Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bo ja śpiew mam we krwi

Eugeniusz Kurzawa
ANNA GMIĄTMąż: Waldemar, dzieci: Dawid (20 lat), Mateusz (17. Lubi podróże oraz lekkie książki. Gdyby miała większe finanse, to chętnie podróżowałaby bardzo bardzo daleko.
ANNA GMIĄTMąż: Waldemar, dzieci: Dawid (20 lat), Mateusz (17. Lubi podróże oraz lekkie książki. Gdyby miała większe finanse, to chętnie podróżowałaby bardzo bardzo daleko. fot. Mariusz Kapała
Rozmowa z ANNĄ GMIĄT, pedagogiem, laureatką nagrody kulturalnej Sulechowa

- Całe życie pani śpiewa?
- Na to wychodzi! W końcu mam za sobą 30 lat działalności artystycznej. Zaczynałam w Nowej Soli, gdzie wtedy mieszkaliśmy z rodziną. Mając sześć lat nagrałam płytę, singielka, "Jaś Wędkarz". Jako dziecko reprezentowałam potem Polskę na Węgrzech w ramach Międzynarodowego Dnia Dziecka organizowanego przez UNICEF. Pamiętam jeszcze, że występowałam wtedy w mundurku harcerskim.

- To robi wrażenie, przyznaję, bo wiem, że na dziecinnych śpiewach się nie skończyło. Ale jak znalazła się pani w Sulechowie?
- Zaczęłam naukę w Studium Nauczycielskim. Tu poznałam męża i już zostałam. Podjęłam pracę w przedszkolu nr 6, potem w przedszkolu nr 7, gdzie przepracowałam 20 lat, dziś zaś jestem w Szkole Podstawowej nr 1. Dodam, że mąż poznał mnie właśnie na deskach sceny, podczas występu.

- I dlatego przez życie szła pani śpiewająco, prawda?
- Piosenki nigdy nie porzuciłam. W 1987 r. zdobyłam nawet Srebrny Samowar na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, a przez cały czas byłam i jestem związana z naszym chórem Cantabile. Łącznie 22 lata.

- Co pani śpiewa, jaki repertuar?
- Jestem sopranem, wykorzystuję więc głos w repertuarze tzw. poważnym, klasycznym. Ale śpiewam też piosenki rozrywkowe z lat 60.

- Czy swój głos gdzieś pani kształciła, czy to po prostu czystej wody talent?
- Zawodowo nigdy nie kształciłam głosu, śpiew traktuję jako swoje hobby i przyjemność, aczkolwiek miałam w różnych okresach instruktorów, którzy mnie prowadzili. Pierwszym był pan Strycki z domu kultury "Dozametu" w Nowej Soli, potem Ryszard Komarnicki, Jerzy Bechyne, ostatnio zaś dyrygent chóru Bernard Grupa. Do Srebrnego Samowaru zaś prowadził mnie Leszek Sawicki.

- Zatem można powiedzieć, iż śpiew ma pani we krwi?
- Potwierdzam. Śpiewanie ratuje mnie przed stresem, uprzyjemnia życie.

- Ale praca w przedszkolach oznacza raczej konieczność posiadania umiejętności pedagoga, kaowca, przecież tam się pani nie wyżyje w swojej dziedzinie. Przeciwnie - można stracić głos...
- Kaowcem to bym raczej nie chciała być - myślę o pracy w ośrodku kultury. Ale na różnych imprezach, festynach chętnie często występuję z dzieciakami, przebieram się z nimi, potrafię się wygłupiać. To lubię, naprawdę. Mogłabym działać w kabarecie, gdyby u nas istniał. A głosu w przedszkolach, jak słychać, jeszcze nie straciłam.

- Czy wobec powyższego trzeba jeszcze pytać, za co burmistrz "zauważył" panią przyznając nagrodę kulturalną miasta?
- Pewnie za tę całą działalność. Bo jak proszą, żeby gdzieś wystąpić, "uświetnić" wydarzenie, to mi dwa razy nie trzeba powtarzać. W każdym razie było to miłe, że w ratuszu o mnie pamiętano.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska