Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historyczne wybory 4 czerwca 1989: Zwycięstwo drużyny Lecha

Grażyna Zwolińska 0 68 324 88 [email protected]
fot. Tomasz Gawałkiewicz
Decyzja o przeprowadzeniu przyspieszonych o kilka miesięcy wyborów do Sejmu i nowo utworzonego Senatu zapadła przy Okrągłym Stole. Wyznaczono je na pierwszą niedzielę czerwca 1989.

Wybory do Sejmu, zgodnie z umową między władzą a opozycją, były demokratyczne w 35 proc. Z góry było wiadomo, że 65 proc. miejsc zajmą kandydaci wyznaczeni przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą i jej sojuszników. O resztę mogła ubiegać się opozycja, czyli głównie Solidarność. Wybory do Senatu były całkowicie wolne, startować mógł każdy, kto zebrał 3 tys. podpisów.

Pięćdziesiąt plus jeden

Głosowało się na osoby, nie na listy. Przy nazwiskach kandydatów nie było informacji o ich przynależności organizacyjnej, co szeregowemu wyborcy utrudniało rozeznanie się, kto jest kim. Zagmatwana procedura, aż sześć różnych list, też nie ułatwiały zadania.

Kandydaci Solidarności określani byli popularnie jako "drużyna Lecha", bo na plakacie wyborczym każdy występował obok Wałęsy.

Warunkiem uzyskania mandatu w pierwszej turze było otrzymanie 50 proc. plus 1 wszystkich głosów, jakie zostały oddane na kandydatów do danego mandatu. Jeśli żaden nie dostał wymaganej ilości, do drugiej tury przechodziło dwóch z największym poparciem. Zasada "50 plus 1" obowiązywała także 35 kandydatów z tzw. listy krajowej, na której byli głównie działacze partyjni i państwowi.

Za władzą, czy przeciw niej

O 425 mandatów w Sejmie ubiegały się 1.682 osoby. O 100 w Senacie - 555. Solidarność wystawiła kandydatów na 161 "bezpartyjnych" miejsc w Sejmie i na wszystkie w Senacie. Walczyli o nie także ludzie związani z dotychczasową władzą, jak i wywodzący się z innych odłamów opozycji. Radykałowie z Solidarności Walczącej nawoływali do bojkotu wyborów.

Głosowanie 4 czerwca było plebiscytem: za władzą, czy przeciw niej. Wygrała jednoznacznie Solidarność. Tylko jedna spośród wystawionych przez nią osób do Sejmu nie uzyskała mandatu w pierwszej turze. Na 100 kandydatów Solidarności do Senatu w pierwszej turze wybranych zostało 92. Druga odbyła się 18 czerwca. W Senacie Solidarność przegrała walkę tylko o jedno miejsce, które zajął biznesmen Henryk Stokłosa.

Klęska rządowych kandydatów była totalna. W pierwszej turze obsadzone zostały tylko trzy "koalicyjne" mandaty. Podobnie było z listą krajową - wymagany procent głosów uzyskały jedynie dwie osoby.

Trzy wyborcze zaskoczenia

Czas zaciera szczegóły sprzed 20 lat. Przypomnijmy sobie, co myślała władza, a co Solidarność, gdy doszło do pierwszych po II wojnie światowej częściowo wolnych wyborów. No i jak zachowaliśmy się my, wyborcy.

1. Dziś wokół 4 czerwca 1989 same wielkie słowa. Ci, którzy nie pamiętają tamtego dnia, mogą myśleć, że cały naród był w euforii i ławą ruszył na wybory, żeby przepędzić komunę. Tymczasem do urn poszło 62,7 proc. Polaków. Aż 37,3 proc. nie wykazało zainteresowania rezultatem Okrągłego Stołu. W drugiej turze głosowało 25 proc. uprawnionych.

Przegrani z PZPR i sojuszniczych ugrupowań obliczyli potem złośliwie, że skoro kandydaci Solidarności otrzymywali średnio po 60 proc. ważnie oddanych głosów, to znaczy, że postawiło na nich najwyżej 40 proc. spośród tych, którzy mogli brać udział w wyborach. Czyli, że tak naprawdę poparła ich mniej niż połowa Polaków.
I właśnie ta frekwencja była pierwszą niespodzianką czerwcowych wyborów. Tym większą, że obie startujące strony były przekonane, że tłum zadepcze lokale. Rzecznik rządu Jerzy Urban mówił, że zanosi się na 85 proc. obecności przy urnach. Podobne, a nawet wyższe szacunki podawał Komitet Obywatelski Solidarności. Frekwencja wylała obu stronom kubeł chłodnej wyborczej wody na rozpalone głowy.

2. Potem zaczęło się liczenie głosów. I druga niespodzianka, znów dla obu stron. Władza była zszokowana swoją aż tak dotkliwą porażką, bo absolutnie się jej nie spodziewała. Wcześniej martwiła się, że jak opozycja nie zdobędzie żadnego mandatu, to ktoś może zarzucić sfałszowanie wyborów. Po ogłoszeniu wyników Solidarność miała wielkie oczy ze zdziwienia, widząc rezultat, którego skali nie przewidziała. Kilka dni przed wyborami liczyła na... kilkanaście mandatów.

Z oświadczenia rządu PRL po pierwszej turze (5 czerwca 1989): "Decydując się na demokratyczne, w porównaniu z wszystkimi poprzednimi wybory, mieliśmy świadomość ryzyka. Zostało ono wkalkulowane w niekorzystny dla nas wynik. Ze wstępnych informacji wynika, że jest on rzeczywiście niekorzystny. (...) W tej sytuacji opozycja musi przyjąć współodpowiedzialność za państwo".

Z konferencji prasowej Komitetu Obywatelskiego Solidarności (7 czerwca 1989): "Martwi nas, że tak znaczna część elektoratu nie uczestniczyła w wyborach. Większa, niż sądziliśmy. (...) Odrzucamy ofertę dotyczącą powyborczej wielkiej koalicji rządowej. Chcemy być opozycją. Gotowi jesteśmy natomiast przystąpić do koalicji sił społecznych, które zechcą działać na rzecz reform, przebudowy i walki z kryzysem".

3. Trzecim zaskoczeniem, a właściwie paradoksem było to, że po wyborach tak naprawdę prawie nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że Polska stanęła na progu zmiany ustroju. I chociaż po ogłoszeniu wyników PZPR straciła faktyczną zdolność rządzenia krajem, musiało minąć jeszcze kilkanaście tygodni, zanim uświadomiono to sobie w Komitecie Centralnym. Z dużymi oporami ta wiedza trafiała też do opozycji. Wciąż do niej nie docierało, że trzeba będzie przejąć rządy, a więc i odpowiedzialność za kraj.

Z konferencji Lecha Wałęsy (9 czerwca 1989): "Jesteśmy na cienkiej gałęzi. Trudno o reformy, jeśli zabraknie partnera. Nie możemy go porzucić, nie jesteśmy w stanie, nie jesteśmy przygotowani. Wejść do rządu? Procesy reform potoczyły się tak szybko, że pominięty został ważny dla opozycji etap tworzenia grup, programów i przygotowania kadr. Od razu po wprowadzeniu pluralizmu były wybory".

Słowa aktorki Joanny Szczepkowskiej: "Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm", mimo że padły w Dzienniku Telewizyjnym dobrych kilka miesięcy po wyborach, zaszokowały widzów. Świadomość tego, że wchodzimy w inny polityczny i gospodarczy świat dopiero się rodziła. Pamiętajmy, że w sierpniu 1980, a i potem, robotnicy strajkowali pod hasłem "Socjalizm tak, wypaczenia nie".

O kapitalizmie nie mówił w fabrykach chyba nikt. A jeśli już, to ludziom marzył się twór ustrojowy, będący połączeniem plusów kapitalizmu (np. kolorowe pełne półki i swoboda wypowiedzi) z plusami socjalizmu (pewność zatrudnienia i socjalne bezpieczeństwo). Po czerwcowych wyborach Polacy nie byli mentalnie przygotowani na aż takie zmiany. Może stąd brak euforii na ulicach po ogłoszeniu wyników, brak poczucia, że stare odchodzi, a przychodzi nowe.

- W Pradze, po zmianach, otwierano szampany. A to, co się działo w Berlinie w związku z upadkiem muru? Jaka radość! U nas radość była mała. W ogóle się jej nie odczuwało. Myśmy przeszli z szarej rzeczywistości w taką samą szarość. Nic się nie stało, żadna butelka szampana nie została otwarta na żadnym placu. Ogromnie mi tego brakowało. I dlatego zrobiłam w telewizji to, co zrobiłam - mówiła później w wywiadzie Szczepkowska.

24 sierpnia 1989 powołany został rząd Tadeusza Mazowieckiego, nazwany pierwszym niekomunistycznym, ministrami byli przedstawiciele Solidarności, PZPR, ZSL i SD. Trwał do 25 września 1990. Kolejnym, powołanym po nieudanej próbie stworzenia rządu przez Jana Olszewskiego, był rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego. W nim nie było już nikogo z PZPR. Partia rozwiązała się 30 stycznia 1990.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska