Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sigrun von Schlichting-Bukowiec - Pani, co rycerską krew miała (zdjęcia)

Zbigniew Korona
Zbigniew Korona
Zmarła Sigrun von Schlichting-Bukowiec, właścicielka pałacu w Jędrzychowicach, gm. Szlichtyngowa. Miała 68 lat, od 1995 roku z mozołem odbudowywała zniszczony zabytek. Bez europejskich dotacji, z rodzinnych oszczędności, kosztem wielu osobistych wyrzeczeń.

[galeria_glowna]
Urodziła się w Austrii, jako drugie z sześciorga dzieci, jednak dzieciństwo spędziła w Szlichtyngowej. Dokładnie to w górczyńskim pałacu, gdzie Schlichtingowie od XVII wieku mieli swoją siedzibę. Zobaczyła ją dopiero po 50 latach. I oniemiała, bo pozostała z niej tylko brama wjazdowa.

A ponieważ runął mur berliński, postanowiła odtworzyć rodowe gniazdo na bazie tego pałacu w Jędrzychowicach, który kupiła w 1994 roku. Poprzedni właściciel, biznesmen z Kościana nie dbał o zabytek. Spieniężył dachówkę z najstarszej części pałacu, reszty zniszczeń dokonali szabrownicy.

Twarda kobieta

Nowa właścicielka wprowadziła się do ruin 5 lutego 1995 roku. Zamieszkała w zagrzybionej piwnicy bez okien, ogrzewania i prądu. Sama! Nie zważała, że kilka razy ją okradli. Profilaktycznie od miejscowych gospodarzy kupiła tylko 2 psy. Ali i Piero do dziś błąkają się po na dziedzińcu.

Nowa lokatorka twierdziła, że za jakieś 10 lat pałac odzyska dawny blask. I choć została pod tym adresem zameldowana, prezydent RP dwa razy odmówił jej polskiego obywatelstwa. Więcej się nie starała.

A "pod górkę" miała od czwartego roku życia, gdy sowieci wypędzili Schlichtingów z górczyńskiego pałacu. Po tułaczce osiedli w Wittenbergii, ale cierpieli głód i niedostatek. Nawet odzież dostawali z opieki społecznej. Sigrun pomagała więc matce, od 12-go roku życia rodzeństwu szyła ubrania. I tę umiejętność zachowała do końca. Sama projektowała, szyła i na co dzień nosiła kobiece stroje, prawie wierne repliki rycerskiej mody. Między innymi paradowała w nich, jako gość honorowy podczas Dni Szlichtingowej.

Historia, legendy

Była duma ze swoich przodków notowanych w kronikach już od 1069 r. Von Schlichtingowie pochodzili ze Skandynawii, skąd wyemigrowali do Danii, potem rozproszyli się po Europie. Kaspar trafił do Polski, Ambrozjusz zaś ożenił się z córką Stanisława Leszczyńskiego. To on według legendy, został przy królu, gdy na polowaniu osaczyły ich dziki. I tak długo dął w czerwony róg, aż nadeszła zbawienna odsiecz. I od tego czasu Schlichtinowie wierzą, że czerwona, myśliwska sygnałówka, którą wkomponowali do rodowego herbu, czuwa nad szczęśliwym losem Polski.

Inny potomek, sędzia ziemski Jan Jerzy u Zygmunta III Wazy wyjednał akt lokacyjny i w 1644 roku założył miasto Szlichtyngowa. Natomiast Aleksander i ponoć sam król Jan III Sobieski wracając z wyprawy wiedeńskiej, zasadzili dąb do dziś rosnący w górczyńskim parku.

Smak głodu

Sigrun wychowana w biedzie, praktycznie podchodziła do życia. Nauczyła się szlifować szkło, malować porcelanę, obrazy. Zdobyła dyplom ogrodnika i rolnika, była florystką. Szyła, ale też tkała gobeliny. Kilka zdobi ściany szlichtyngowskiego pałacu, niektóre opisała runicznymi znakami. Wierzyła w magię, ufała horoskopom, studiowała astrologię, mitologię, okultystykę.

Dwukrotnie wychodziała za mąż, urodziła 7 dzieci, ale wychowywała siostrzenicę, doczekała 17 wnucząt. Nosiło ją po świecie, m.in. kilka lat spędziła w Afryce. Opowiadała, że najbardziej brakowało jej tam wysokich drzew, bo te właśnie są najbliżej Boga. Jak rycerscy przodkowie, była arianką, osobą bardzo religijną. - Modlę się tak długo i cierpliwie, aż usłyszę odpowiedź, której szukam - tłumaczyła mi swoje pojmowanie wiary. I pasję tworzenia, bo szczyciła się, że odremontowała w sumie 6 domów, z czego 3 w Afryce.

Pani na włościach

Po zamieszkaniu w Jędrzychowicach, kłopoty, rozczarowania, urzędniczy oportunizm, a przede wszystkim warunki w których mieszkała, sprawiły że podupadła na zdrowiu, zaostrzył się reumatyzm. Po operacji biodra, każdy dzień zaczynała o 5-ej rano porcją 700 ćwiczeń rehabilitacyjnych.

Pomimo widocznej niesprawności sama jeździła po zakupy. Żółtym volkswagenem transporterem, który liczył prawie ćwierć wieku. Do końca swoich dni, chciała być samodzielna. I choć ledwo unosiła nogi, krótko przed śmiercią usiłowała wejść na drabinę, aby sprawdzić robotników na budowie.

A dzień kończyła dopiero, gdy spać poszli ostatni goście. Często im towarzyszyła, rozmawiała. W ubiegłym roku miała jeszcze siły, aby siać i plewić w parku. Miejscu, gdzie, jak twierdziła, czerpie energię z kosmosu.

W wiosce pierwsza kłaniała się ludziom, nawet nieznanym, a mijając dzieci machała do nich ręką. Miejscowe maluchy nie raz czyniły szkody w przypałacowym parku, ale właścicielka tłumaczyła personelowi - Zostawcie, to tylko dzieci, stworzenia boże, same garną się do piękna.

Gościnna i ufna

Bo tak też pojmowała swoją misję: czynić piękno dla Boga. Z takim przesłaniem i silną wiarą odbudowywała pałac w Jędrzychowicach. Chciała, żeby w przyszłości służył porozumieniu narodów. Bo o tym przy ubogim stole, jeszcze w powojennej Wittenbergii dyskutowała cała rodzina. Słowa wcielała w czyn, o czym mogliśmy się przekonać m.in. w lipcu 2007 roku, gdy w pałacu "Czerwony Róg" gościła ponad 60 uczniów z Polski, Niemiec i Ukrainy. Młodzi ludzie w ramach europejskiego projektu "Razem-Gemeinsam-Razom" poznawali tradycję, kulturę i miejsca takie, jak np: żagański stalag, czy łemkowskie wioski, gdzie burzliwa historia plątała losy kilku narodów.

Patrząc na odnowione fragmenty pałacu w Jędrzychowicach, trudno uwierzyć, że nad całością prac prowadzonych okresowo przez kilkuosobowe grupy robotników, czuwała jedna, schorowana osoba. Wszystko finansowała z własnych i rodzinnych oszczędności. Długo zresztą wstydziła się przyznać najbliższym, w jaką ruinę inwestuje. Dziś w pałacu funkcjonuje mały hotelik, kawiarenka i sala z zapleczem gastronomicznym. Rozpoczęto kładzenie stropów na II kondygnacji zachodniego skrzydła. Przybywa gości, których w większości ściągają stare sentymenty.

ZUS, a co to?

Pomimo długoletniego pobytu, z trudnością mówiła po polsku. Nie zrażało to jej do uczestnictwa w życiu lokalnej społeczności, czy osobistego załatwiania urzędowych spraw. Tyle, że nie mogła pojąć, absurdów i zawiłości naszego prawa. Personel np. do dziś się śmieje, jak musieli tłumaczyć szefowej konieczność opłacania ZUS-owskich składek. - No dobrze, a co ja z tego będę miała? - pytała naiwnie. - Nic, no to po co płacić?

Dzieło będzie kontynuowane

Od 9 lat baronowej pomagała Beata Kazimierczak z Jędrzychowic. Zaczynała od najprostszych czynność, przeżyła z nią wszystkie wzloty, upadki. Nigdy jednak nie miała zamiaru zmienić pracy. Jak bardzo zdobyła zaufanie arystokratki, świadczy fakt, że ta uczyniła z niej notarialnego pełnomocnika, a rodzina tylko podtrzymała życzenie zmarłej. Ważne, że spadkobiercy po długiej dyskusji postanowili nie sprzedawać nieruchomość, tylko kontynuować odbudowę.

Freifrau Sigrun von Schlichting liczyła, że z największym dziełem swojego życia upora się w ciągu najwyżej 12 lat. Bóg nie do końca pozwolił jej ziścić marzenia. Świadoma śmiertelnej choroby, pomimo starań i zabiegów rodziny o powrót do Niemiec, postanowiła pozostać w Jędrzychowicach. Zmarła w sobotę we wschowskim szpitalu. Wczoraj w uroczystej oprawie została pochowana według ariańskiego obrządku na cmentarzu komunalnym w Szlichtyngowej obok rodzinnego grobowca.

Ostatnia mieszkanka gminy, co rycerską krew miała. I szlachetny charakter. Niemka, co serce zostawiła w Polsce. W przybranej ojczyźnie, która jej nie chciała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska