Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kopalnia będzie rosnąć, wsie umierać

Redakcja
Za czasów NRD na potrzeby górnictwa węgla brunatnego przesiedlono 70 wiosek. W najbliższym czasie zamierza się zlikwidować kolejne. Przymierzano się nawet do wysiedlania... nowego Horno.
Za czasów NRD na potrzeby górnictwa węgla brunatnego przesiedlono 70 wiosek. W najbliższym czasie zamierza się zlikwidować kolejne. Przymierzano się nawet do wysiedlania... nowego Horno. fot. Mariusz Kapała
Dziś gminy Brody i Gubin to dziury zabite dechami. Czy za lat dwadzieścia w ich miejscu będzie tylko wielka dziura?

Właśnie w tych gminach górnicy z Konina chcą wydobywać węgiel brunatny.

- Dopiero to pokolenie zaczyna się czuć tutaj, jak u siebie. Zaczynamy traktować tę ziemię jako naszą małą ojczyznę. I teraz znów mamy ludzi zapakować na ciężarówki i gdzieś wywieźć? - pyta wójt Brodów Zbigniew Wilkowiecki. Dlatego wzywa do walki z pomysłem wydobywania u nas węgla brunatnego.

Peter Klem z Forst stoi na platformie widokowej, która wznosi się nad monstrualną dziurą w ziemi. Gigantyczne koparki na jej dnie wyglądają jak żuki, wielkie ciężarówki - jak mrówki. A ludzie? Ludzi nawet nie widać.'

- Widzicie tam czerwoną wieżę? - pokazuje na przeciwległy skraj wyrobiska. - Tam była wieś moich dziadów Heinersbruecke.

Wiatr niesie z dna krateru tumany pyłu. Krajobraz jak na księżycu.

- A tutaj, gdzie ta dziura, było Horno - dodaje Herbert Spindler z Forst.

Jak umierała wieś

Agonia Horno stała się już mitem. Wieś walczyła do końca, do chwili, gdy wjechały koparki. A wcześniej machiny do burzenia domów. Po kolei miażdżyły szkołę, kościół, cmentarz... Horno zostało skreślone z mapy. Zniknęło nawet z internetu. Strona www.horno.de już nie istnieje. Ta mała, licząca około 350 mieszkańców wioska, została pożarta przez odkrywkę "karmiącą" węglem elektrownię w Jänschwalde.

W sąsiedniej wiosce Grießen mieszkańcy opowiadają legendę Horno. Tutaj nabiera ona innego wymiaru. Wiecznie unosi się charakterystyczny pył. I dlatego pozostało raptem ze stu mieszkańców. Brzmi ona przekonująco także dlatego, że tuż za opłotkami świat nagle się urywa i zaczyna krater wyrobiska.

Horno walczyło od 1977 roku, gdy pojawiły się pierwsze plany budowy kopalni. Próbowali wszystkiego. I używali wszelkich argumentów. Błagali o pozostawienie wsi, jednej z ostatnich kultywujących łużyckie tradycje. Ale Kopalnia, czarny charakter tej opowieści, zrobiła to, co chciała. "Kopalnia" to przedsiębiorstwo Lausitzer Braunkohle AG (LAUBAG), które tak naprawdę panowało nad okolicą.

- Horno nie ma, a koparki idą dalej - dodaje Peter Klem. - Nawet jeśli Grießen przetrwa, znikną kolejne wioski, te w okolicy Guben. W latach 2012-2015 mają wjechać do kilku następnych wiosek. Tam także ludzie protestują.

- Ale prąd i miejsca pracy chcą mieć wszyscy... - ripostuje Jorg Spindler.

Jak umierała wieś

Agonia Horno stała się już mitem. Wieś walczyła do końca, do chwili, gdy wjechały koparki. A wcześniej machiny do burzenia domów. Po kolei miażdżyły szkołę, kościół, cmentarz... Horno zostało skreślone z mapy. Zniknęło nawet z internetu. Strona www.horno.de już nie istnieje. Ta mała, licząca około 350 mieszkańców wioska, została pożarta przez odkrywkę "karmiącą" węglem elektrownię w Jänschwalde.

W sąsiedniej wiosce Grießen mieszkańcy opowiadają legendę Horno. Tutaj nabiera ona innego wymiaru. Wiecznie unosi się charakterystyczny pył. I dlatego pozostało raptem ze stu mieszkańców. Brzmi ona przekonująco także dlatego, że tuż za opłotkami świat nagle się urywa i zaczyna krater wyrobiska.

Horno walczyło od 1977 roku, gdy pojawiły się pierwsze plany budowy kopalni. Próbowali wszystkiego. I używali wszelkich argumentów. Błagali o pozostawienie wsi, jednej z ostatnich kultywujących łużyckie tradycje. Ale Kopalnia, czarny charakter tej opowieści, zrobiła to, co chciała. "Kopalnia" to przedsiębiorstwo Lausitzer Braunkohle AG (LAUBAG), które tak naprawdę panowało nad okolicą.

- Horno nie ma, a koparki idą dalej - dodaje Peter Klem. - Nawet jeśli Grießen przetrwa, znikną kolejne wioski, te w okolicy Guben. W latach 2012-2015 mają wjechać do kilku następnych wiosek. Tam także ludzie protestują.

- Ale prąd i miejsca pracy chcą mieć wszyscy... - ripostuje Jorg Spindler.

Nie ma nawet cienia

Dwadzieścia kilometrów na południe, na przedmieściach Forst stoi tablica informująca o początku miejscowości. Inne Horno? Nie, podobno to same. Dziwna miejscowość, jak zbudowana z klocków lego. Wszystko takie śliczne, kolorowe, ale bez... duszy. Ze starego Horno przesiedlono nawet pomnik i stodołę. Wyglądają tutaj tak... nie na miejscu. Jak antyczny mebel w kosmicznym laboratorium. Drzewka malutkie. Nie ma cienia.

- Często przejeżdżam obok dziury w ziemi, która była moją wsią - tłumaczy emeryt Walter. - Jeżdżę tamtędy do córki. Oczywiście, że coś tam w duszy pika, ale tutaj jest mi lepiej. Mam wyższy standard. Problem mam inny. Wieś, w której mieszka moja córka, też będą wysiedlać.

Berndt Siegert podlewa właśnie drzewka. Obok kolejnego ślicznego domku, jak z obrazka.

- Pytanie o wysiedlenie naszej wsi trzeba stawiać w dwóch aspektach - mówi. - Materialnym. Tutaj pewnie zyskaliśmy. I duchowym. I dlatego nigdy nie zgodzę się z tymi decyzjami.

Siegert wie, o czym mówi. Był ostatnim szefem komuny dawnego Horno i jest pierwszym tego nowego. Opowiada o walce. Do ostatniej chwili. O polityce, protestach i o sądach. O zdeptanym prawie do niezależności gminy. Wreszcie o unijnej sprawiedliwości, która do teraz zastanawia się nad przypadkiem Horno. Którego dawno już nie ma.

Obok stoi pani Adela. Urodziła się w okolicy Żar. Została wypędzona. Ale to wypędzenie boli bardziej.

I znów bez korzeni

Kilkanaście kilometrów dalej, za granicznym mostem na Nysie, nad prawem ludzi do decydowanie o swoim losie zastanawia się także Zbigniew Wilkowiecki, wójt Brodów. Przed kilkoma dniami powiedział, a raczej napisał "nie". Że nie zgadza się na eksploatację złóż węgla brunatnego, na których leży jego gmina. Mówi o degradacji środowiska naturalnego, o kresie pszenno-buraczanego rolnictwa, o wykarczowaniu prawdziwkowych lasów. Wreszcie o zniszczeniu jednego z największych w Polsce zbiorników wód czwartorzędowych, czyli zapasów wody dla tej części kraju.

- Ale chyba nawet nie to jest tak naprawdę najważniejsze - dodaje. - Dopiero ta generacja mieszkańców naszej gminy zaczyna się czuć, jak u siebie. Zaczynamy traktować tę ziemię jako naszą małą ojczyznę. I teraz znów mamy ludzi zapakować na ciężarówki i gdzieś wywieźć?

Wilkowiecki posługuje się zdecydowanie wojennym słownictwem. Mówi o społecznym ruchu oporu, o walce, kampanii... A wizję koparek wjeżdżających do jego gminy określa mianem klęski, zgliszcz i katastrofy. Do bitwy chce ruszyć ze wsparciem. Stąd pisze. Do wojewody, marszałka, starosty. Do leśników i ekologów.

Wróg zdobył przyczółek

Druga strona też szuka sojuszników. Przedstawiciele kopalni węgla brunatnego Konin zdobyli już przyczółek. Wstępną zgodę na eksploatację złóż wyrazili samorządowcy gminy Gubin. Wójt Edward Aksamitowski mówi wprost: kto ma staw, ten sprzedaje ryby. Ma dość powtarzania, że kapitałem gminy jest świeże powietrze i malownicze lasy. Okazuje się, że z tego nie można żyć. Mimo że to najbardziej rolnicza z lubuskich gmin.

Górnicy wytoczyli najcięższe działa. I najbardziej celne. Do budżetu gmin Brody i Kolsko trafiłoby jakieś 100 mln zł rocznie. Dla porównania - budżet Brodów to 8 mln zł. Wyliczają według przykładu Kluczewa, w którym ryją od lat. 30 mln zł to podatek od nieruchomości, opłata eksploatacyjna 15,5 mln zł, 300 tys. zł podatku od środków transportu, 200 tys. zł za użytkowanie wieczyste i wreszcie 46 tys. zł podatku rolnego.

Do tego należy doliczyć opłaty eksploatacyjne, które trafiają do leśników (2 mln zł) oraz należność za wyłączenie gruntów rolnych na rzecz urzędu marszałkowskiego (18 mln zł). Aha, i elektrownia. A energetycznego giganta też chcą tut stawiać wraz z Eneą. To dodatkowe 20 mln z okładem...

- Jesteśmy w stanie zabezpieczyć okolicę przed szkodliwym wpływem naszej działalności, mamy już w tym doświadczenie - zapewnia rzecznik zarządu kopalni Konin Radosław Stankiewicz. - To samo dotyczy rekultywacji terenów pokopalnianych. Wystarczy przyjechać do nas lub pojechać za Nysę. Na pokopalnianych terenach można zrobić cuda.

Bo nie chce nowego

Jarosław Barańczuk ze Strzegowa był oglądać te "cuda". Nawet nie myślał wówczas o tym, że los Horna może spotkać także jego wieś. Chciał zobaczyć. Nie podobało mu się nowe Horno. Jeszcze mniej podobała mu się bezkresna pustynia, w którą zamieniły się pola jego niemieckich sąsiadów. I nie rozumie młodych. Takich jak chociażby Karolina Łuszczyńska z pobliskiego Mielna, która zapewnia, że w każdej chwili przeniosłaby się do innej wsi. Żeby tylko było blisko miasta. Nie rozumie tego całego gadania o sprawdzaniu złóż, o interesie narodowym. Nie wierzy, że wszystkim będzie lepiej.

- Nie wyobrażam sobie, że mnie stąd wysiedlają - tłumaczy Barańczuk. - Dobra. Nowy, wygodny dom można pewnie mi zbudować. Ale nasz kościół, remiza, staw... Nie chcę nowego. Te stare są moje. Nasze.

Dariusz Chajewski
0 68 324 88 36
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska