MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Alina Konwińska: - Ja tylko szukam pierwotności

Danuta Kuleszyńska
- W moim śpiewaniu jest dużo przestrzeni, wolności, jest wiatr. Zamykam oczy i przenoszę się w stepy, z dala od ludzi - mówi AlinK.Sarit.
- W moim śpiewaniu jest dużo przestrzeni, wolności, jest wiatr. Zamykam oczy i przenoszę się w stepy, z dala od ludzi - mówi AlinK.Sarit. fot. Tomasz Gawałkiewicz
- Jestem pieso-koto-kanarek. Nie mam własnego kąta, a moje miejsce na ziemi jest wszędzie.

- Może to być klatka schodowa w Sztokholmie, a może teatr w Zielonej Górze. Ja tylko szukam pierwotności.

Alina Konwińska miała dziesięć lat, gdy jej matka usłyszała od nauczycielki, że powinna przenieść córkę do szkoły specjalnej. Bo nie przyswaja wiedzy. Jeszcze wtedy pedagog nie wiedziała, że Alina jest nieśmiała, nadwrażliwa, że wiedza, którą posiada w głowie miesza się pod wpływem strachu. I lęku przed dorosłymi.

Gdy pani od polskiego kazała stawać przy tablicy, Alina była wielkim bijącym sercem. Myślała tylko o jednym: jak zapaść się pod ziemię. Tak się bała. Tego stanu nie zapomni do końca życia.

Dziś Alina jest dojrzałą kobietą, choć wygląda jak nastolatka. Ma 33 lata i głowę pełną pomysłów. Z dzieciństwa została jej nieśmiałość. I ciekawość świata. Ale gdy staje przed ludźmi już nie jest bijącym sercem. Ani nie chce zapadać się pod ziemię.

Kupić saksofon i śpiewać

"Skoro świt promyczki słońca łaskoczą koniec pewnego ogonka".

Tak zaczyna się bajka o piesku Kudłesku, którą Alina napisała dla dzieci. Zrobiła do niej ilustrację i skomponowała piosenkę. Kudłesek jest sympatyczny i miewa kolorowe sny. Podobnie jak Alina. Bajkę napisała gdy była sprzątaczką w Sztokholmie. Szorowała na kolanach klatki schodowe, czyściła biura i hostele. To była harówka od świtu do nocy i wtedy w Alinie zrodził się szacunek do wszystkich sprzątaczek na świecie. W przerwach między szorowaniem siadywała w kącie, wyjmowała zeszyt i zapisywała rymowanki.

- Zawsze lubiłam coś tworzyć. Pamiętam, że już w drugiej klasie podstawówki napisałam bajkę o pociągu, który wpadł do rzeki i bardzo się ucieszył, bo się okazało, że umie pływać.

Pracą w Sztokholmie zarabiała na swoje marzenia. Plan miała taki: kupić saksofon i zacząć studia w szkole jazzu i muzyki rozrywkowej w Krakowie. Wcześniej zdawała do instytutu sztuki i kultury plastycznej na UZ w Zielonej Górze, ale jej nie przyjęli. No to poszła do Wrocławia studiować ekologię, bo się nią interesuje. Wytrzymała rok, przeniosła się na fermę ekologiczną w okolicy Jeleniej Góry, a potem było "to ognisko" w Wolimierzu. Taki magiczny moment, zwrot w życiu.

- Nagle zaczęłam coś tam sobie nucić pod nosem, wydobywać z siebie dźwięki, coraz głośniej, lęk gdzieś odfrunął, a ja popłynęłam na tej fali...Ja to dziś nazywam pieśni intuicyjne, albo dźwięki swobodne...No więc był na tym ognisku Manfred z Austrii. Bardzo mu się to moje śpiewanie spodobało, więc zaprosił na taki ciekawy festiwal, jaki co roku organizuje jego rodzina. Pojechałam zaśpiewałam...

To było dziewięć lat temu. Potem przyszło zbieranie jabłek i moreli w Szwajcarii. Tam Alina zarabiała na dzwonki, drumle, instrumenty tybetańskie. - Chciałam grać, śpiewać, chciałam się rozwijać. No a potem był ten Sztohkolm.

Po powrocie kupiła upragniony saksofon, zaczęła studia w Krakowie. Rok minął, pieniądze się skończyły, naukę musiała przerwać. - Ale ten rok dał mi dużo. Przede wszystkim podkształciłam głos i liznęłam nuty.

Teatr zamiast krów

Alina uważa tak: w każdym człowieku ukryta jest pierwotność. Jest też cywilizacja, która pędzi do przodu. I ona te dwa światy próbuje scalić. Z przyrody wyłapuje dźwięki i łączy je ze swoim śpiewem.

- Mam utwór ze słowikiem, który śpiewał przy starych torach koło więzienia. Jak go tylko usłyszałam, poszłam za jego głosem z dyktafonem w ręku. A przy okazji nagrałam fukanie jeża...Teraz myślę o sesji z krukami. Ale tam, gdzie ja bywam, one nie bywają, więc będę musiała zaczaić się przy śmietnikach.

Alina wierzy w przeznaczenie. W to, że nic nie dzieje się przypadkiem. W październiku miała spakowany plecak i bilet na samolot. We Francji czekała ją praca przy krowach. Chciała zarobić na prawo jazdy i samochód. Żeby już więcej nie tułać się z saksofonem, dzwonkami i drumlami po pociągach. Na dzień przed odlotem dostała telefon. To dyrektor teatru, Robert Czechowski, poprosił o spotkanie.

Do Francji nie wyjechała. Od losu dostała prezent, który może zmienić jej życie. Wspólnie z grupą MATE stworzyła muzykę do spektaklu "Wizyta starszej pani". Premiera odbyła się tydzień temu. Alina i "jej" chłopcy: Michał Chłodnicki, Rafał Żurawiński, Piotr Stepek, Piotr Walorski i Jakub Osypiński, grają na żywo. - To dla nas prawdziwe wyzwanie - przyznaje.

Dziesięć lat temu miała sen. We śnie urodziła córeczkę o imieniu Sarit. W sanskrycie Sarit znaczy woda, która przepływa. Pomyślała, że to może być jej drugie imię. Bo ona też jest jak ta woda. Tyle w niej życia. Tyle ciekawości. Jest jeszcze malarstwo, są wiersze haiku. Ostatni napisała gdzieś w drodze, 18 lutego: "Cykanie księżyca/w filiżance z herbatą/Już zimną" . - Kim jestem?...Hm...Nie wiem...Ale myślę, że mam w sobie coś z psa, coś z kota i coś kanarka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska