Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat podczas uroczystości w Katyniu. Nikt nam oficjalnie nie powiedział, że była katastrofa, że wszyscy zginęli

Danuta Kuleszyńska 68 324 88 43 [email protected]
Urszula Malentowicz-Jaraszkiewicz: - Nie mam pojęcia, jakie siły zadziałały, że ten samolot się roztrzaskał. Przecież w samym Smoleńsku i Katyniu nie było mgły.Adam Bagiński: - Wszyscy płakali i nikt nie wierzył w to, co się stało. Ta tragedia ma jakiś metafizyczny wymiar. Dzięki niej cały świat dowiedział się o Katyniu.
Urszula Malentowicz-Jaraszkiewicz: - Nie mam pojęcia, jakie siły zadziałały, że ten samolot się roztrzaskał. Przecież w samym Smoleńsku i Katyniu nie było mgły.Adam Bagiński: - Wszyscy płakali i nikt nie wierzył w to, co się stało. Ta tragedia ma jakiś metafizyczny wymiar. Dzięki niej cały świat dowiedział się o Katyniu. fot. Mariusz Kapała
- Zrobiło się zamieszanie i wypadło nam z głowy, że w tym lesie pomordowano naszych ojców - wspomina pan Adam, który w sobotę był w Katyniu. - Rozdzwoniły się komórki, czuliśmy, że coś się stało - dodaje pani Urszula.

Na uroczystości wyjechali w piątek rano. Pociągiem z Warszawy. W 17 wagonach było ponad 500 osób: parlamentarzyści, dziennikarze, harcerze, członkowie Rodziny Katyńskiej. Ci ostatni szczęśliwi, że wreszcie wszyscy razem, wspólnie z prezydentem oddadzą hołd pomordowanym.

- Tak bardzo czekałem na ten dzień... - Adam Bagiński zawiesza głos. W Katyniu zginął jego ojciec Władysław, ułan w stopniu porucznika. Służył w 18. Pułku Kawalerii w Grudziądzu, w armii generała Hallera. Gdy Sowieci strzelali mu w tył głowy, Adam bezpiecznie czekał w brzuchu matki. Niedługo potem przyszedł na świat. Teraz jechał do Katynia, żeby sprawdzić, czy nazwisko ojca wypisano na tablicy. Zabrał bukiecik kwiatów. Gdy był tam pierwszy raz 21 lat temu, w lesie stał tylko krzyż. - Teraz cmentarz robi niesamowite wrażenie - przyznaje.

Dla Urszuli Malentynowicz-Jaraszkiewicz była to trzecia podróż do tamtej ziemi. Po raz kolejny jechała pokłonić się swemu ojcu. Podpułkownik Mieczysław Ornatowski był zastępcą dowódcy pułku radiotelegrafistów w Warszawie. Gdy w sierpniu 1939 wywiózł rodzinę pod Rzeszów, Ula miała niecałe cztery latka. Ojca pamięta jak przez mgłę.

Teraz Adam i Urszula jechali do katyńskiego lasu. Byli dwiema z trzech osób, które wydelegowała zielonogórska Rodzina Katyńska. Miała jeszcze pojechać Danuta Szczepankowska, ale swoje miejsce odstąpiła synowi Cezaremu, bo nie miała siły na tak długą podróż. Ojciec pani Danuty, a dziadek pana Cezarego nazywał się Adam Kowalczyk i był oficerem korpusu ochrony pogranicza. Tak jak inni, poległ w Katyniu od strzału w tył głowy. - To była moja pierwsza podróż i jakże tragiczna - mówi pan Cezary.
Do Smoleńska dotarli przed 7.00 czasu polskiego. A może była 6.00, już nie pamiętają. Pamiętają tylko, że było pochmurno i bardzo zimno.

- Żadnej mgły ani w Smoleńsku, ani w drodze do Katynia, ani na cmentarzu, więc pojąć nie mogę, skąd ta mgła wzięła się na lotnisku... - opowiada pani Urszula.
Na nekropolię dojechali autokarami, jakieś pół godziny przez rozpoczęciem uroczystości. - Jako pierwsi przeszliśmy przez bramki, Rosjanie każdego dokładnie sprawdzali. Mieliśmy z Adamem chwilę czasu, by poszukać tablicy z nazwiskiem jego ojca. Była na drugim końcu. Ja tablicę mojego taty widziałam poprzednim razem - wspomina pani Urszula.

- Strasznie się przy niej wzruszyłem, zrobiłem zdjęcia, w szczeliny włożyłem bukiecik... A potem usiedliśmy na swoich miejscach, bo za chwilę miała rozpocząć się uroczystość - dodaje pan Adam.
Ale się nie rozpoczynała. Minęło kilka minut. Zrobił się szum. Z ust do ust podawano dziwne pogłoski. Że jakiś samolot się rozbił, że ktoś przeżył, że jest awaria. - Nawet przez myśl nam nie przyszło, że to był TEN samolot. Ale jak dziennikarze zaczęli biegać, jak w oczach posłanki Szczypińskiej zobaczyłam łzy, jak pan Macierewicz zaczął nerwowo gdzieś wydzwaniać, to pomyślałam, że coś musiało się stać. Tylko co? - relacjonuje pani Urszula. - A chwilę później rozdzwoniły się komórki. Rodziny z Polski dzwoniły, pytały, czy wiemy... Nic nie wiedzieliśmy. Rozległ się płacz.

Bagiński: - Rozpaczała córka naszego prezesa Andrzeja Skąpskiego, córka Andrzeja Przewoźnika... Oni lecieli tym samolotem. Żeby to jakoś ogarnąć, do mikrofonu podszedł młody ksiądz - harcerz, który jechał z nami pociągiem. Zaczął się modlić. A później polski ksiądz ze Smoleńska rozpoczął mszę.
Malentynowicz-Jaraszkiewicz: - Mówił, żeby się modlić za tych, co tu zginęli, i za tych, którzy potrzebują miłosierdzia i modlitwy. I nic więcej. Nikt nam oficjalnie nie powiedział, że była katastrofa, że wszyscy zginęli.

Szczepankowski: - A po mszy kazali natychmiast wracać do autokarów. Nie mieliśmy czasu, żeby się zadumać, pomyśleć, żeby ogarnąć ten cmentarz.

Na zjedzenie obiadu mieli siedem minut. Potem do pociągu i szybki powrót do Polski. A nie tak miało być. Miał być wspólny obiad z prezydentem Kaczyńskim, odznaczenia...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska