Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Wróblewski: - Krzykiem zdobywa się świat, a we mnie nie ma krzyku

Danuta Kuleszyńska 0 68 324 88 43 [email protected]
Maciej Wróblewski, ma 58 lat, urodził się w Poznaniu, skończył technikum leśnie w Rzepinie. Debiutował w 1971 r , występował na festiwalu piosenki radzieckiej, nagrał trzy płyty, uwielbia psy. Dwukrotnie żonaty, ma dwóch synów. W czerwcu Akademia Polskiego Sukcesu uhonorowała go złotym medalem, obok aktorki Krystyny Jandy i dziennikarza tv Włodzimierza Szaranowicza.
Maciej Wróblewski, ma 58 lat, urodził się w Poznaniu, skończył technikum leśnie w Rzepinie. Debiutował w 1971 r , występował na festiwalu piosenki radzieckiej, nagrał trzy płyty, uwielbia psy. Dwukrotnie żonaty, ma dwóch synów. W czerwcu Akademia Polskiego Sukcesu uhonorowała go złotym medalem, obok aktorki Krystyny Jandy i dziennikarza tv Włodzimierza Szaranowicza. fot. Mariusz Kapała
Rozmowa z Maciejem Wróblewskim, lubuskim bardem, który jako jedyny w naszym regionie dostał złoty medal Akademii Polskiego Sukcesu.

- Akademia przyznaje medale wybitnym Polakom: biznesmenom, artystom, sportowcom... Jesteś wybitnym Polakiem?
- Trochę się nim czuję, choćby przez fakt, że w ogóle jestem Polakiem. Uważam, że robię coś niepośredniego, staram się to robić dobrze, dbam o poziom, o swoje instrumentarium... Może mniej dbam o swój wygląd, niestety, co w tym fachu jest bardzo ważne. Ale ja nie wygląd wnoszę na scenę, tylko swoje wnętrze. To są teksty, które śpiewam, które niosą ludziom ukojenie, radość, czy chwilę smutku.

- Ten medal to dowód na to, że w swoim artystycznym życiu faktycznie ten sukces odniosłeś?
- Różnie to można nazwać. Myślę, że Akademia przyznaje medale - w moim przypadku piosenkarzom - którzy niekoniecznie nagrali i wydali setki tysięcy płyt, którzy codziennie pokazują się w telewizji. Myślę, że medal dostałem za swój upór i długowieczność trwania w tym trudnym fachu. Robię to od 38 lat... W uzasadnieniu tej nagrody takie właśnie zdanie padło: za trwanie na wysokim poziomie mojej produkcji, za lata wzruszeń setek tysięcy ludzi, którzy słuchali mnie na koncertach. Ale doprawdy nie wiem, jakim kluczem się posługiwano, bo nie wiem dlaczego medalu nie otrzymała jeszcze Maryla Rodowicz.

- Kto zgłosił twoją kandydaturę?
- Nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że mój impresariat w Warszawie. A być może ktoś spośród członków kapituły, którzy oglądali mnie na koncertach.

- Trochę dziwnym przypadkiem jesteś: śpiewasz od 38 lat, mieszkasz na stałe w Zielonej Górze, ale wielu zielonogórzan nie ma zielonego pojęcia kto to Maciej Wróblewski.
- Nie jestem znany medialnie, ponieważ jakoś tak nie przypilnowałem tej sprawy. A w tym fachu liczy się tak zwane "pochodzenie". Jak pochodzisz, tak masz (śmiech). To zupełnie inny rodzaj talentu, którego ja niestety nie posiadłem. Stąd nie było mi dane swoich spraw medialnie obsługiwać. Ale też nie powiem, że jestem nadmiernie skromny. Mówię ze swadą o tym, co potrafię i znam swoją wartość jako artysta. Koncertowałem z różnymi wielkimi tego świata, mniejszymi i bardzo małymi. Ale nie przełożyło to się na mój medialny sukces.

- Zabrakło ci szczęścia?
- Być może, bo dobrze znaleźć się tu i teraz w danym miejscu, wśród konkretnych ludzi. Ale ja późno zacząłem nagrywać swoje pieśni. Poza tym od początku swojej artystycznej drogi spełniam się wyłącznie w klimacie gitarowo - kameralnym, który potrzebuje specyficznej publiczności. Nie nadaję się na miejski rynek, na święto Winobrania, żeby pobudzić ludzi do pohukiwania, popiskiwania i picia wina, czy piwa. Jestem kameralny i z tego się cieszę. Krótko mówiąc; krzykiem zdobywa się świat, a we mnie nie ma krzyku.

- Ale jest gorycz, że świata nie zawojowałeś.
- Absolutnie. Jestem szczęśliwy z tego co mam, co osiągnąłem, z tego że żyję, że powłóczę nogami. Że Najwyższy dał mi możliwość śpiewania, grania, że mogę uparcie budować swoje instrumenty.

- Twoje gitary to rzeczywiście jakiś fenomen. Masz większe zaufanie do tego, co sam zbudujesz?
- One faktycznie są unikatowe. Na skutek swoich przemyśleń mam różne wymagania wobec instrumentów. Staram się zawrzeć te przemyślenia w egzemplarzach, które robię dla siebie. Wykonałem już kilkanaście gitar, kilkanaście następnych jest w produkcji. Mam swoją pracownię, dłubię w niej w chwilach wolnych i to mnie bardzo odpręża. Mój przyjaciel lutnik mówi, że jestem stolarzem artystycznym, który wie co to jest pół milimetra. Do tych rzeczy trzeba mieć ogromną benedyktyńską cierpliwość. Gitary, które zbudowałem brzmią świetnie, są piękne wizualnie, są zamieszczane w pismach fachowych, również w anglojęzycznych wydaniach.

- Jeśli dziś spacerujesz po lesie nie myślisz: cholera, źle wybrałem, trzeba było jednak zostać leśnikiem?
- Niczego nie żałuję. Ale z pewnością, gdybym był leśnikiem, to byłbym dobry w swoim fachu. Gdzieś trzeba było mieszkać, ja wybrałem Zielona Górę, mimo wielu warszawskich pokus. I choć szlag mnie trafia gdy muszę jechać nierzadko osiem godzin do stolicy, to jednak winnego grodu nie opuszczę. Lubię to miasto, czuję się tu dobrze. O, żałuję tylko jednej rzeczy: że się nie nauczyłem grać na fortepianie, a miałem ku temu tysiące okazji.

- Chciałbyś przejść do wieczności?
- Jasne, że tak. Fajnie byłoby mieć ulicę nazwaną swoim imieniem. Albo ławeczkę, tak jak mój przyjaciel Czesiu Niemen... To byłoby strasznie miłe dla potomnych, dla moich synów, żeby wiedzieli, że tatuś ma takie zasługi, że aż mu ławeczkę postawiono. Ale chyba trzeba w jakiś szczególny sposób na to zasłużyć, zwłaszcza w tym mieście.

- Dziękuję

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska