Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Justyna Steczkowska: Piszę listy do Boga

Beata Bielecka
Justyna Steczkowska ma 35 lat, obdarzona rzadko spotykaną, prawiepięciooktawową skalą głosu. Jej mężem jest model i architekt Maciej Myszkowski, z którym ma dwóch synów: 7-letniego Leona i 2-letniego Stasia.
Justyna Steczkowska ma 35 lat, obdarzona rzadko spotykaną, prawiepięciooktawową skalą głosu. Jej mężem jest model i architekt Maciej Myszkowski, z którym ma dwóch synów: 7-letniego Leona i 2-letniego Stasia. fot. Bartłomiej Kudowicz
Zrozumiałam, że nie jestem pępkiem świata - mówi wokalistka i skrzypaczka, Justyna Steczkowska

- Mam wrażenie, że toczy się w pani odwieczna walka postu z karnawałem. Czego w pani jest więcej: diablicy czy anielicy?- (śmiech) Inna jestem na scenie, inna w codziennym życiu. Scena jest czymś nierealnym i tam trzeba robić wszystko, żeby nie być realnym, bo to ludzi zachwyca. Przychodzą na koncerty, żeby oderwać się od rzeczywistości, żeby ich coś wzruszyło, rozśmieszyło. To musi być coś innego, niż to, co przeżywają na co dzień. Ale w życiu prywatnym jestem taka sama jak wszyscy. Bardzo normalna, bardzo odpowiedzialna za swoje życie, szczególnie od momentu, kiedy mam dwoje dzieci. Mam zwyczajne obowiązki: muszę płacić rachunki, zmywać, no chociaż nie, to akurat robi mąż. Taką mamy umowę. Ale gotuję, piekę, zajmuję się dziećmi, czytam im książki, przytulam, masuję stopki... robię to wszystko, co robią wszystkie normalne mamy na świecie. Tylko na scenie mogę być zupełnie odrealniona i robić to, co bardzo czuję w sercu i co szalenie lubię. Ale bez normalnego życia scena nie miałby już takiego uroku i sensu.

.

- Ostatnio bardzo pani wydelikatniała. Szalenie kobieco brzmi nowa płyta "Daj mi chwilę". To macierzyństwo tak panią zmieniło?- Macierzyństwo to jedna z najpiękniejszych zmian jakie mogą nastąpić, jeśli oczywiście kobieta chciała mieć dzieci i czekała na nie. Mnie bardzo zmieniło na lepsze. Dzieci uczą nas bezwarunkowej miłości. Dzięki nim czuję się teraz bardziej częścią świata i uczę się funkcjonować w nim już nie oddzielnie, ale razem. W takich sytuacjach człowiek nagle widzi, że nie jest już w centrum zainteresowania, rozumie, że nie jest pępkiem świata i przestaje się tak zachowywać. To dobra lekcja dla każdego z nas.

- Przyznaje się pani, że bywa naiwna, przez co dostaje czasami po głowie...- To chyba kwestia wychowania. Zawsze w domu byliśmy otwarci na innych i wierzyliśmy w to, że jak ktoś coś mówi, to mówi prawdę. Jak mama mówiła, że dostaniemy lanie to dostawaliśmy, ale jak obiecała, że nas puści na dyskotekę, to puszczała. Człowiekowi się wydaje, że jak on nie robi innym krzywdy, to ta krzywda go nie spotka i w dużej mierze tak rzeczywiście jest. Święcie wierzę, że zło, które wyrządzamy innym, wraca do nas ze zdwojoną siłą. Podobnie jest z naszymi dobrymi uczynkami.

- Gdy życie rozczarowuje, wtedy pisze pani listy do Boga?- Robię to, gdy mam bardzo ważną sprawę, z którą nie mogę sobie poradzić, albo jakieś wielkie marzenie. Wtedy zostawiam Najwyższemu list. Zresztą codziennie staram się modlić. Czasem wieczorem zasypiam przy modlitwie ze zmęczenia, ale na szczęście jest ona czymś tak indywidualnym i dziejącym się wewnątrz nas, że nie musi to być tylko i wyłącznie wieczorny pacierz. Zawsze można w ciągu dnia znaleźć chwilę, żeby się skupić i przeżyć coś ważnego między człowiekiem a siłą wyższą. Zdarza się, że w ciągu dnia wyłączam wszystko, co mnie rozprasza i to jest ważny dla mnie czas.

- Religijność wyniosła pani z domu rodzinnego?- Tak, codziennie wszyscy razem się modliliśmy. Tata klękał, my wszyscy razem z nim. Jak to dzieci nieraz marudziliśmy, ale to był zwyczaj w naszym domu, że odmawialiśmy modlitwę i szliśmy spać.

- W pani w domu też tak jest?- Modlimy się, chociaż Leon, starszy syn, czasami wykręca się, że jest zmęczony i nie ma siły. Wtedy tata mobilizuje go, żeby zmówił chociaż Aniele Boży.

- Czym jest dla pani wiara?- Tym, co czyni cuda.

- Przeszła pani trudną drogę, żeby dojść do miejsca, w którym jest dzisiaj. Rodzice widzieli w pani skrzypaczkę, pani chciała śpiewać, rzuciła studia i musiała radzić sobie sama...- To nie była złośliwość z ich strony, ale taka była w domu umowa: kto się nie uczy, musi sam się utrzymywać. Nas w domu było aż dziewięcioro, więc wychować i wykształcić tyle dzieci nie jest łatwo. Rodzice całe życie na to pracowali. Kiedy zrezygnowałam ze studiów, z takim abstrakcyjnym pomysłem, że będę śpiewać, to rodzice myśleli, że po prostu zwariowałam. Trudno im było uwierzyć, że sobie poradzę. Poza tym bali się o mnie. Młody człowiek nie zdaje sobie sprawy z czyhających niebezpieczeństw i z jednej strony to jest jego siła. Brnie do przodu, bo nie wie, jakie mogą być tego konsekwencje. To jest jego wielki skarb. To właśnie młodość i ja taka byłam. Byłam też jednak bardzo pracowita i czułam, że jest to zawód dla mnie.

- Ale nie było łatwo?- Nie było. Starałam się dostać do jednej szkoły, nie przyjęli mnie, bo stwierdzili, że nie umiem śpiewać. W drugiej powiedzieli, że za dobrze śpiewam. Na studiach też mnie nie chcieli, bo uznali, że wprawdzie robię niesamowite wrażenie, ale w ogóle nie mam pojęcia o śpiewaniu. Naprawdę przeszłam wtedy katorgę. Wypłakałam wiele łez, bo nie miałam się gdzie podziać, zostałam sama bez rodziców. Oni mieszkali w Stalowej Woli, a ja prawie 700 km od nich, w Gdańsku. Bez pieniędzy, bez żadnych perspektyw tylko z siłą i wiarą, że się uda. No i udało się!

- Przełomem była wygrana "Szansa na sukces"...- To było po półtora roku grania w klubach, czasami na weselach. Były chwile, że nie miałam co jeść. Schudłam wtedy 10 kilo, ale za to nauczyłam się świetnie gotować ze skrawków, kupowanych na rynku po 18.00. Zawsze można tam było znaleźć coś za grosze. To paprykę, której połowa była wprawdzie zgniła, ale druga jeszcze jadalna, to coś innego. Z niczego potrafiłam zrobić obiad. Nie stać mnie było na jedzenie poza domem, bo na tych swoich klubowych koncertach zarabiałam tyle, że wystarczyło tylko, żeby dojechać do domu nocnym autobusem, który był dwa razy droższy niż normalny. Płacili mi strasznie mało, ale ja byłam taka szczęśliwa, że mogę śpiewać, że nic więcej mi nie było trzeba.

- Co pani jeszcze robi z taką samą pasją jak śpiewa, a ostatnio tańczy?- Jeśli to widać, że tańczę z pasją, to bardzo się cieszę, bo taniec rzeczywiście tym dla mnie się stał, chociaż to ciężka praca. Ale tak jak muzyka daje możliwość wyrażenia swoich emocji i to jest fantastyczne.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska