Od niedawna na celowniku prokuratury krajowej znalazły się wszystkie sprawy dotyczące porwań dla okupu, prowadzone w Polsce. Chodzi o śledztwa w toku, albo te, które zakończyły się umorzeniem z różnych przyczyn. To pokłosie słynnej sprawy Olewnika, z którą przez wiele lat nie mogli sobie poradzić prokuratorzy, a dziś nie może się z nią uporać sejmowa komisja śledcza.
Milion marek okupu
Do klasyki tego typu śledztw zalicza się także sprawa 17-letniego Andrzeja P., syna majętnego biznesmena, porwanego 30 czerwca 2000 r. w Zielonej Górze. Oskarżycielem w tej sprawie był wówczas Alfred Staszak, obecnie zastępca prokuratora okręgowego w Zielonej Górze. - Ta sprawa zainspirowała mnie do napisania doktoratu o śledztwach dotyczących porwań dla okupu - mówi Staszak. - Jak mało która, została przeprowadzona sprawnie i uchodzi dziś za wzorcową, w kontekście sprawy Olewnika.
Porwanie z 30 czerwca 2000 r. było dokładnie zaplanowane. Tego dnia wieczorem Andrzej P. wracając z kina do domu zauważył, że jest śledzony przez barczystego mężczyznę. Na ul. Piaskowej drogę zajechał mu ciemny ford, wyskoczył z niego drugi mężczyzna. Złapał chłopca, wepchnął do samochodu, na tylnym siedzeniu założył mu na głowę śpiwór i związał. Po godzinnej jeździe wręczyli 17-latkowi komórkę i kazali powiadomić rodziców o porwaniu i żądaniach okupu w wysokości 1 mln marek niemieckich. Chłopiec rozmawiał z matką, gdyż ojciec przebywał akurat w Belgii.
Dowód z gardła
Sprawcy zawieźli chłopca do wynajętego wcześniej domu w Osieczowie koło Bolesławca. Przez kolejne dni był tam bity, maltretowany i dręczony. Mężczyźni grozili mu obcięciem palców, które miały być przesłane rodzicom, gdyby zwlekali z okupem. W domu przebywała większa banda, wśród nich Białorusin, któremu prokuratura zarzuciła dodatkowo próby seksualnego wykorzystania chłopca.
Do śledztwa zaangażowano CBŚ. Ustalono, iż sprawcy dzwonią do państwa P. z telefonu komórkowego, w którym każdorazowo zmieniali karty SIM. Podczas monitorowania jednej z rozmów udało się namierzyć użytkownika aparatu - Romualda R. Od razu zatrzymano go w Legnicy, kiedy jechał samochodem. Podczas przeszukiwania auta, nagle włożył on do ust jakiś dokument, próbując go połknąć. Policjanci - za pomocą łyżeczki - wydobyli mu go z gardła. Dokumentem okazała się umowa najmu domu w Osieczowie. Tego samego dnia - 6 lipca 2000 r. - urządzono nalot na posesję. Po brawurowej akcji antyterrorystów syn biznesmena został uwolniony, a porywacze aresztowani.
Powiązani z mafią
Przed sądem stanęli równo rok po porwaniu. Mimo dowodów, nie przyznawali się do winy. Ale obciążyły ich zeznania świadka koronnego. Był to były członek grupy gangstera o pseudonimie Azja, brata Carringtona, który w latach 90. uchodził za rezydenta mafii pruszkowskiej w południowo-zachodniej Polsce.
Zeznał, iż Romuald R. już od stycznia 2000 r. przygotowywał porwanie Zbigniewa P., lub kogoś z jego rodziny.
W śledztwie okazało się też, że - podobnie jak w sprawie Olewnika - w porwaniu maczał palce bliski przyjaciel rodziny P. - Maciej T. To on miał "wystawić" chłopaka porywaczom. Ojciec porwanego był wręcz przekonany, że to on pociągał za wszystkie sznureczki.
Ostatecznie wszyscy sprawcy zostali osądzeni, dostali wyroki 8 i 9 lat więzienia, czyli z najwyższej półki. Wyroki zostały utrzymane w apelacji i obecnie odsiadują oni karę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?