Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert skoczył do wody na główkę. Okazał się to skok na całe życie…

Grażyna Zwolińska 0 68 324 88 44 [email protected]
Wtedy też był lipiec. Robert skończył 18 lat. Poszedł z kolegami nad rzekę, żeby się wykąpać. Potem była głupia zabawa w ganianego po starej tamie na Bobrze i skok do wody na główkę. Tragiczny w skutkach...

Właśnie minęło 18 kolejnych lat. 36-letni dziś Robert Pyczel z Żagania, któremu lekarze nie dawali szansy na przeżycie, siedzi na inwalidzkim wózku. Wie, że może być dumny z tego, co udało mu się osiągnąć już po tym, jak na własne życzenie uległ wypadkowi. Wie, że nawet po takim urazie jak jego, można sobie w końcu jakoś posklejać życie. Ale przecież każdy wolałby chodzić...

Myśleliby, że się wygłupiam

- Uderzam głową w filar tamy. Po całym ciele jakby prąd. Nie mogę się wydostać z wody. Ściąga mnie na głębokość trzech metrów. Potem wybija na powierzchnię. Chwytam powietrze. I znów pod wodę. I jeszcze raz. Gdyby nie to, że rozciąłem sobie mocno głowę, utonąłbym, bo koledzy myśleliby, że się wygłupiam - opowiada pan Robert. - Dopiero jak zobaczyli wodę zabarwioną krwią, zaczęli mnie ratować.

Cały czas był przytomny, tylko nie mógł się ruszyć ani wypowiedzieć słowa. Karetka zawiozła go do szpitala w Żaganiu. Usłyszał: - Przywieźli chłopaka a`la Sebastian. Jeszcze nie wiedział, co to znaczy. Potem dowiedział się, że Sebastian skoczył do wody z podobnym skutkiem dwa dni wcześniej w Trzebowie.
Lekarze założyli Robertowi wyciąg i powiedzieli matce, że rana raczej nie dożyje. Dożył.

Po dwóch tygodniach w gipsowym korytku pojechał do Poznania na operację kręgosłupa.

Sen po tabletkach

Przez lata nie docierało do Roberta, że już nigdy nie stanie na nogi. Nadzieja, wbrew faktom, wciąż żyła.

Z Poznania wrócił do Żagania na chirurgię i tak tam wegetował. Mówi, że chyba wtedy skreślono go po raz drugi. Dorobił się straszliwych odleżyn. Rany, gnijące ciało. Ale był spokojny i dużo spał po tabletkach. Wreszcie sam zaczął się domagać wyrzucenia w diabły tych leków i skierowania na rehabilitację. Miał trafić do LORO w Świebodzinie, ale nie przyjęli go z powodu rozległych odleżyn. Przeniesiono go więc do szpitala w Żarach na neurologię dziecięcą.
- To tam, u doktora Napiurkowskiego, uratowano mi tak naprawdę i życie, i nogi - opowiada Robert Pyczel.

Pojechał na rehabilitację do Wrocławia. Zobaczył, że można żyć, siedząc na wózku, można się dalej uczyć.

Leżenie na brzuchu

Potem były lata spędzone w domu, w mieszkaniu na czwartym piętrze bez windy. Ale też dalsza rehabilitacja w szpitalu w Nowej Soli. Elementarna sprawność przychodziła w ślimaczym tempie.

Zaletą pobytów w szpitalach były rozmowy z pacjentami z podobnymi problemami. To głównie od nich dowiadywał się, co jeszcze można zrobić, o co się starać. Tak naprawdę całościowo nim, jako konkretnym chorym z konkretnymi problemami nie zajmował się nikt. A już coś takiego, jak pomoc psychologiczna...

Na szczęście to fragmentaryczne zajmowanie się czasem bywało skuteczne. Jak choćby operacje odleżyn w nowosolskim szpitalu. Robert pamięta, jak podczas pierwszej wizyty doktor kazał mu wracać do domu i nauczyć się leżeć na brzuchu. Kiedy udało mu się tak przespać cała noc, wrócił do szpitala na operację odleżyny na biodrze, najpierw jednym.

Ucieczka z domu do domu

Robert mówi, że i tak ma szczęście w nieszczęściu. Po takim urazie w szyjnym odcinku kręgosłupa, ludzie w ogóle się nie ruszają, czasem nawet nie mogą sami oddychać. On oddycha bez problemu. Rękoma rusza, jak rusza, ale jednak. Wiele rzeczy potrafi sam zrobić. Niestety, sam się do łóżka nie położy, ani sam na wózek nie usiądzie.

Po ośmiu latach zamknięcia w mieszkaniu na czwartym piętrze, "uciekł z domu" do domu pomocy społecznej. Chciał zmiany, chciał być wśród ludzi, porozmawiać, odciążyć od opieki matkę. Mówi, że pobyt w DPS w Kożuchowie wyszedł mu na dobre. Skończył ogólniak. Rozpoczął studia na resocjalizacji z poradnictwem specjalistycznym na Uniwersytecie Zielonogórskim. Sesja po I roku poszła mu całkiem dobrze.

Po to, żeby mu było łatwiej studiować, przeniósł się do DPS w Zielonej Górze. Swoim akumulatorowym wózkiem inwalidzkim niemal codziennie jeździ do miasta. Nie kryje się ze swoją niepełnosprawnością. Wprost przeciwnie.

O jeden raz za dużo

Robert został niedawno wiceprezesem Stowarzyszenia Grupy Aktywnej Rehabilitacji, działającej w Szkole Ekologicznej przy ul. Francuskiej w Zielonej Górze.

W Kożuchowie robił prelekcje w szkołach na temat urazów kręgosłupa. Nie łudził się, że po wysłuchaniu jego historii żaden chłopak nie skoczy na główkę do wody. Apelował o to, żeby, jak już skakać muszą, przynajmniej bardzo dokładnie zbadali, co jest pod powierzchnią. Mówi, że sam zawsze kąpał się w miejskim basenie, ale raz go podkusiło i poszedł nad rzekę. O jeden raz za dużo.

Robert mieszka czasowo w Domu Kombatanta. Marzy o własnym mieszkaniu, o większej liczbie niskopodłogowych autobusów, a przede wszystkim o tym, że doczeka chwili, kiedy nauka znajdzie sposób na naprawę uszkodzonego rdzenia kręgowego...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska