale nie akceptował żadnych sztuczek. Prosiliśmy go nieraz, żeby uwzględniał możliwości nowoczesnych technik przekazu, by uniknął manipulacji swoim wizerunkiem. - To wy chcecie, żebym ja stawał tam, gdzie mi każą i chodził jak na sznurku? - pytał wtedy. Próbowaliśmy przekonać go poprzez panią Marię Kaczyńską. Ostatni raz rozmawialiśmy o tym 25 marca na imieninach pani prezydentowej. Odpowiedziała rozbrajająco uśmiechnięta: - Panowie, bardzo przepraszam, ale to wy jesteście jego doradcami. Sami go przekonajcie.

- I próbowaliście?
- Prezydent zawsze odpowiadał, że każdy ma być tym, kim jest, a politycy szczególnie, bo dość już jest w naszym życiu publicznym zakłamania. - Jestem jaki jestem, nie będę udawał nikogo innego, nie będę się pod nikogo ustawiał - tak kończył dyskusję.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska